Kiedy stara kobieta była bardzo młoda to urodziła pierwsze dziecko. Woziła je w czerwonym wózku. Dziecko miało niebieską wanienkę z żółtym motywem. Stara kobieta nie pamięta już czy to była kaczuszka a może korona królewska? Potem urodziło się drugie dziecko. Blond włosa i uparta dziewczynka.
Pewnego deszczowego popołudnia, kiedy mieszkali już w swoim domu mąż starej kobiety posadził w ich ogrodzie drzewa. Stara kobieta stała wtedy ze swoimi malutkimi dziećmi w oknie, a jej synek w za dużych kaloszach wyszedł do taty, żeby potaplać się w błocie. Z czasem drzewa zaczęły dawać rozległy cień. Stara kobieta pamięta pewne bardzo upalne letnie popołudnie, kiedy zdecydowali się przesunąć stół i krzesła ze słonecznego tarasu w stronę nowego, ale już wyrośniętego dębu i pamięta, jak jej mąż powiedział:
– To niesamowite. Pamiętasz ten deszczowy dzień, kiedy sadziłem nasze drzewa? Dzieci były wtedy takie małe, staliście wszyscy w oknie, a teraz nasze drzewa służą nam cieniem.
Stół pozostał w tym miejscu na długie lata. Dąb dawał coraz to większy cień i chłód w upalne dni.
Pewnego dnia do rodziny dołączył kot, potem drugi i na końcu pies. Ogród był na wpół dziki, a jego centralną część zajmowała łąka, która z czasem rozrosła się coraz bardziej. Pewnego roku maliny zgromadzone przy drewnianym płocie wydały tylko kilka owoców. Cała rodzina krążyła wokół nich z niedowierzaniem.
– Jak to możliwe? – dziwili się – W zeszłym roku zrobiliśmy tyle dżemów malinowych. I sok. A teraz?
Zimną porą rodzina siadała przy stole w salonie, żeby zjeść razem śniadanie albo obiad. Kiedy dzieci były małe, często grymasiły, wylewały na siebie zupki i kaszki bananowe, brudziły buzie i ubrania, ciągle ktoś wstawał od stołu, trudno było zachować jeden wątek w rozmowie. Potem starsze dzieci kłóciły się, toczyły dyskusje, ktoś gwałtownie zrywał się i odsuwał nagle talerz z zupą. Z czasem jednak robiło się spokojniej. Na stole często leżały czytane właśnie książki, kubki z niedopitą kawą, kieliszek z winem, różowa szminka, ładowarka do iphona, worek treningowy syna albo porzucony zszywacz do papieru.
Oczywiście, że nad domem przechodziły burze. Umarł, bardzo nagle, tato starej kobiety z którym nie zdążyła się niestety pożegnać. Zresztą to może i dobrze z tym nie-pożegnaniem się, bo stara kobieta źle znosiła wszystkie zakończenia w swoim życiu. Zaczynało się zazwyczaj od lekkiego niepokoju, tam gdzieś w dole brzucha, a potem to uczucie szło wyżej i wyżej aż w końcu mocno łapało za gardło. Kiedy była małą dziewczynką, to bardzo płakała przy wakacyjnych rozstaniach. Koniec turnusu, koniec kolonii, koniec wakacji, koniec przyjaźni na śmierć i życie opłakiwała szczerymi łzami. Będziesz do mnie pisać? Nie zapomnisz? Po latach, kiedy była już prawie dorosłą kobietą, usłyszała od kogoś zdanie: „Każdy koniec jest początkiem czegoś nowego”.
I tych słów złapała się mocno. Wraz z upływem czasu i z kolejnymi nieuniknionymi przecież rozstaniami, zyskiwała większy dystans ale wciąż przecież nie była przygotowana na ostateczne zakończenie.
Kończył się kolejny sierpień. Wieczorem w ogrodzie robiło się chłodno, łąka stawała się coraz bardziej wysuszona, a pod małą jabłonką gniły dojrzałe ale pełne robaków jabłka.
Jak zawsze i szybko miną kolejne lata.
…
Stara kobieta cichutko westchnęła. Spojrzała najpierw w niebo, a potem na swoje pomarszczone dłonie i uśmiechnęła się do swojego życia.