„Nasze życie można porównać do filmu, w którym jest bohater i czarny charakter. My jesteśmy jednym i drugim. Bohaterem i czarnym charakterem, światłem i ciemnością, porządkiem i chaosem. Na co dzień trzymamy się od naszej ciemności z dala. Boimy się jej. Ale to właśnie poznanie i przyznanie się do tego że mamy tą ciemniejszą stronę, jest prawdziwym początkiem drogi do duchowości. Bez rozpoznania cienia, nie ma samorozwoju. Jest to niezbędny etap Twojej drogi do oświecenia”. Zapraszamy na kolejną rozmowę – Agnieszka W Sioła (Inkubator Twojego Sukcesu) i Księżycowy Koralik mówią o tym, co w nas jest głęboko schowane, o strachu przed odkryciem tego i wszystkich tego konsekwencjach.
„Podobno każdy ma swój kawałek cienia, brak cienia jest dowodem nieistnienia, lecz bez kawałka światła nie jest łatwo” śpiewał kiedyś Turnau. Ostatnio mówiłyśmy, że nasze dziecko wewnętrzne ma swoją stronę słońca i cienia. Czym jest nasz cień i czy każdy go w sobie ma?
Owszem, każdy ma w sobie cień. Swoją ukrytą, antagonistyczną część. Takie nasze alter ego. Zacytuję tu C.G. Junga „Wszystko, co drażni nas w innych, może prowadzić do zrozumienia siebie”. Często projektujemy na innych to, co w nas wyparte. Jednocześnie cień to ta część nas, która domaga się miłości i uwagi. Ignorowana, obraca się przeciwko nam. Cień można porównać do wewnętrznego dziecka, a konkretnie dziecka cienia. Cień często jest właśnie wynikiem niezaspokojonych potrzeb wewnętrznego dziecka. Cień to odrzucona, niechciana i ignorowana część Ciebie, która nieświadomie wpływa na Twoje życie, dopóki nie zostanie poznana. Cień trzeba uznać.
Co się dzieje, kiedy go nie przyjmujemy, ignorujemy?
Wtedy tworzymy Sabotażystę wewnętrznego. Zaczynamy się zatruwać od środka. Reagować nieadekwatnie do sytuacji. Gdy odrzucasz cień, odrzucasz część siebie. Czyli nie możesz w pełni zaakceptować, pokochać siebie. To z kolei prowadzi do powolnej autodestrukcji. Przypominamy automaty lub zombie, które działają bez świadomości, bez wiedzy, jakie schematy uaktywniają naszą reaktywność.
Toczymy wewnętrzną wojnę. Cień będzie chciał się uwolnić. Będzie coraz mocniej dawał o sobie znać, w sytuacjach dla nas stresowych. Będzie chciał zwrócić na siebie naszą uwagę i innych. Można go porównać do stworzonka, które zamykane w niewoli i w ciemnościach rośnie, by z upływem czasu zamienić się w złego, wściekłego i groźnego potwora, demona. W końcu ten potwór się uwolni i przejmie nad nami kontrolę, psując relacje, rujnując zdrowie psychiczne i fizyczne, wpędzając w uzależnienia. Cień to odrzucony wycinek jaźni. To wszystko, czego nie akceptujemy w sobie i w innych.
Nasze życie można porównać do filmu, w którym jest jest bohater i czarny charakter. My jesteśmy jednym i drugim. Bohaterem i czarnym charakterem, światłem i ciemnością, porządkiem i chaosem. Na co dzień trzymamy się od naszej ciemności z dala. Boimy się jej. Ale to właśnie poznanie i przyznanie się do tego że mamy tą ciemniejszą stronę, jest prawdziwym początkiem drogi do duchowości. Bez rozpoznania cienia, nie ma samorozwoju. Jest to niezbędny etap Twojej drogi do oświecenia.
Jak go rozpoznać?
Droga do światła prowadzi przez mrok. Dobrym sposobem jest przyjrzenie się swojemu ocenianiu innych ludzi. Kogo darzysz niechęcią? Do kogo masz uprzedzenia? Kto Cię drażni? Kto denerwuje? Jakie jego cechy są najbardziej irytujące i nieznośne dla Ciebie? To najczęściej projekcja tego czego nie akceptujemy w sobie na innych. Przerzucamy na drugiego człowieka, to czego nie lubimy w sobie. Jest to zasada lustra. Odcinamy się od tego tak mocno, że gdy u innych widzimy to podobieństwo, budzą się w nas ogromne emocje. Wrogość, nienawiść, niechęć, dyskryminacja, prześladowania, homofobia to właśnie często wynik wyparcia tego cienia.
Świat zewnętrzny jest odbiciem naszych wewnętrznych zmagań. Mamy skłonność osądzania, gdy widzimy cechy, których nie akceptujemy w sobie. Tak dla uporządkowania, to cień dzielimy na: negatywny – wszystko czego nie akceptujemy i potępiamy u innych, a co wypieramy i odrzucamy u siebie; pozytywny – wszystko co podziwiamy i cenimy w innych, a czego nie widzimy w sobie. Cień powstał z osądu. Wszystko to złe, wstydliwe zostało zepchnięte do naszej podświadomości.
Jak pracować z cieniem?
To postawienie siebie w roli bezstronnego obserwatora. Tak, wiem, że to cholernie ciężkie. Świadoma obserwacja tego, co nas irytuje, denerwuje, drażni w naszym otoczeniu jest drogą do poznania siebie i swoich demonów. Później zadajemy sobie kilka szczerych pytań. Na które szczerze odpowiadamy: czego najbardziej się wstydzę? Czego w sobie nie lubię? Czego się brzydzę? O czym fantazjuję skrycie? Jak unikam odrzucenia? I wiele, wiele innych.
Praca z cieniem to prawdziwe poznanie i akceptacja siebie takimi, jakimi jesteśmy. Oswojenie naszego potworka, który zauważony, uznany i zaakceptowany, zmieni się w nasze zwierzątko. Które ujarzmione, nie będzie sprawiało nam problemów i nie zamieni się w złego nienawistnego potwora. My będziemy gotowi, by siebie pokochać bezwarunkowo. A wtedy będziemy najlepszą wersją siebie. Ten cień to tylko niegroźne zwierzątko, które potrzebuje naszej uwagi i akceptacji. Groźne się staje wtedy, gdy jej nie dostaje.
A my, próbując to ukryć przed światem, tracimy poczucie własnej wartości, bo wiemy że tam w środku kryje się potwór, wstydliwa tajemnica która wywołuje strach. Strach miesza się z innymi emocjami, złością, frustracją, nienawiścią. Wszystko to się kotłuje w nas, tworząc tykającą bombę. Tą bombą jesteśmy my. Bombą, która robiąc dobrą minę do złej gry, codziennie nosi ciężar nagromadzonych tajemnic. Nie prościej polubić naszego diabełka? Bo nie taki diabeł straszny, jak go malują. Bez ciemności nie ma światła, a bez zła nie ma dobra.
Ludzie często nie są w stanie wysiedzieć sami ze sobą, bo boją się ciszy i samotności. Rozstanie z jednym partnerem „zapychają” innym partnerem, bo uważają że tamten był nieodpowiedni i historia się powtarza. Te same emocje, złość i obwinianie drugiej strony. Jak to przerobić, jak zwrócić partnerowi uwagę, że nas krzywdzi i to nie o nas tu chodzi?
Historia tak naprawdę powtarza się tylko dlatego, że boimy się poznać siebie. Poznać tak prawdziwie. Sami przed sobą udajemy kogoś, kim nie jesteśmy, nie akceptujemy i nie lubimy siebie, nie mówiąc o kochaniu. Boimy się zostać sam na sam z własnymi myślami. W obawie, gdzie nas poniosą. I z jakimi demonami nam przyjdzie się zmierzyć.
I tak w strachu, szukamy towarzystwa dla siebie, bojąc się panicznie samotności. Szukając na zewnątrz wszystkiego, co możemy dać sobie sami. Wybieramy partnerów o podobnych cechach, nieświadomi, że powtarzamy schematy, które mają swoje źródło w dzieciństwie. I tu wracamy się do wewnętrznego dziecka. Przerabiamy to wszystko w sobie, dokopujemy się do cienia, poznajemy go i swoje wewnętrzne dziecko, po to, by odnaleźć miłość własną. Grzebiemy w naszych najmroczniejszych traumach, by zrozumieć gdzie są braki, które tak desperacko próbujemy zapełnić. A zazwyczaj zapełniamy je oczekiwaniami wobec ludzi nam bliskich. Oczekujemy, że partner, przyjaciel da nam to, czego nie dał rodzic.
Im więcej braków, tym więcej oczekiwań, im więcej oczekiwań, tym więcej frustracji. I kółko się zamyka.
Pamiętajmy że po drugiej stronie jest też osoba ze swoją historią, brakami, pewnie też traumami. I tej osobie ciężko sprostać naszym oczekiwaniom, tym bardziej że ona też ma swoje. Więc są wzajemne, niezaspokojone oczekiwania, wzajemna frustracja, no i znowu się nie udaje. Koniec. Rozpada się związek, a my znowu boimy się być sami ze sobą i wchodzimy w podobny związek, by pięknie odtwarzać schemat. Podświadomie wybieramy podobnego partnera. Ale jest w tym głębszy sens.
Nasza dusza tak nami kieruje, byśmy wreszcie wyciągnęli naukę, z tego powtarzającego się schematu. I tak trwamy w tych wzajemnych oczekiwaniach, w zaspakajaniu wszystkiego, co mamy w sobie, wszystkim, co jest na zewnątrz. Ale to jest ułuda. Bo póki te braki są zaspakajane, to czujemy się komfortowo, gorzej się zaczyna dziać, gdy tak nie jest. A tak bywa często. A jak byłoby pięknie, gdybyśmy nie musieli tych braków wypełniać. Bo to my mamy dać sobie wszystko: szacunek, akceptację, uwagę, miłość, sympatię i empatię. I wtedy zaczyna dziać się magia. Cała ta chęć zapełniania braków znika, bo brak znika. Kochamy siebie na tyle, że ginie ta desperacka chęć wypełnienia pustki. Bo jesteśmy pełnią. My już mamy wszystko w sobie, tylko naszego życia przebieg, troszkę oddala nas od tej wiedzy. Życie to ciąg lekcji. Każde zdarzenie jest lekcją. To taki rodzaj prowokacji, stymulacji, byśmy wreszcie zaczęli szukać drogi do siebie. To powrót do wewnętrznego domu.
Często widzę, że ludzie którzy mają problem ze skonfrontowaniem się z własnymi piekłami, uciekają w alkohol, narkotyki, hazard, seks. Mówią, że chcą zobaczyć co jest po drugiej stronie lub wręcz „zminimalizować” ból. Tyle, że po „minimalizacji” ból staje się jeszcze większy i dotkliwszy.
To odwracanie uwagi. Odwracamy uwagę w różny sposób. I tu podam jeden przykład, który może zaskoczyć. Uciekamy w pseudo duchowość, w której hasłem przewodnim jest „Myśl Pozytywnie”. To niestety skutkuje oddaleniem się od źródła problemu, co w efekcie daje skutek odwrotny od zamierzonego. Dokarmiamy potworka. Problem nie znika, za to ukrywamy jeszcze bardziej nasz cień, pod tym pozytywnym płaszczykiem. W pseudo duchowości unikamy emocji typu złość czy smutek. A każda emocja musi być wyrażona. Gdy je tłumimy, nasz organizm zatruwany jest toksycznością, która prędzej czy później, zaczyna się z nas wylewać i zaczyna zatruwać innych. Posiadamy niesamowitą umiejętność tłumienia emocji. Zagłuszania ich w różny sposób. Bo to niby łatwiej, a ja myślę że jednak trudniej. Bo życie we mgle to żadna przyjemność. A robota, którą mamy odwalić robi się coraz większa. Uciekamy od źródła problemu w używki, uzależnienia by być jak najdalej od tego. Bo to źródło jest dla nas traumą, do której nie chcemy wracać. A wrócić i tak będzie trzeba. Życie może być tak piękne i cudowne, że warto ujarzmić te nasze demony. Skonfrontować się z cieniem i korzystać ze szczęścia jakie nas czeka.
Dotknęłaś poważnego tematu. Za duchowość i doradzanie innym biorą się osoby, które same mają nieprzerobione lekcje życia, cienie, lęki i fobie. W trakcie terapii przecież mogą nas tym obciążać i wkręcać nam chore programy. Jak to widzisz?
Zacytuję tu kogoś bardzo mądrego. „Jeśli idziesz na wojnę, to pójdziesz z osobą, która napisała książkę na temat wojny? Czy pójdziesz z osobą która była na wojnie i ją przeżyła? John Bradshaw „Toksyczny wstyd”.
Przede wszystkim najlepsi terapeuci, duchowi przewodnicy, to ci, którzy dotknęli własnego piekła, którzy poznali swoje cienie, przerobili traumy, dotknęli jeszcze raz swoich ran. Którzy są świadomi, że nie ma drogi na skróty. Gdy jednak jest odwrotnie, a tak jest często, gdy terapeuta nie daje Ci przestrzeni na wyrażenie swych uczuć, emocji negatywnych. Gdy wsparcie znowu zamienia się w zarzut, ocenę że np. nie myślisz pozytywnie, że powinnaś wszystkim od razu wybaczyć. Tu powinna zapalić się lampka ostrzegawcza. Negowanie uczuć, presja nie wyleczy traum. To może prowadzić do pogłębienia problemu. Mamy wtedy do czynienia z osobą toksyczną. Która na nas chce zarobić. Sama prawdopodobnie ma ze sobą problemy.
Pamiętajmy! Nie poznając cienia, będziemy go widzieć w innych. Taki terapeuta to bardzo realne niebezpieczeństwo. Poszliśmy za daleko w lansowaniu całego tego pozytywnego myślenia, wypierając wszystkie emocje, które pozytywne nie są, co nie sprawia że one znikają, one się gromadzą. Wymuszanie szczęścia, zadowolenia i dobrego nastroju przez odrzucanie jakiekolwiek negatywności to tzw. toksyczna pozytywność. Bardzo często używana w pseudo duchowości. Dobry terapeuta nie bagatelizuje żadnej Twojej emocji, tylko daje jej należytą uwagę. A Ty czujesz się bezpiecznie zauważony, zaakceptowany.
Od września rozpoczyna działalność Inkubator Twojego Sukcesu www.inkubatortwojegosukcesu.pl Portal stworzony dla wszystkich, którzy chcą wiedzieć więcej o sobie i dowiedzieć się co i dlaczego dzieje się w ich życiu? Portal, to forma spotkań, kursów, szkoleń prowadzonych przez praktyków psychoterapii z różnych dziedzin, którzy sami na sobie przepracowali wiele tematów i od lat pomagają innym ludziom. To specjaliści od pracy z energią, tańcem, sztuką po numerologię, ciało, zdrowie i totalną biologię. To najbardziej fascynująca podróż bez trzymanki w głąb siebie, ale z pasami bezpieczeństwa.