Go to content

Katarzyna Miller: Upraszczajmy nasze życie w myśl zasady: Nie wiesz, co zrobić? Zrób zupę

Katarzyna Miller

On nigdy nie jest taki, jakiego go sobie wymarzyłyśmy. Niemal zawsze rozczarowuje. Facet, związek, ogólnie życie w pewnym momencie staje się dość nieznośne, więc szukamy przyczyny… tfu. Katarzyna Miller twierdzi, że nie przyczyny, tylko winy. Bo w związku zawsze jest ktoś winny, za nasze niepowodzenia, frustrację i nudę. A gdyby tak wziąć odpowiedzialność za własne życie, przestać je komplikować i po prostu… ugotować zupę? 

Ewa Raczyńska: Czy my kobiety umiemy być w związku szczęśliwe?

Katarzyna Miller: Nie za bardzo. A Pani jest szczęśliwa?

Teraz już tak.

Co trzeba było zrobić, żeby dojść do tego szczęścia?

Trzeba było przejść niejedną burzę i to z wielkimi piorunami. I w końcu musiałam nauczyć się dbać o siebie i wiedzieć, czego chcę.

O i wiedzieć czego chcę – to jest najważniejsze – to w skrócie ma Pani przepis na szczęśliwy związek.

Gdyby to było takie łatwe…

Nikt nie powiedział, że jest. Ale pani to zrobiła!A jeszcze gdy się okaże, że facet jest mądry, elastyczny i ogarnięty to już prosta droga.

A możemy my jesteśmy ze złymi facetami?

A może to nie od faceta zależy? Przynajmniej nie zawsze oj , nie zawsze… Tylko ode mnie, jak ja się będę czuła. Bo jak on powie, że coś mu się podoba, że jestem za gruba czy za chuda i kobieta od razu myśli: „O rety, nie podobam mu się”, to już koniec, jest załatwiona na cacy. Dała się zrobić na szaro. Dziewczynki są strasznie wrażliwe, biorą wszystko bezpośrednio do siebie, brak im dystansu właściwie do wszystkiego, a już do siebie i swojego związku to na pewno.

Bywa tak, że bierzemy ślub, dogadzamy facetowi we wszystkim, bo tak czujemy, bo tak zostałyśmy wychowane, a później przychodzi rozczarowanie.

Bo my mu dogadzamy, a on nam nie, a do tego uważa, że to on ma od nas wszystko dostawać. Dlaczego? Bo my same tak zaczęłyśmy ten związek, stworzyłyśmy mu ciepełko w postaci obiadu z dwóch dań z kompotem, czystego mieszkania i nas – zawsze uśmiechniętych. I nagle szok, bo kiedy zaczynamy się buntować, on się dziwi i nie ma pojęcia, o co chodzi: „Przecież od początku taka byłaś, ja na tobie tego nie wymuszałem” – mówi.

Tworzymy iluzję, on ma prawo czuć się oszukanym?

Oczywiście. Kobiety mają tendencję do pokazywania się facetowi, którego chcą usidlić, takimi, jakimi wcale nie są. Zakładają na siebie te obcisłe kiecki, choć najlepiej czują się w domu w wygodnych dresach, gotują, choć tego nie cierpią, chodzą z nim na mecze i udają, że je to interesuje. Gotują obiady, sprzątają, są zawsze i wszędzie dla niego. I później on rozczarowany mówi: „Kiedyś ci się chciało, teraz ci się nie chce”, ale ona nie powiedziała mu na samym początku, że będę robiła, jeśli ty będziesz dziękował, cieszył się i sam z siebie dużo dla mnie robił. To skąd on ma to wiedzieć?

Może najlepiej, gdybyśmy wchodziły w trwałe związki w wieku 35 plus? Bardziej świadome siebie i tego, czego chcemy?

Może nawet i lepiej gdybyśmy miały i 50 lat, no może 40. To jest sensowne, ponieważ żyjemy coraz dłużej, do 40-tki jesteśmy bardzo młode, w tym wieku kobiety zostają matkami i nikogo to już na szczęście nie dziwi. Potem zaczynamy być trochę doroślejsze, dopiero później stajemy się dorosłe. A faceci teraz, to już w ogóle nie wiem, kiedy dojrzewają.

Ale nie można powiedzieć, że wina za budowanie nieszczęśliwych relacji jest tylko po naszej stronie i po stronie naszej niedojrzałości?

Najgorsze w tym wszystkim jest to, że cały czas zajmujemy się winą. Powtarzamy: „Bo z tobą nie można, nie da się, bo to ty”. Dawno już odkryłam, że człowiek po to jest z kimś, by ktoś inny był za wszystko winny. Bo jak to zostać samemu ze sobą, i cały czas czuć się źle ze swojego własnego powodu? Okropność, prawda? A tak można winę zrzucić na tę drugą osobę i mamy święty spokój, nic nie musimy robić.

I jeszcze rywalizacja… Że za wszelka cenę udowodnię, że jestem lepsza czy lepszy od ciebie.

Po pierwsze to na pewno lepsza niż się sama czuję, bo nie mogę być taka, jak jestem, bo to zdecydowanie za mało. Muszę być zawsze bardziej i lepiej dążąc nie wiedzieć czemu do jakieś perfekcji i frustrując się, gdy nie uda się jej osiągnąć. Albo gdy uda się osiągnąć, że nikt tego nie docenia, nie zauważa, a my męczymy się same ze sobą.

Jest jakiś złoty środek?

Złoty środek jest zawsze, tylko trzeba go odnajdywać. To najprostsza i najtrudniejsza zarazem rzecz na tym świecie. Otóż przede wszystkim należy skupić się na traktowaniu samej siebie i podejściu do siebie. „Jestem w porządku, ale też nie jestem cudem świata, a już na pewno nie ideałem, bo cudem to i może tak”. Należy przestać się nadymać, tylko przyjąć do wiadomości, że jestem zwykłą osobą i on też jest zupełnie zwykły, ale ważne, że jest. Szkoda tylko czasami, że sam tego nie ceni, że jest.

W  książce „Zrób to kochanie” przywołuje Pani historię Basi, która bierze ślub ze sobą. Może od tego powinniśmy zacząć?

To historia Basi, 36-letniej singielki, która na jednym ze spotkań grupy terapeutycznej wpadła na pomysł wzięcia ślubu z sobą samą. I to był fantastyczny pomysł, ułożyłam dla niej ślubną przemowę podkreślając, że dzień jej ślubu ze sobą, to dzień, w którym poczuła się gotowa do tego, by wziąć rzetelną odpowiedzialność za siebie i otworzyć się na siebie. Wcześniej Basia wykonała ogromną pracę nad sobą, rozliczyła swoje związki i przyjaźnie, swoją przeszłość, znalazła nowe rozwiązania starych spraw, które ją trzymały w miejscu, znalazła swoje wewnętrzne dziecko, dzięki któremu na nowo odnalazła entuzjazm i radość życia. I w końcu postanowiła wziąć ślub ze sobą, bo przecież my dla siebie jesteśmy jedyną osobą, co do której mamy pewność, że nie opuści nas aż do śmierci. I tego możemy być pewne i na to liczyć.

Dopóki nie zrozumiemy, kim jesteśmy, ciężko budować szczęśliwy związek?

Jeśli się nie wie, czego się chce od siebie, to nie wiemy, czego chcemy od tego faceta. On ma się domyślić, żeby było dobrze. A on nie lubi się domyślać i nie umie, bo niby skąd.

To nie jest kwestia tego, że nie chce?

Na początku, to on nawet chce i to bardzo, ale mu się nie udaje, więc po co ma się starać i uszczęśliwiać kobietę na siłę. Próbować ją zrozumieć, skoro ona nie rozumie tak naprawdę samej siebie.

A nam trudno zrozumieć, że facetowi to najlepiej wyłożyć kawę na ławę?

No właśnie trudno nam zrozumieć, bo mamusia tego nie uczyła, ani nikt inny w domu.

My jednak wychowane zostałyśmy jeszcze w mocno trzymającym się patriarchacie, trudno nadążyć nam za tymi hasłami: „zadbaj o siebie”, „myśl o sobie”, „bądź dla siebie ważna”.

Ale wszystko można połączyć, można zmienić, to kwestia wzajemnych ustaleń. Chcesz mieć ciepły obiad w domu, nie ma problemu, ale jeden dzień gotujesz ty, kolejny ja, na zmianę. I sprawa byłaby rozwiązana. Albo nawet jeśli kobieta jest domowa i ona tylko gotuje, to niech usłyszy za to dziękuje i ma niech zrobione coś innego, nie wiem – odkurzone, posprzątane, pranie zrobione. Nie ma nic złego w dzieleniu się obowiązkami. Są faceci, którzy lubią gotować, a kobieta idzie do pracy i to też jest dobre. Problem polega na czymś innym – jeśli dochodzi do takiej sytuacji, wszyscy są niezadowoleni, bo kobieta pracująca chce mieć faceta lepszego od siebie. Dochodzi do paradoksu – ona chce udowodnić, że jest lepsza z jednej strony, a z drugiej chciałaby, by to facet jej imponował. Kobiety nie chcą się zgodzić na to, że będą utrzymywały mężczyzn. Niektóre to robią, ale je to wkurza. A przecież przez ostatnie 200 lat było odwrotnie, to faceci na nas zarabiali, to my możemy teraz trochę oddać. Kiedy kobieta porządnie zarabia, jest ważna, ma decydujący ma głos, ma pieniądze i jej zdanie się liczy. Eh, bo z kobietami jest tak, że chcą mieć i stare i nowe, a tego się nie da pogodzić.

Co zaskakuje Panią w pytaniach kobiet dotyczących związku czy facetów w ogóle?

Trudno o zaskoczenie, bo to stale powtarzające się pytania. Ale chyba to, co mnie nadal uderza, to ilość pytań w stylu: „A co zrobić, jak on nie zadzwonił/nie powiedział/nie chciał się spotkać/nie przyszedł”. To jest straszne, mnie to nie zaskakuje, tylko przeraża, bo od wielu lat słyszę te pytania od kobiet czy to w trakcie terapii czy podczas różnego rodzaju spotkań, na grupach damskich. Często pada: „I co ja zrobię, będzie tak pusto bez niego”. No więc ja się pytam takiej kobiety, czemu ona taka pusta, niech się napełni czymś nareszcie, facet nie wypełni pustki, którą ona czuje, bo ta jest w niej. To ta bzdura powtarzana o dwóch połówkach pomarańczy. Jaka połówka? Każdy człowiek jest całością, ma być całością, facet nie będzie nikogo ratował, on nie od tego jest. Chciałabym, żeby kobiety wbiły to sobie do głowy w końcu.

A związki przemocowe? Tych pytań też się dużo pojawia?

Niestety tak. I to też mnie nie dziwi, tylko przeraża, że kobiety się godzą na przemoc i nie mówię tu jedynie o przemocy fizycznej, ale też psychicznej. W niektórych domach kobiety do akceptowania takiego zachowania u facetów są wychowywane. Są domy tak patologiczne i tak dużo ich jest, że dla kobiety rola ofiary jest czymś normalnym. Ona wie, co ma robić, jak jest ofiarą, ale nie ma pojęcia, co zrobić i jak żyć, jak tą ofiarą nie będzie… I pozwalamy facetom na różne rzeczy, których oni pewnie by nie robili, gdyby nie było wolno. Mówię tu o upokarzaniu, szyderstwie, poniżaniu i niestety też o przemocy fizycznej. To wszystko nie należy do rzadkości, choć tak często chcielibyśmy myśleć.

Nie dostrzegamy symptomów?

Jak już złapiemy faceta, to się go kurczowo trzymamy. Ten ze skłonnościami do przemocy czy zaburzeniami, o osobowości narcystycznej pociąga kobiet bardziej, bo jest nieprzewidywalny, bo z nim trudno się nudzić. Bo co to za frajda być z normalnym facetem? Który jak mówi, że będzie w domu o 22:00, to jest, ewentualnie spóźni się pół godziny. Jak obieca, że wymieni żarówki w domu, to je wymieni, zrobi zakupy i ugotuje obiad. No skandal, co to za życie z takim facetem, prawda?

Nie mamy czujnika, który nas ostrzega przed pakowaniem się w zły dla nas związek.

No nie mamy, bo w domu nas tego nie uczono. Po tatusiu i mamusi co nam zostaje? Zupełny brak rozmów, bo oni ze sobą nie rozmawiali, wszystkie sprawy załatwiali przez dzieci, nie chodzili ze sobą do łóżka, nigdzie nie wychodzili, nie mają znajomych, a gości do domu nie wpuszczają. Polski wychów jest straszny. Boimy się obcych, boimy się czegoś nowego. Kto z dziećmi chodzi tam, gdzie się coś dzieje, na wystawy, przedstawienia , koncerty, wycieczki,,, Jasne, że tacy są, ale proszę zobaczyć jaka to znikoma ilość.

Pamiętam, jak w pewną niedzielę stałam w kinie, w kolejce po bilet. Było południe, więc idealna pora, żeby się z dziećmi wybrać do kina. Zerknęłam na kolejkę po bilety, gdzie wyświetlano właśnie film dla dzieci. Była bardzo długa i pełna takich tatusiów, co to mamusie wygnały ich do kina z dzieckiem. Oni wszyscy stali jak drągi, tylko jeden tatuś rozmawiał ze swoją córką. JEDEN, a kolejka była bardzo długa. Reszta zapatrzona gdzieś w sufit albo w telefon, a na dole, przy nodze jakieś małe stworzenie, którym kompletne nie byli zainteresowani. Cisza, drętwota, koszmar. Dzielni tatusiowe, dobrze, że w ogóle poszli do tego kina, ale pewnie wyjdą i nawet nie porozmawiają o filmie, który z dzieckiem obejrzeli. Groza.

Trudno nam wyjść poza tę strefę przykładów wyniesionych z domu.

To prawda. Skąd dzieci mają się uczyć? Książek nie czytają, bo rodzice nie czytają, do kina pójdą na jakieś głupoty, teatr nie istnieje.

Ale też w takim pędzie są wychowywane, przerzucane z zajęć na zajęcia.

Jeszcze jak ich wożą na zajęcia, to super, bo coś robią, bo w ogóle na coś chodzą. A przecież ja nie tak dawno mieszkałam w kamienicy, na podwórku której przesiadywało z sześciu czy ośmiu chłopaków, którzy w ogóle nie mieli gdzie się podziać. Jak jeszcze znajdą sobie kumpla i ciepłą mamę kumpla, która przygarnie, nakarmi i pokaże, że można fajnie razem żyć, to dobrze, to może ich uratować, bo zobaczą coś innego, inną rodzinę, inne relacje.

Moja przyjaciółka miała fantastyczną mamę, dzieciaków było u nich sporo, a mieszkanie ciasne, jak cholera, ale ona zawsze się cieszyła, gdy do nich przychodziłam. Mówiła: „Oj Kasieńka, super, że jesteś, pierogów narobiłam”. I ja tam siedziałam jak szczęśliwe prosiątko. A jak moja przyjaciółka przychodziła do mnie, mojej mamie niekoniecznie było z tym dobrze. Nie wyganiała jej, ale na noc nigdy nie mogła zostać.

Niezwykle ważne jest to, co wynosimy z domu, ale także to co z tym później zrobimy, jak zbudujemy nasze związki, relacje, jak pokierujemy swoim życiem, czy zostaniemy w tym syfie, który widzieliśmy w domu, czy może będziemy chcieli czegoś więcej.

Kobiety mają niezwykłą inteligencję emocjonalną, która może pomóc coś zmienić…

Mają, ale faceci mają za to więcej rozsądku. On powie: „Czym się przejmujesz? Nie zrobiłaś, to nie będzie, daj już spokój, o co ci chodzi”, „Nie ma obiadu, zjemy pizzę”.

Moglibyśmy od siebie nawzajem wiele się nauczyć.

Moglibyśmy, tylko nie bardzo się nam chce. Ja bym chciała, żeby kobiety nauczył się od facetów egoizmu. Takiego normalnego, na zasadzie: że jak ja czegoś chcę, to jest ważne, że jak coś mi nie pasuje, to jest ważne i nie robię tego, czego nie chcę tylko dlatego, że inni tego ode mnie oczekują.

Ja cenię u facetów brak analizowania do bólu każdej sytuacji.

Ja tego nie nazywam nawet analizowaniem, to jest obsesyjne zajmowanie się swoim nieszczęściem. To nie jest żadna analiza, gdyby nią była i gdyby brał w niej udział dorosły umysł, to byłoby dobrze, bo dochodziłoby się do jakiś wniosków, rozwiązań. Tymczasem kobiety obracają sobie w głowie bez przerwy tym samym.

W związku też potrafimy się zafiksować na tym, co złe.

Owszem, to jest wielki problem. Ale nasza mamusia też widziała wszystko co złe w naszym ojcu. Z kolei tatuś mówił: „dlaczego przyniosłaś czwórkę, a nie piątkę”. A własną cenzurkę z trójami trzymał w szufladzie z papierami zamkniętą i nigdy nikomu nie pokazał. Ale wobec dzieci wpadamy w takie koło narzekań, niezadowolenia, wiecznego skwaszenia, bo jakby nie było dobrze, to i tak będzie źle.

A gdyby tak spytać taką narzekającą na swój związek kobietę: „to po co ty z nim jesteś?”?

Po to, żeby ktoś był winny.

Albo boi się być sama?

Oczywiście, ale to w tym sensie boi się być sama, żeby móc na kogoś zrzucić winę za swoje niepowodzenia, ograniczenia, i tak dalej. Jak jest sama, to musi się męczyć sama ze sobą i musiałaby sobie to oczywiście przyznać, ale ona powie: „Męczę się, bo nikogo nie mam”. Nie mówi: „męczę się ze sobą”, bo wtedy trzeba by było coś ze sobą zrobić, ale powtarza „jestem nieszczęśliwa, bo nikt mnie nie kocha”. Kochana, przede wszystkim to ty siebie nie kochasz. To pierwsza i podstawowa sprawa.

Poza tym bycie samym, to też wzięcie odpowiedzialności za swoje własne decyzje i wybory. Jak często kobiety mówią: „Gdyby nie on, to czego ja bym nie zrobiła”. Jej się wydaje, że bez niego to ona i sukces zawodowy by odniosła i miała więcej pieniędzy i mieszkała, gdzie indziej. Najłatwiej zwalić winę na kogoś.

Są osoby, które wiedzą, jak rozkoszną rzeczą jest wziąć za siebie odpowiedzialność. Odkryłam to jakoś koło 30-tki, bo przedtem uważałam, że moja mamusia była winna różnym rzeczom. Ale w końcu zrozumiałam, że fajnie, gdy to ja decyduję, gdy mogę robić co chcę z pieniędzmi, z dniem i z czasem i z ludźmi. Mogę się umówić, mogę nie umówić, mogę pójść i nie pójść. Boże, jakie to cudowne. Ale baby namiętnie powtarzają: „no tak, ale jak ja podejmę decyzję, a potem będę niezadowolona, to na kogo to zwalę?”. Trzeba lubić swoje błędy. Przecież na nich się uczymy. Poza tym, co to znaczy błąd? Raz nam coś pasuje, raz nie pasuje i to często jest ta sama rzecz. To normalne.

Lubimy sobie komplikować życie…

Oj tak, nie jest nam dobrze i wydaje się nam, że my w tym nieszczęściu jesteśmy jedyne na świecie, takie oryginalne, ale fakt, że każda jedna to samo myśli, już nie jest ważne, bo przecież ona jedna się tak męczy, ona jedna jest taka nieszczęśliwa. Taka heroina romansu gotyckiego.

A później wychodzi książka „Dziewczyna z pociągu”. Skoro polecał ją Stephan King, postanowiłam przeczytać. I czytam, i czytam i czekam, kiedy się coś zacznie dziać, a tam trzy takie beznadziejne cipcie wloką się przez stronice książki, a w główkach mają jedno: „on mnie nie kocha, on mnie nie chce, jak ja będę żyć”. I jak to światowy bestseller? Bo autorka napisała to, co się w tych wszystkich główkach dzieje. „Jak ja będę żyć bez niego? A jak kocha inną bardziej niż mnie?”. Litości! Naprawdę, trzymam się swoich słów: „kobieto uważaj, co czytasz”. Jeszcze powinno być: „uważaj co myślisz”.

Upraszczajmy nasze życie, upraszczajmy, ile się da, nie komplikujmy. Lubię takie małe powiedzonka: „Nie wiesz, co zrobić? Zrób zupę”. Zrób zupę i wszyscy będą zadowoleni, ty też, a w lodówce zawsze coś się do niej znajdzie, naprawdę nie potrzeba wiele.

No i wróćmy do pani odpowiedzi na początku, Jest pani szczęśliwa, bo się pani nauczyła. Tego się warto uczyć!

zrobtokochanie-3d