Go to content

„Jestem już na powierzchni i oddycham bez presji i kontroli. Wynurzyłam się” i to o własnych siłach”

Fot. iStock

Miało być ,,Przebudzenie”, ale celowo zmieniłam na wynurzenie. Dlaczego? Przebudzenie to wtedy kiedy się śpi i nagle przychodzi ta chwila, kiedy człowiek się budzi ze snu. W moim przypadku bardziej adekwatne jest wynurzenie. Ja przez cały czas byłam świadoma w mniejszym- większym stopniu tego co się dzieje, do czego to wszystko prowadzi , ale woda stawiała mi opór i nie mogłam machać nogami ani rękami.

Tak bardzo zabrnęłam w coś kompletnie niezrozumiałego i godziłam się na kolejne niedorzeczne elementy a to zagęszczało środowisko i oplatało jak takie wodorosty i wciągało głębiej.

Nasz związek nie był prosty od początku. On – jeszcze w małżeństwie, które jak okazało się po latach , wcale nie było na takim włosku o jakim on mówił, dodatkowo z trójką dzieci dorastających na koncie. Ja też jeszcze mężatka z małym synem. Dosyć szybko stałam się wolna, chciałam tego , nie ukrywam. Chociaż dosyć często w bardzo specyficzny sposób mobilizował mnie do tego , używając już wtedy lekkiego szantażu. Sam natomiast nic oferując nic w zamian. To niesamowite swoją drogą jak bardzo kobiety potrafimy bagatelizować ewidentne oznaki nadchodzącej katastrofy.

Ale wtedy dla mnie On był inny. Zaradny optymista, z pomysłem na życie, towarzyski i silny, prawdziwa podpora kobiety., która nie do końca czuje się komfortowo w swojej skórze, bojąca się wziąć odpowiedzialność za życie a tak naprawdę przez ostatnie 10 lat podejmująca decyzje w pojedynkę. Ponoć każdy spotkany człowiek to nauka. Tak było i tym razem.

No i staliśmy się oficjalnie związkiem nieformalnym, specyficznie funkcjonującym. Ja mieszkałam z synem u siebie na wynajętym mieszkanku, on bywał u nas codziennie, czasem sypiał. Od czasu do czasu jakieś wycieczki w trójkę. Nie powiem starał się o względy dziecka. Rzeczy swoje natomiast miał u siebie, w nowo wybudowanych dużym domu, który zamieszkiwał sam. Rano pracował na własnej działalności , która miała lepsze i gorsze okresy.

Pomimo już odczuwanego dyskomfortu pomogłam mu wtedy w tych gorszych chwilach , biorąc dla niego pożyczkę. No w końcu byliśmy razem…

Tyle mi wystarczało. Do czasu. Bowiem przyszedł moment, kiedy chciałam aby nas związek przeszedł na poziom wyżej, żebyśmy razem zamieszkali. On nie wyszedł z propozycją, więc zmieniło się tylko tyle ,że sypiał u mnie, czasem przywiózł jakieś zakupy, ale nigdy nie przywiózł swoich rzeczy. Weekendy spędzone w trójkę były rzeczywiście cudowne. W tygodniu zapracowany, zajęty swoim domem i swoimi sprawami, podczas gdy ja zajmowałam się synem.

W takim układzie pojawiło się wspólne dziecko. Duża różnica wieku pomiędzy moimi dziećmi sprawiła ,że macierzyństwo dodało mi mnóstwa energii i ogromnego kopa. Hormony, jak te wodorosty, przysłoniły mi ostrość widzenia. Zapomniałam o wszystkim, co mnie uwierało. W małym mieszkaniu było coraz mniej miejsca a coraz więcej hałasu. Kiedy był tym zmęczony, pod byle pretekstem jechał do swojego domu. Wracał odprężony z uśmiechem na twarzy. Z perspektywy czasu zadałam sobie sprawy ,że całe rodzicielstwo dźwignęłam sama na swoich barkach. Powoli zaczęłam dostrzegać inne rzeczy– brak wspólnych planów, wspólnych pieniędzy, brak zainteresowania dzieckiem i mną, ogromna koncentracja na swoich planach i potrzebach.

Wkrótce zmuszony został do zamknięcia swojej działalności stracił płynność finansową. Tym samym stał się bezrobotny. Jak się kazało na bardzo długo, bo żadna praca nie była wystarczająco dobrze płatna a on sam nie widział siebie na etacie. Płynęłam na swojej jednoosobowej działalności, która w obliczu rosnących kosztów, domowych obowiązków i ogarniającego zmęczenia stawała się bezdochodowym hobby. Rozmowy, których u podstaw było pytanie ,,co dalej?” rodziły awantury. Odpowiedzi na pytanie nigdy nie padały. Wkrótce wychodziły na światło nowe fakty np. to ,że dopiero przed urodzeniem dziecka On się rozwiódł. I pomyśleć ,że dużo wcześniej opijaliśmy lampką wina ten fakt. Z tej bezsilności i szoku nie byłam w stanie zareagować w godny sposób. Myślę, ża jeszcze wtedy bałam się zderzenia z rzeczywistością i mocno przerażała mnie
świadomość, że mogę z tym wszystkim zostać sama. Dodatkowo na psychikę działało widmo kredytów, które wzięłam na jego
poratowanie. Liczyłam jeszcze ,że jakoś to wszystko się poprostuje, chciałam wierzyć, że jako facet ogarnie tę sytuację, że razem damy radę.

W końcu wprowadziliśmy się do niego. Czysta ekonomia. I tak płacił i utrzymywał dom, chociaż do dzisiaj nie wiem za co. To był poważny kamień na szyję. Odcięłam się wtedy od rodziny, przyjaciół, ludzi.. Codziennie woziłam przez kolejne dwa lata dzieci do szkoły i przedszkola. Siły w tym czasie się wyzerowały. Nie było na nic czasu. Rano odwożenie, po drodze zakupy , obiad i znowu 20 km po dzieci. Potem jedzenie, lekcje, jakieś pranie i spanie. I tak od nowa każdego dnia. On już nie pracował. Siedział całymi dniami w domu, użalał się nad swoim losem i szukał winnych z alkoholem w ręku. Uśmiechnięty
optymista ulotnił się .Żyliśmy z oszczędności, pożyczek. Niespłacane kredyty bagatelizował, aż zostały wypowiedziane, ale nie jemu tylko mi. Uświadomiło mi to brutalnie ,że my nigdy nie byliśmy razem.

Szłam miarowo, w pełni świadoma na dno. Z czasem odcinało mi to dostęp do tlenu, na tyle że odseparowałam rzeczywistość od własnej osoby. Potem przyszedł permanentny stres i nerwica. Dodatkowo dobijała świadomość samotności w tym wszystkim. Wstawanie rano było wyczynem niemal epokowym. Cała dzienna rutyna była bólem istnienia. Rodzina wiedziała tylko ,że mamy cięższy okres ,że On ma problemy z firmą, ale nic poza tym. Pomagali nam na każdym kroku. On zdawał się to bagatelizować a z czasem traktować jako ich obowiązek. Ta pomoc go rozzuchwalała coraz bardziej. Mi z kolei wstyd nie pozwolił powiedzieć nic więcej. Zawiesiłam swoją działalność, wróciłam na etat, który zaognił sytuację. On nie mógł się z tym pogodzić, że spotykam ludzi. Na niego spadła konieczność odbierania dzieci i mnie z pracy. Nerwowy coraz bardziej, urządzał
awantury posądzając o zdrady. Upokarzanie stało się powszechne.

Zrezygnowałam z pracy. Mimo tego zrodził się plan, który miał Jemu dać poczucie bezpieczeństwa, powód do zmiany i gwarancję wierności- postanowiliśmy się pobrać.

Ślub odbył się za pożyczone pieniądze , w małym gronie, które już wtedy czuło nie najlepsza atmosferę, i przy ogromnym oporze mojego syna. Myślę ,że to wydarzenie potraktował jako zdradę jego i złamało mu to jego serce, a dla mnie było potem długo wyrzutem. Po ślubie wszystko już szło jak rzeka. W domu coraz większe awantury, chociaż nie ograniczał się nawet w miejscach publicznych. Wymuszanie seksu, alkohol, wybuchy agresji, wyzywanie. Z pomocą jakiejś boskiej mocy zaczęłam wtedy chodzić na terapię, którą przerwałam gdy dostałam skierowanie do ośrodka na codzienną terapię. Nie wyobrażałam sobie co miałabym w domu powiedzieć i co z dziećmi. W niedługim czasie kolejna ciąża. Ogromny wstrząs. Podczas całej ciąży byłam jak w transie. Odsunęłam wszystkie problemy na bok, jakby nie były moje.

Bałam się co dalej będzie, bałam się reakcji rodziny, osądów. Wiedziałam ,że liczyć mogę tylko na siebie. W międzyczasie uruchomiłam firmę ,żeby mieć jakiekolwiek zasiłek na macierzyńskim. Urodziłam. Był czas pandemii. Cieszyłam się z tego, że mogę być sama w trakcie porodu, kilka dnia w szpitalu i potem. On się wyciszył, ale na chwilę. Za chwilę znowu siedział i pił.
Dłużnicy pukali w okna i drzwi. To już był czas, w której sama przed sobą nazywałam sytuacje w której się znalazłam, nazywałam jego zachowania i postawy. Obiecałam sobie, że po macierzyńskim wrócę do pracy. Na urlopie podniosłam kwalifikacje za pieniądze z zasiłków.

Pozwoliłam mu się zadłużać. Przestałam rozmawiać, tłumaczyć i ratować, bo za każdym razem słyszałam ,że to ja jestem winna, że jestem czarownicą albo puszczalską. Tymczasem dla żadnego związku nie poświęciłam tyle energii, czasu i osób. Zaczął też nagonkę na mojego syna, który coraz bardziej się zamykał i płakał po nocach. Ten czas to było odbicie od dna takie bardzo mocne i uruchomienie własnych nóg ,żeby powoli wzbić się górę.

Wróciłam do pracy. To Go zabolało. Sytuacja w domu była coraz bardziej napięta. Czepiał się o wszystko, rozliczała z każdej minuty spóźnienia po pracy. Na chwilę zaczął pracować, żeby pospłacać długi, które rosły, bo źródła pożyczek wyschły. Na życie zostawało niewiele. Powoli zaczęłam wysyłać otoczeniu sygnały ,że nie jest dobrze. To mnie trochę odciążyło, zwłaszcza że spotkałam się ze zrozumieniem i pomocą. Ostatni rok to już był alkoholizm, bezrobocie awantury i poniżanie na większą skalę. Ktoś powie, że mogłam dzwonić na policję. Mogłam, ale przekalkulowałam to. Dzieci już były wyczulone na pewne sytuacje, mimo że bardzo starałam się je chronić, życie po takim incydencie pod wspólnym dachem było by agonią, a ja już przywykłam , ale miałam nadzieje, która mnie ratowała w czarnych chwilach i pomagała zachować zimną krew. Odpuściłam.

Pół roku przed wyprowadzką otwarcie o niej mówiłam. Mówiłam już też o naszym końcu. Pierwszy raz było trudno. Ale im częściej o tym wspominałam i sama to słyszałam, dawało mi to coraz więcej siły. Rodzice pomogli mi wyremontować niewielkie mieszkanie. Nie wzięłam do niego nic prócz ubrań, książek, najważniejszych rzeczy dla dzieci i oczywiście wielkich długów , które mi po Nim zostały.

W zasadzie w kilka dni sama przewiozłam rzeczy. Nie dyskutowałam. Pakowałam i wywoziłam. On początkowo bagatelizował to. Zaczął rozmawiać , jak dzieci zaczęły mówić o mieszkaniu. Potwierdziłam to, co mówiłam sześć miesięcy wcześniej. Nie wierzył nadal, że to zrobię. Ale przestał wtedy pić.

Pewnego czwartku wyjechaliśmy. On myślał ,że na tydzień. W nowym miejscu miałam już załatwioną szkołę i przedszkole . Ja miałam nową pracę. Mieszkanie było odremontowane. Szkoda mi było starej pracy, ludzi których poznałam i którzy mnie
wspierali i pomogli, dobrych chwil, niektórych pozostawionych rzeczy.

Ale o wiele bardziej cieszyło mnie, gdy moje dzieci cieszyły się z niewielkiego mieszkania, swoich rzeczy w nim znalezionych i gdy już pierwszej nocy przespały do rana , bez żadnej nerwowej pobudki. Od tego czasu są zawsze uśmiechnięte, spokojne i wiem że czują się bezpieczne . Odzyskałam też najstarszego syna, który nie rzadko mnie denerwuje , ale też pozytywnie zaskakuje i jest moim oparciem.

A między mną a Nim pewnie niejedna bitwa jeszcze się odbędzie, ale to już z zupełnie innej pozycji. I nie obawiam się.
Tymczasem ja jestem już na powierzchni i oddycham pełną piersią bez presji i kontroli. W końcu się wynurzyłam i to o własnych siłach.