Pamiętam taką scenę z życia, gdy mój syn miał kilka miesięcy. 8? Może 10. Nie umiem dokładnie określić, ponieważ był to dla mnie wyjątkowo ciężki czas. Okaz, który mi się trafił, płakał od rana do nocy. W sumie to w nocy też. Niektórzy mówią na to „high-need-baby”, inni po prostu „o-jezus-maria-dlaczego-to-dziecko-ciągle-wyje”.
Owego dnia za nic w świecie nie mogłam położyć syna na popołudniową drzemkę. Nosiłam, śpiewałam, karmiłam, czytałam, stawałam na rzęsach i przeklinałam pod nosem. W dodatku byłam chora, z gorączką i sama marzyłam o drzemce.
Znacie ten moment, gdy po potwornej walce w końcu odkładacie śpiące dziecko do łóżeczka, patrzycie na nie (tu pojawia się przypływ bezgranicznej miłości i łezka w oku) i analizujecie, w jaki sposób wydostać się z pomieszczenia bez powodowania jakiegokolwiek dźwięku? Która płytka skrzypi? Ta przy nodze od stolika? Nie, chyba ta tuż przy progu. Generalnie masakra. I właśnie wtedy, gdy planowałam drogę ewakuacji, w moim mieszkaniu rozległ się dzwonek. Jeszcze pamiętam, jak bardzo się przeraziłam. Ten odgłos słyszałam naprawdę rzadko. To nie był domofon. Ktoś stał pod drzwiami. Zerkam na dziecko – oczy otwarte. 2 sekundy później – ryk. Biorę na ręce, idę do drzwi. W przedpokoju zerkam na swoje odbicie w lustrze. Jest słabo. No ale już trudno.
Otwieram drzwi. W progu stoi pan po pięćdziesiątce. Uśmiecha się od ucha do ucha i mówi: „Dywany perskie. Tanio. Mam w aucie. Chce pani?”.
Wtem na mej skroni pojawiła się ta specyficzna kropla, jaką można zaobserwować u bohaterów japońskich kreskówek.
Staliśmy chwilę, wsłuchując się w płacz niemowlęcia, które trzymałam na rękach. „Ale beczy! Dam pani upust”.
Jak Boga kocham, zapłaciłabym mu, gdyby powiedział, że go uśpi lub chociaż zdradzi mi jakiś magiczny sposób. Niestety. Dywanu perskiego nie potrzebuję. Ale dowiedziałam się, że we wtorek będzie z kartoflami. Też tanio. To już inna sprawa. Proszę dzwonić.
Gdy kilka dni temu zobaczyłam na Facebooku zdjęcie zamówienia na burgera, jakie złożyła jedna matka, uśmiechnęłam się sama do siebie. Przede wszystkim dlatego, że (yes! yes! yes!) TEN okres mam już za sobą. Dziś, gdyby moje 4,5-letnie dziecko obudziło się po północy, gdy dostawca przyniósłby mi jedzenie (a zdarzało mi się zamawiać i również podawałam kod do domofonu), zamiast „bram piekieł” miałabym świetną zabawę i wspólną biesiadę. Jeszcze pewnie byłaby pretensja, że frytek dla niego nie wzięłam.
„Poproszę, aby burger był bez pomidora i czerwonej cebuli. Klatka F, kod do bramki 0790715. Jak już dostawca będzie pod blokiem, prosiłabym, żeby nie dzwonił domofonem tylko wpisał kod, bo po stoczonym boju ledwo zasnęło mi dziecko, a jak się obudzi to jego krzyk otworzy bramy piekieł i nikt z nas nie będzie szczęśliwy. Jak dostawca będzie już pod mieszkaniem niech też zapuka zamiast używać dzwonka. Z góry ślicznie dziękuję i życzę miłego wieczoru 🙂 „
Mamo, która złożyłaś to zamówienie – wszystkiego dobrego! I przysięgam, jeszcze będzie cudnie.