Droga Mamo,
Cóż, chciałabym napisać, że dziękuję Ci za wszystko. Ależ nie, to nie ironia.
No może tylko kapeczkę, minimum, ale bez teatru zbytniego. Obiecuję.
Siedzę mocno w moim szczęśliwym życiu, który latami sobie wypracowywałam. Jestem często dla innych wzorem. Fajny mąż jest? Jest. Uroda jest? Raczej. Dziecko? Oczywiście. Praca, pasje, siła.
Trochę czasem drżą mi ręce, czasem nie mogę oddychać – to podobno nerwicowe. Koleżanki biorą na to magiczne białe, różowe i fioletowe pigułki. Ono ponoć odcinają lęk. Ja wolę niepokój popić winem. Nie, nie za często. Zbyt dobrze pamiętam, co alkohol robi z człowiekiem, mamo i sama rozumiesz nie chciałabym leżeć w przechodzonej już pościeli, nie chciałabym bełkotać, rozrzucać rzeczy i sprawiać, że moje dziecko się boi. No wiesz, tłumaczyłam Ci milion razy – dziecko potrzebuje przede wszystkim spokoju, stałych reguł, przewidywalności. I ja daję ten spokój mojemu dziecku.
I jednak kocham bardziej ją, moją córkę niż alkohol, choć rozumiem, że wybór mógł być trudny. I ty zdecydowałaś inaczej, ale życie to wybory, prawda?
Sama też rozumiesz, mamo, że każdego dnia wybieram właściwego mężczyznę, choć serce nieraz bolało mnie od tego wyboru, bo moja chora dusza popędziłaby tam gdzie Wy zabieraliście mnie każdego dnia: do bólu, przemocy, chwiejności. To Ty uczyłaś mnie zresztą nazywać to miłością. „Ale ja go kocham, córeczko” mówiłaś o tacie. „Kocham cię, córeczko. Po prostu musiałem cię zbić. Zasłużyłaś” mówił on.
Za to jednak czasem nienawidzę Cię najbardziej, bo przecież naprawdę mogłabym być szczęśliwa w normalności, a nie bardzo umiem. Trudno mi odróżnić dobrą miłość od złej, wciąż szukam napięcia. Dlatego uwierzyłam M. że mnie kocha, uwierzyłam P. Śmieszne, bo co miłość ma wspólnego z niszczeniem.
Kochasz – szanujesz. Troszczysz się – nie niszczysz.
Dziś koleżanka opowiedziała mi, że mąż miał zabrać ją na obiad. Ją i dzieci. Wsiedli do auta, było ciepło, miło. Nagle jedno z dzieci zwymiotowało. Mąż (przed chwilą cudowny) dostał szału, darł się, dzieci się zesztywniały ze strachu, potem się skuliły. On cedził, że nici z obiadu, a ona ma sprzątnąć samochód i w ogóle jest beznadziejną matką. Bardzo, bardzo się zdziwiłam, że ona opowiada o tym tak jakby chodziło o przegotowaną zupę, spóźnienie, małe niedogadanie.
Ale ofiary przemocy to chyba nigdy nie wiedzą, że są ofiarami przemocy, a ich życie to zapominanie, prawda? Czy będę potworem jeśli powiem, że dzieci nie wybierają sobie takiego życia, a obowiązkiem matki jest chronić dziecko?
No cóż, próbuje nie zamykać już oczu i nie przypominać sobie jego szałów. Szału mężczyzny, twojej miłości, mojego ojca, z którym poranek był inny niż wieczór, wieczór niż noc i nigdy nie było wiadomo o co i dlaczego wybuchnie. Kiedyś, pamiętasz, zdenerwował się. Rzucił obiadem przez okno, zwymyślał sąsiadkę. Chodziłaś i przepraszałaś za niego. „Przepraszam, bardzo przepraszam, bardzo. Nie wiem jak to się stało, mąż jest taki zdenerwowany”.
A przecież po prostu powinnaś wziąć mnie, psa, parę rzeczy i uciec. Niezależnie od tego, że on pisał, że Cię zabije. No cóż, zabijał nas każdego dnia. Dziś już temu nie zaprzeczasz, często mnie przepraszasz, mówisz: „gdybym mogła zmienić przeszłość”, każesz mi szanować mojego męża i doprawdy jesteś taka poukładana, że nikt by nie uwierzył, że stworzyłaś piekło nie tylko sobie.
Nie, nawet nie mam do Ciebie już pretensji, że sporo piłaś, migrowałaś do łóżka, zostawiałaś mnie i musiałam walczyć o nasze bezpieczeństwo, Twoje bezpieczeństwo, bo przecież gdyby nie ja być może już by Cię zabił. No wiesz, wtedy, gdy spadłaś ze schodu, on rzucił w Ciebie kubkiem, rozciął Ci skroń, a ja wzywałam lekarza i mówiłam mu: „Basta, przestań”. Ile to ja miałam lat? A, chyba dziesięć. Tyle ile moja córka teraz. A jej największą życiową trudnością jest klasówka z matematyki, basen i pobudki co rano.
Ale tak, wiem. To była miłość. Miałaś z nim namiętność, emocje, szaleństwo, a gdy byłaś w ciąży przeżyłaś najpiękniejsze chwile życie. On Ci mówił słowa tak piękne i zabierał w takie rejony seksu, że nawet nie przypuszczałaś, że one istnieją.
Tak, wiem. On miał trudne dzieciństwo, naprawdę nas kochał. Po prostu nie umiał.
Tylko dlaczego mam ochotę zabić każdą kobietę, która wciska mi te farmazony, a na jakąkolwiek formę przemocy („spier**laj” to też przemoc) patrzy jej dziecko? Że mam ochotę pozbawić ją praw rodzicielskich, bo po prostu uważam , że w dupie z tym, co my nazywamy miłością, nasze dzieci na to patrzą. I się uczą. I cierpią.
Każdej kobiety, która godzi się na przemoc spytałabym
– chcesz, żeby twoja córka spokoju szukała w winie wypijanym duszkiem w samochodzie?
– chcesz, żeby wciąż się niszczyła – jedzeniem, nieodpowiednimi ludźmi, poczuciem winy
– chcesz, żeby cierpiała z miłości, ból za miłość uważała
– żeby niszczyła dobrych ludzi, których być może spotka?
– żeby dużo się śmiała, a w środku miała popiół i pustkę?
Chcesz? Weźmiesz za to odpowiedzialność? Czy może zrobisz coś ze sobą zamiast mówić, że go kochasz?
Bo kochać to powinnaś tylko swoje dziecko. I je chronić. Przed sobą. I tą, pożal się Boże, miłością.
Córka ofiara przemocy, córka bardzo kochających się rodziców.