– Jestem bardzo uległy jeśli chodzi o moją rodzinę. Kiedy dzieciaki spojrzą na mnie tymi swoimi ślicznymi, maślanymi oczkami to wymiękam i zgadzam się na wszystko – wyznaje Jakub Urbaniak wielu znany jako Podziarany Tata, z którym rozmawiałam między innymi o tym, czy wydziarany mężczyzna może być dobrym rodzicem.
Klaudia Kierzkowska: Niestety tatuaże wciąż budzą wiele kontrowersji – jedni je kochają, inni ich nienawidzą. Czy wydziarany mężczyzna może być dobrym rodzicem?
Jakub Urbaniak: Jeśli ktoś łączy wygląd czy wizerunek z tym, jakim jest się człowiekiem, czy też z tym jakim ktoś może być rodzicem, to moim zdaniem oznacza to tylko jedno – ma poważny problem z otwartością i tolerancją. Tatuaże nie muszą się każdemu podobać, każdy z nas ma inny gust i inne upodobania, co oczywiście szanuję. Jednak fakt, że komuś coś się nie podoba, nie daje mu prawa do krytycznego oceniania drugiej osoby. Do szufladkowania, obrażania i przekonywania do własnych upodobań.
Tatuaże są indywidualną sprawą i oprócz wyglądu nie maja wpływu na nic innego – a przynajmniej nie powinny mieć. Niestety w naszej społeczności wciąż tatuaże postrzegane są jako coś „negatywnego”, coś „innego”. Stanowią pewnego rodzaju przeszkodę przykładowo na etapie szukania pracy.
Jest pan ojcem dwójki dzieci – 7 – letniej Niny i 3 -letniego Bruna. Kiedy żona kończyła studia, pan zajmował się córeczką. Czy dla młodego mężczyzny opieka nad małym dzieckiem była niemalże jak wejście na Mont Everest?
Nie było tak źle. (śmiech) Instynkt rodzicielski obudził się we mnie już w liceum, kiedy to moja siostra urodziła swojego syna. Uwielbiałem się nim zajmować, spędzać z nim czas. Muszę przyznać, że zostanie wujkiem wiele mnie nauczyło, w pewnym sensie byłem już trochę lepiej przygotowany na własne dziecko.
Oczywiście połączenie mojej świeżo otwartej firmy i dwóch kierunków studiów żony, nie było dla nas łatwe. Jednak nie postrzegaliśmy tego czasu jako trudnego etapu naszego życia. Każdego dnia cieszyliśmy się, że zostaliśmy rodzicami, uzupełnialiśmy się, dzieliliśmy obowiązkami. Wspólnie daliśmy radę i wszystko ogarnęliśmy! Nie zapominajmy, że byliśmy wtedy jeszcze młodzi i mieliśmy siły na wszystko – mogliśmy góry przenosić.
Kiedy Nina skończyła 4 lata, pana żona zaszła w ciążę. Może podzielić się pan „złotymi radami” jak przygotować dziecko do pojawienia się rodzeństwa na świecie?
Na pewno trzeba przygotować rodzeństwo na takie wydarzenie, na taką rewolucję, która będzie miała miejsce w jego życiu. Nie można przeczekać, przemilczeć z nadzieją, że „jakoś tam będzie”. Oczywiście sposób przygotowania należy dopasować do wieku dziecka. My czytaliśmy córeczce książeczki o rodzeństwie. Dużo rozmawialiśmy, tłumaczyliśmy, odpowiadaliśmy na wszystkie pytania. Ninka uczestniczyła również w przygotowaniach i na bieżąco śledziła wszystko, co dzieje się u mamy w brzuszku. Rozmawiała z brzuszkiem, dotykała. Już wtedy tworzyła się więź z bratem. Chodzi o to, żeby noworodek nie był rywalem, a przyjacielem i żeby poświęcać każdemu dziecku odpowiednio dużo uwagi. Angażowaliśmy Ninkę zarówno przed porodem jak i po pojawieniu się synka na świecie. Już od samego początku pomagała nam w kąpielach, podawała krem czy pampersa – co sprawiało jej dużą radość.
Co najcenniejszego Podziarany Tata daje swoim dzieciom?
Czas i siebie! Nie ma nic cenniejszego. Mam olbrzymie szczęście, że mogę łączyć pracę z rodziną. To daje bardzo dużo jeśli chodzi o nasze relacje rodzinne.
Dobry i zły policjant. Z którym z nich bardziej się pan utożsamia?
Z pewnością ten dobry! (śmiech). Przecież nie może być inaczej! Jestem bardzo uległy jeśli chodzi o moją rodzinę. Kiedy dzieciaki spojrzą na mnie tymi swoimi ślicznymi, maślanymi oczkami to wymiękam i zgadzam się na wszystko. No prawie wszystko – ale tak, to ja najczęściej jestem tym dobrym policjantem.
Czy stereotyp, że „dziecko potrzebuje przede wszystkim miłości, a reszta sama pójdzie” jest pana zdaniem słuszny?
Myślę, że w dużej mierze tak. Miłość nie bierze się znikąd. To czas i relacja. Jeśli tego nie ma, ciężko mówić o silnej więzi. Miłość to coś co spadło na mnie z nieba po narodzinach pierwszego dziecka – naszej córeczki Ninki. W pełni wtedy poświęciłem się tej miłości i oddałem się w 100%. To niesamowite. Jeśli jest miłość, to kwestie przykładowo finansowe nie grają większej roli. Z miłością naprawdę wszystko „jakoś” idzie. Kiedy mamy siebie, mamy rodzinę, to jesteśmy najsilniejsi i przetrwamy wszystko. Takie jest moje zdanie. Rodzina daje nam nadprzyrodzoną moc!
W dzisiejszych czasach często zapominamy o tym co ważne, poświęcamy się karierze i przestajemy dostrzegać te małe rzeczy. Myślimy, że jeśli zasypiemy dzieci zabawkami to będą szczęśliwe – kupujemy kolejną lalkę, kolejny samochód. Jednak tak nie jest. Dzieci najbardziej cieszą się z nas – z czasu, który z nami spędzą, z zabawy, rozmowy. To jest najcenniejsze i to najbardziej procentuje w relacjach.
Co dało panu rodzicielstwo? Jak zmieniło pana życie, a może nie zaobserwował pan u siebie większych zmian?
Rodzicielstwo zmieniło mnie o 180°! Dosłownie! Wcześniej grałem w kapelach, koncertowałem i żyłem naprawdę lekko. Nie skłamię jeśli powiem, że żyłem chwilą, z dnia nadzień. Jednak kiedy zostałem ojcem zmieniło się wszystko – moje podejście do życia, wychowania, mój cały światopogląd. Zacząłem się wzruszać, dostrzegać więcej i stałem się z pewnością bardziej empatyczny. No i oczywiście zalało mnie morze nieskończonej, bezwarunkowej i niczym nieograniczonej miłości.
Podziarany Tata, jak sama nazwa wskazuje, musi być podziarany – pana ciało zdobi wiele tatuaży. Pamięta pan emocje, które pojawiły się podczas robienia pierwszego z nich?
Tak! To było niesamowite, bo czekałem na ten moment od kilku lat! Na pierwszy tatuaż umówiłem się kilka dni po 18 urodzinach. Już jako nastolatek słuchałem kalifornijskiego punk’a (Blink 182, Good Charlotte itp.) i mega podobały mi się te stylówki muzyków – wtedy zakochałem się w tatuażach i mówiłem sobie, że ja też będę taki wydziarany!
Moim idolem był wtedy Travis Barker z Blink 182. To były moje marzenia, które zacząłem urzeczywistniać po wejściu w pełnoletność. Emocje były niesamowite bo wiedziałem, że rodzice nie są za tatuażami – nawet ich nie informowałem o wizycie w studiu tatuażu. Był koniec września, a ja zrobiłem sobie pierwszy tatuaż na przedramieniu. Chcąc nie chcąc, pomimo słonecznej pogody chodziłem w domu w bluzie żeby rodzice nie zobaczyli. (śmiech) Po pewnym czasie przyznałem się do wszystkiego. Na początku nie było łatwo, pojawiły się spięcia, ale od zawsze w życiu szedłem swoją własną ścieżką. Rodzice zdawali sobie z tego sprawę i wiedzieli, że na moje wybory nie mają zbyt dużego wpływu.
Zaczęło się od pierwszego tatuażu, który zrobiłem będąc w liceum. A potem poszło już szybko – w tym samym roku miałem już kilka dziar na całej ręce. To był dość niecodzienny widok na licealnych korytarzach w tamtych czasach – 12 lat temu.
Wyobraźmy sobie, że za kilkanaście lat pana dzieci oznajmią, że chcą wykonać tatuaż. Co wtedy?
Nie będę hipokrytą. Oczywiście zgodzę się jeśli tylko skończą te 18 lat i będą w pełni odpowiedzialne za swoje życie i swoje decyzje. Na pewno nie zostawię ich samych – chętnie pomogę w wyborze tatuatora, studia, wzoru i metod pielęgnacji.
Najgorzej jest robić z czegoś temat tabu. Wtedy jeszcze bardziej nakręcamy temat i coś co jest zakazane, jeszcze bardziej kusi. Wiem coś o tym. Dlatego lepiej o wszystkim ze sobą rozmawiać, tłumaczyć i wspierać, niż wyzywać i straszyć. To dotyczy wielu dziedzin życia…