„Gówno mnie obchodzi, że się dopiero uczysz. Nie chciało się w szkole uważać, nie miało się wyższych ambicji, to się teraz na kasie siedzi w sklepie. I nawet tego nie potrafisz zrobić, nieuku! Kilku towarów skasować. Kto cię tu w ogóle przyjął? Kierownika mi tu wołaj, niedouczona kretynko!”. Głos roznosił się po całym sklepie, nikt nie reagował. Odwróciłam się i pytam. „A szanowny pan to profesor czy inna szycha?”. „Ja? Spawacz, ale…”. „To idź pan i daj porządnym ludziom pracować” – kwituję. Zagaduję później roztrzęsioną dziewczynę, podaję chusteczkę. I słyszę, jak drżącym głosem mówi, że to jej pierwszy dzień, dopiero wszystko poznaje, że chce tu pracować, ale dopiero się uczy. I dodaje, że nie jest nieukiem, że skończyła studia na dobrej uczelni, ale ma małe dziecko. Innej pracy, choć szukała, nie było, więc brała co jest. Bo rachunki się same nie zapłacą, lodówka się sama nie zapełni. Że jej mama w masarni pracowała całe życie i nie widzi w tym nic uwłaczającego.
„Tylko wie pani, to było tyle lat temu i chyba inne czasy były, ludzie jacyś bardziej empatyczni. Bo czy ja jestem gorsza tylko dlatego, że pracuję w markecie, no niech mi pani powie? Podłych czasów w takim razie dożyłam, skoro ocenia się mnie po tym, jak i gdzie pracuję. Aż strach pomyśleć, co czeka moją córkę, skoro już teraz obrywamy za to, że zabrakło taśmy w kasie fiskalnej”.
Pozwolę sobie na odrobinę prywaty. Mój brat mieszkający w Warszawie jest managerem w dużym supermarkecie należącym do niemieckiej grupy przedsiębiorców. Nie raz rozmawialiśmy o podobnych sytuacjach, jak ta, która zastała mnie dziś. Brat niejednokrotnie podkreślał smutną i przerażającą prawdę o traktowaniu pracowników w sklepach, marketach, hipermarketach. Zawsze jednak powtarzał, że upokorzenia nie zaznał od szefostwa, kierowników regionalnych, dyrektorów.
„Najgorsi są klienci. Ludzie, którym wydaje się, że mogą ci powiedzieć wszystko, napluć w twarz tylko dlatego, że stoją po tej drugiej stronie lady. Przychodzą i żądają. Nie zachowują się zwyczajnie. Mają nas za gorszych, za takich, którym można nawciskać, żeby sobie ulżyć. Czasem nas wyśmiać. Kiedyś miałem taką sytuację: rodzina dwa plus jeden, syn w wieku około 15 lat. Chodzili po sklepie, ciągle coś im nie pasowało, w końcu zrobili zakupy i podeszli do kasy. Koleżanka akurat ich obsługiwała. Rzucali produkty na taśmę, coś spadło na podłogę po ich stronie. Gówniarz spojrzał na kasjerkę i przy aprobacie tatusia i mamusi wypalił: „No zasuwaj i podnoś to, za to ci płacą. Co, pampers ci się do dupy przykleił?”. Miałem ochotę podejść i go za fraki wyprowadzić, ale najpierw „pogratulować” rodzicom. Sam jestem ojcem, nauka szacunku do siebie i do drugiego człowieka jest dla mnie priorytetowa. Widać, różne mamy priorytety”.
Pani Zosia, ma 52 lata. Też pracuje w jednym popularnych marketów. „Pracuję na dwie zmiany, najczęściej jednak na tę pierwszą, bo kierownictwo mi trochę na rękę poszło. Dojeżdżam z daleka, wieczorem nie bardzo mam czym wrócić do domu. Wstaję około czwartej rano, mężowi szykuję jedzenie na później, pomagam mu się ubrać, bo po wypadku na budowie podupadł na zdrowiu. Na pielęgniarkę nas nie stać, bo męża renta na leki praktycznie cała idzie, a ja zarabiam najniższą krajową. Przychodzi z opieki pani, żeby pomóc, ale tylko dwa razy w tygodniu. Wiadomo, mąż nie jeden co pomocy potrzebuje, są inni pacjenci z taką samą albo gorszą sytuacją od naszej.
Jak jest gorszy miesiąc, bo rachunki za duże przyszły, albo coś się popsuło w domu, to nocki biorę. Ciężko, nie będę ukrywała, bo TIR-a z towarem, a czasami i dwa trzeba rozładować. Pewnie, że nikt nam nie każe dźwigać ponad miarę, są wózki widłowe, ale mimo to narobić się trzeba. Kręgosłup siadł mi nieraz, ale taka specyfika tego zawodu, że nie tylko na kasie się jest, ale też sto innych rzeczy trzeba umieć zrobić. To moja praca i cieszę się, że ją mam. Że na starość jakaś emerytura będzie, że razem z tym co mąż ma, jakoś podołamy. Tylko boli czasem, jak słyszę niemiłe uwagi od klientów. Oberwałam nie raz od ludzi, którzy mogliby być moimi dziećmi. Wyśmiewają, wyżywają się, w podły sposób popędzają. Tak jakby ci co pracują w sklepach, z niższej półki byli. A mi przez tyle lat pracy, proszę mi wierzyć, nigdy nie zdarzyło się chociażby grymasem zdradzić, że gorzej się czuję, że nie spałam prawie całą noc i to już nie pierwszą, bo mąż cierpiał, bolało go. To moja codzienność, taka jak każdego innego człowieka. Jakiś pan pracuje w biurze, pani pisze artykuły, a ja jestem kasjerką.
Przecież każdy zawód jest w życiu potrzebny, choć czasem wydaje nam się, że nie moglibyśmy robić tego, co robią inni. I ja myślę, że to dobrze. Pracę i ludzi, którzy ją wykonują, trzeba szanować. Tak mnie w domu uczyli, i o tym myślę, gdy kolejny raz mnie ktoś od sklepowych idiotek wyzywa. Że to nie ze mną, jest coś nie tak”.
„Proszę pani, takie akcje jak ta przed chwilą zdarzają się nieraz kilka razy dziennie”. Dawid ma 27 lat, pracuje w osiedlowym markecie blisko dwa lata.
„Jestem po technikum żywieniowym, a że pracuję tu? A to gorsza praca od tej w restauracji, biurze czy na poczcie? Co to w ogóle za określenie? Praca to praca, dobrze, że w ogóle jest. Przecież gdybym miał tę w swoim zawodzie, to by mnie tu nie było, proste. Ale życie weryfikuje, a z czegoś się utrzymać trzeba. Nie raz zostałem wręcz zwyzywany. Oczywiście, że w skrajnych przypadkach, gdy klient jest agresywny, reaguje ochrona. Zazwyczaj niestety to jeszcze my musimy taką osobę, która nas obrażała przepraszać, żeby nie psuć wizerunku firmy. W myśl zasady, że klient nasz pan. I czasem dosłownie czuję się jak rzecz, jak własność. Bo każdy, kto przyjdzie z zewnątrz, ma prawo mi nawrzucać, upokorzyć. Pewnie, że zdarzają się miłe czy śmieszne sytuacje. Człowiekiem trzeba być po prostu, to tak wiele? To jest ciężka praca, nikt tego nie wie. To nie jest tak, że posadzę tyłek na krzesełko i tylko towary 8 godzin skanuję. W międzyczasie, dokładam na półki, rozładowuję towar, który właśnie dojechał, pomagam innym pracownikom. I coś ci powiem. Mimo wszystko lubię swoja pracę, ale jednak bardziej wtedy, gdy jestem na zapleczu. Gdy nie muszę słuchać od sfrustrowanych swoim życiem klientów, jakim to jestem śmieciem. Nie jestem, uczciwie i rzetelnie pracuję. I zastanawiam się, kim są ci, którzy nas w ten sposób traktują. Jak niewolników, których można skopać, kiedy się chce. I czy oni są tak bardzo pewni tego, że kiedyś sami nie znajdą się po tej drugiej stronie. Może, gdyby przez chwilę poczuli to co my, to by ich trochę ruszyło. I przestałby jeden z drugim pokazywać mnie palcem i tłumaczyć 6-letniej córce: „Popatrz, no popatrz! Jak się nie będziesz uczyła, to będziesz pracować, jak on”.
Kim są ludzie, którzy codziennie od 6-tej rano biegają, starają się, dwoją i troją, żebyś miał ciepłe bułeczki i świeże owoce na wyciągnięcie ręki. Kim są ci, którzy, gdy ty śpisz w niedzielę do południa, zapieprzają od rana, do późnych godzin nocnych, jakby rodzin nie mieli. A mają. Ci, którzy mimo tego, że mają w domu umierającą matkę, albo chore dzieci uśmiechają się do ciebie cały dzień. Są życzliwi, pomocni. Bo jeśli ich nie szanujemy, to może zamknijmy wszystkie dyskonty, sklepiki, warzywniaki. Po co się denerwować, że obsługuje nas niedouczony tłuk i kretynka, której towar spadł z taśmy. Przecież to tylko kasjer, tylko sprzedawca.
A ty. Kim jesteś w takim razie? Powiem ci. Tylko człowiekiem. Tak jak ja, twój sąsiad i babka z hipermarketu naprzeciwko, która kłania ci się każdego dnia, gdy wchodzisz do jej sklepu. Bo jest wdzięczna, że dzięki tobie drogi kliencie, będzie miała z czego zapłacić za prąd i gaz. Więc okaż jej choć odrobinę szacunku, albo przestać szumnie nazywać się człowiekiem.