Nic na świecie nie wku*wia mnie tak, jak ludzie, którzy „chcą dobrze”, którzy „chcą dobrze” dla ciebie oczywiście.
Dlaczego? Po pierwsze i przede wszystkim dlatego, że „chcą”? Ile ja rzeczy w życiu chcę – chcę na przykład mieć długie włosy, których nigdy w życiu pewnie już nie zapuszczę. Chcę mieć nogi jak Julia Roberts (matko nawet jej włosy mogłabym mieć) i chcę mieszkać na Karaibach. To takie chcenie, które najlepiej, jakby samo by się spełniło, bo przecież ja i tak nie mam na to wpływu, albo prawdziwych chęci.
I ci ludzie, którzy tak do nas mówią, oni jedynie „chcą” i nic więcej. Musiałam to sobie wyłożyć.
Ile razy w życiu słyszałyście:
– nie martw się, będzie dobrze
– dasz radę, w końcu kto, jak nie ty
– jesteś silna, zobaczysz, ogarniesz wszystko?
Nożesz ja kurde cię molę nie mogę! No nie mogę tego słuchać, dostaję piany na ustach niczym wściekły zwierz, który jest o krok od rzucenia się na swoją ofiarę. I on wcale nie chce się rzucić, on to po prostu zrobi.
Każde poklepanie po plecach, szepnięcie do ucha: „ułoży się” to woda na młyn mojej szewskiej pasji.
Zastanawiałam się, czy może ze mną coś jest nie tak, że może ja jestem aspołeczna, mało wrażliwa, nieempatyczna. No bo człowiek chce (wrrr) dla ciebie dobrze, a ty się obruszasz i ciskasz piorunami.
No, ale odwracając sytuację:jeśli ty nie wiesz, gdzie ręce włożyć, jesteś w ogromny pie*dolonym dole, gdzie naprawdę przez chwilę nie widzisz żadnego światła, żadnej iskry nawet, a słyszysz: „będzie dobrze, jestem z tobą”, to chcesz wyć do księżyca. Może choć on zaszczyci cię na chwilę swoim odległym blaskiem.
Bo to, że ktoś jest z tobą, nie znaczy wcale, że jest. Czy naprawdę mówiąc komuś coś takiego, siadasz obok niego, przejmujesz się jego losem, wchodzisz w jego buty i czujesz to wszystko, co wtedy targa jego emocjami i ciałem? Uwierz, on akurat najmniej potrzebuje takich słów.
Jest we mnie takie nieodparte uczucie, że owo „będzie dobrze” dla tej drugiej strony, która dobrze się ma, załatwia wszystko:
– wyrzuty sumienia
– dobre samopoczucie
– poczucie spełnionego obowiązku
– wrażenie bycia dobrym przyjacielem.
Pewnie można by mnożyć, co jeszcze. Tylko teraz wyobraźcie sobie taką sytuację. W waszym życiu dzieje się coś nieprzewidzianego – ktoś odchodzi, ktoś porzuca, ktoś wymaga od ciebie więcej niż powinien. A ty czujesz, że masz dość, że rzeczywistość zwyczajnie cię przerasta, że dłużej nie dasz rady. Chcę ci się wyć, ukryć pod kołdrą własnego łóżka, przespać wszystko to, co się dzieje wokół i wrócić, jak już wszystko się ułoży. Najlepiej niech ułoży się samo, bez twojego udziału.
Ale przecież jesteś dorosła, wiesz, że to tak nie działa, że pewnego dnia będziesz musiała wstać z kolan, podnieść głowę i zacząć działać, zmieniać siebie i ten najbliższy ciebie świat. Do cholery, wiesz, że będzie dobrze, ale wiesz to tylko dlatego, bo to będzie zależeć do ciebie. Więc farmazony w stylu jakoś się ułoży są ci po nic, bo NIC nie ułoży się SAMO. Na wszystko TY musisz mieć wpływ! Ale na to przyjdzie czas, teraz jest moment płaczu, strachu, bezradności i smutku.
I czy naprawdę tak trudno to zrozumieć? Czy naprawdę w momencie, kiedy nie chcesz myśleć, co kryje się za rogiem, chcesz robić po prostu NIC, ktoś musi ci wciskać: „ogarniesz wszystko”!?!
Nie jesteś małą dziewczynką, żeby tego nie wiedzieć ale ten, kto to mówi jest pieprzonym egoistą, albo idiotą. Przepraszam, naprawdę tak myślę i sama nie raz jak taka idiotka się zachowałam. Teraz wolę powiedzieć: „przepraszam, nie mam nic mądrego do powiedzenia”, zamiast dukać jakieś farmazony tylko po to, żeby było miło, oczywiście mi miło, bo przecież w moim mniemaniu umiałam się znaleźć w trudnej sytuacji.
Tymczasem sama słysząc takie słowa… Para mi idzie uszami mam ochotę cisnąć czymś ciężkim, co na rękę mi się nawinie i powiedzieć: „a idź se do diabła”, bo dobrymi chęciami to właśnie jego mieszkanie jest wybrukowane. Wrrr.
Na szczęście oprócz szału wściekłości wypracowałam taką przypadłość: jak mnie coś doprowadza do wrzenia, próbuję ogarnąć te emocje, usiąść z boku i przyjrzeć się – co można by zrobić, żeby to zmienić i z czego ta wściekłość się bierze.
Skąd się bierze już wiem – z samego tylko chcenia, które może i chęcią wsparcia jest wypełnione, ale to nadal tylko chęci. Ja chcę realnego poczucia, że ktoś przy mnie jest w trudnych chwilach i nie próbuje tego załatwić zwykłym: „nie martw się, będzie dobrze”. Bo ja teraz chcę się martwić, chcę płakać, chcę czuć się jak bezsilna dziewczynka, którą ktoś przytuli pogłaszcze, a na końcu zamiast gadać pierdoły, spyta:
„co czujesz?”,
„jak ci pomóc?”
„czego potrzebujesz?”
„zostać na noc?”
„mam nic nie mówić?”
Że niby co za różnica? OGROMNA. Bo za tym wszystkim kryje się: obchodzi mnie, jak się czujesz, chcę ci pomóc, jestem – tak naprawdę jestem tuż obok, choćby po to, żeby zrobić herbatę.
Tu nie ma chcenia, tu jest bycie z kimś, wsparcie, poczucie, że nie jest się samym – zwłaszcza superbohaterem, który wszystko ogarnie, ułoży i tylko czasu potrzeba!
Nie. Tu ktoś daje ci prawo do bycia słabym, zrozpaczonym, załamanym. Nie każe ci stawać na baczność na hasło: „będzie dobrze” nie dając ci żadnych wskazówek, jak to zrobić, zostawiając cię z tym pustym frazesem, samemu jedynie czując się lepiej.
„Rozmawiałaś ostatnio z Zośką?”. „Tak”. „I co?”. „No nic mówiłam jej, że będzie dobrze, czasu tylko potrzeba”. Przysięgam, uduszę, jak kiedyś to usłyszę! Wy też macie do tego prawo – naprawdę!
Uff. Dziękuję za uwagę.