Moje ciało nie jest idealne. Moje jędrne piersi chodzą teraz do pierwszej klasy liceum. Moja piękna pupa – do szóstej podstawówki. A mój brzuch biega po domu krzycząc „Mamo, zobac, ja potlafię latać!”.
Tak. Moje ciało wydało na świat troje dzieci i niemało już przeżyło. Piersi od dawna nie pasują do bluzek z zaszewkami, bo sutki zawsze znajdują się pięć centymetrów pod ich zakończeniem. W pierwszej ciąży moje piersi z miseczki B przeobraziły się w G. A potem urosły podczas karmienia. Przez pierwsze dwa dni w szpitalu. Dwa berety i gumka przestały być zabawnym żartem. Jak mogły nie obwisnąć…?
Pośladki mam usiane rozstępami. Szerokie szramy są widoczne również po bokach podbrzusza. Na udach mam cellulit. Pod kolanem wyskoczył pierwszy nieduży siny żylak. Czasem znika. Paznokcie noszę krótkie, nie maluję, żeby nie przeszkadzały mi w pisaniu, włosy układają się, jak chcą. Na stopach rosną coraz mniej miękkie podeszwy. Kurze łapki, wywołane niekończącym się śmiechem – moje oczy mrużą się wtedy w dwie szparki – sięgają już połowy policzka. Nieprzespane od kilkunastu lat noce tylko je utrwaliły. Opinające ciało legginsy zaczynają je naprawdę opinać…
Nie jestem gruba. Nie jestem zaniedbana. Chodzę do fryzjera i do kosmetyczki na podstawowe zabiegi pielęgnacyjne. Wcieram kremy, lekko podkreślam oczko. Ćwiczę, i to całkiem sporo, biegam, tańczę, wykonuję różne serie na siłowni, uprawiam boks i jeżdżę na rowerze. Wchodzę po schodach zamiast korzystać z windy. Lubię o siebie dbać w taki zdrowy, normalny sposób, lubię wysiłek, endorfinowego kopa, szczęście wydychane ciężkim powietrzem ze skurczonych aż do mdłości płuc.
Biegając po lesie nie ubieram się w uciskowe skarpety, nie zakładam maski rozrzedzającej powietrze, nie podłączam się do żadnych przewodów ani słuchawek, nie planuję rekordów ani życiówek… Po prostu sobie truchtam i słucham szumu wśród koron drzew. Układam myśli. Kiedy tańczę – spalam się w muzyce aż po koniuszki włosów.
A kiedy wyciskam pompki i męczę dwugłowe uda, patrzę w lustro i widzę piękną kobietę. I uśmiecham się do siebie. Moje ciało nie jest idealne – i dlatego właśnie jestem piękna. W moim życiu zdążyło się już trochę wydarzyć. Nie były to wyłącznie cudowne chwile. Nikt tak nie ma. Wiele było przykrych. Trudnych. Z nimi też trzeba się mierzyć. Sinusoida mentalnego dobrobytu i depresji odbija się nie tylko na psychice. Reagują na nią wszystkie komórki. Każdy stres, każda noc nad płaczącym dzieckiem, każda lampka wina wypita we względnie spokojny wieczór, każdy uśmiech, każde „kocham” i każde „nie kocham”, pochwała i nagana, górka i dołek, wszystko odbija się na naszym ciele.
Moje zmarszczki być może rażą te kobiety, które urodzą swoje dzieci dopiero wtedy, kiedy już moje dzieci urodzą swoje… Być może moja tracąca jędrność skóra nie podoba się tym, które gonią za młodością. Ja… Czuję się dojrzała. Może nie stara, bo to brzmi negatywnie, ale już nie młoda. Nie przeszkadza mi to. Godzę się z tym. Akceptuję to i żyję dniem dzisiejszym, jestem tu i teraz, a nie tam i wtedy. Młoda jest moja córka, wolna nadzieją, bez bagażu życia. Ja mogę zaczynać wszystko od nowa, ale nie cofnę tego, co zaszło. Mam swoje obciążenia i to czyni mnie starszą niż te, które ich nie mają. Nie boję się tego, że czuję się starsza od swojej metryki. Akceptuję to, że moje ciało dostosowało się do niej. Nie wyglądam na więcej, niż mam. Wyglądam dokładnie na tyle, ile mam. Tyle tylko, że to w dzisiejszych czasach bardzo niedobrze. Trzeba wyglądać młodziej, bo inaczej wygląda się starzej. Moje ciało nie jest idealne. Ale moje dzieci są. I mój niedoskonały związek też. Szczery, przepłakany, przepracowany, ambitny, zawsze zaangażowany. Wszystkie moje niedoskonałości, rozstępy, zmarszczki, bruzdy i zgoda na przemijanie – to cena za to, co ukształtowałam. Uważam, że niezbyt wysoka. I nie poprawię sztucznie swojego nieidealnego ciała, bo nie byłoby moje… Mój przyjaciel kiedyś dotknął palcem moich zmarszczek i powiedział, że przecież każda z nich to jedno wspomnienie z mojego życia. Zapytał, czy chciałabym je wymazać. Nigdy.