Lubimy słuchać rad starszych kobiet. Dodają nam sił i mocy. „Nie myśl tylko o pracy, stawiaj na przyjaźnie, miłość”. I tak dalej, i dalej”. Hitem na Facebooku są badania pewnej psycholożki, która przeprowadziła, w hospicjum, wywiady z ludźmi umierającymi. Czego żałują, co jest w życiu ważne. Rzeczy, które wymieniają powtarzają się, my niby to wiemy, ale jakoś to bagatelizujemy na co dzień. „No dobra, to od jutra wszystko się zmieni, od Nowego Roku”. Bo przecież jest jeszcze tyle czasu i nas to nie dotyczy.
Kończę w tym roku czterdzieści lat (Boże, nie wierzę). Dziś bardziej rozumiem słowa mamy, która często powtarza, że nie wie, kiedy minęły jej lata młodości.
Wiem, że panuje moda na to, by mówić, że czterdzieste urodziny to nic, że nic się nie zmienia, bo granica wieku się przesuwa i w ogóle można dziś wszystko. Pewnie, coś w tym jest. Jednocześnie 40-te urodziny, to naprawdę czas pierwszych (drugich?) bilansów, rozliczeń ze sobą, analizy co się zrobiło, a czego nie. Nie wiem czy u wszystkich, ale u tych moich koleżanek, które znam – tak. U mnie też.
Pamiętam, miałam 26 lat, stałam i patrzyłam krytycznie w lustro. Za gruba, nie taka. Mama powiedziała: „Jesteś prześliczna. Spojrzysz potem na zdjęcia i powiesz: nie wierzę, o co mi chodziło, byłam taka piękna”.
I to prawda. Patrzę na swoje zdjęcia ze ślubu, miałam wtedy 26 lat. I mówię: wow. Czemuż to ja się czepiałam siebie? I to nie znaczy, że teraz jestem brzydka, dziś mama też mówi, żebym się cieszyła, bo potem docenię. Już słucham jej bez gadania :).
Ale jak na analizującą wszystko – prawie – czterdziestolatkę mam parę wniosków. Och, jakże chciałabym ostrzec, pouczyć młode dziewczyny, jak kiedyś mnie pouczała mama, albo starsze kobiety, z którymi robiłam wywiady. Wgapiałam się w nie z podziwem, kochałam ich mądrość, a potem…. no cóż, potem popełniałam błędy.
Więc wy, młodsze też sobie to pewnie przeczytacie, a potem pójdziecie do swojego życia robić to co zwykłyście robić. 🙂
Ja jednak potruję dla świętego spokoju. Ale to są tylko trzy rzeczy. Tyci tyci – trzy. Czy to tak wiele?
Wybierzcie dobrego partnera
To jest najważniejsza sprawa, która mi się udała, rodzina. Mądry i dobry facet. Kiedyś aktorka Barbara Brylska powiedziała mi: „Nie idź za instynktem, szaleństwem. Trzeba wybierać mężczyznę na którym można polegać”. Wiedziała co mówi. Porzuciła fajnego męża dla mniej fajnego męża drugiego. I cóż, szaleństwo było. Tyle, że on potem zaczął ją zdradzać i krzywdzić.
Jak rozpoznać dobrego? No cóż, najłatwiej rozpoznać niewłaściwego. Tylko my tego nie chcemy widzieć. Egocentryczny, narcystyczny, myślący o sobie, nieobecny, przemocowy, wieczny chłopiec– złych typów jest mnóstwo. Krótko mówiąc– jeśli jesteś z kimś, kto zauważa cię tylko wtedy, gdy to mu pasuje, nie widzi w sobie winy, nie chce się zmieniać– uciekaj gdzie pieprz rośnie.
Niedawno zadzwoniła do mnie przyjaciółka z podstawówki. Też tuż przed czterdziestką. „Poświęciłam życie dla wielkiej miłości, żałuję. Mama mnie ostrzegała”. Pamiętam, jak wielka pasja ich łączyła, namiętność i szał. Ona piękna, on piękny. Wciąż są piękni, mają piękne dzieci. Tylko, że ona nie może na nim polegać, tylko, że w ich domu są awantury, tylko, że ona jest taka samotna.
Nie idźcie w kierunku ślepej namiętności. Moja babcia zawsze powtarzała, że szczęśliwy związek to taki, gdy on kocha trochę bardziej. Nie wiem. Szczęśliwy związek to chyba taki, gdy możesz być w 100 proc. sobą. Gdy masz w kimś wsparcie i nie ma niepotrzebnych napięć. Życie i tak zafunduje wam napięcia. Po co być z kimś kto jeszcze dokłada? Związek może być po prostu prosty. Nie zawsze tak samo namiętny, ale zawsze taki, że możesz mówić co się między wami dzieje i ktoś chce się zmienić, a nie tylko zmiany żąda od siebie.
Szukaj pomocy
Patrzę na koleżankę. Dwoje małych dzieci, mąż– depresyjny, nieodpowiedzialny. Ona jest z problemami sama. Prosi: „popracujmy na tym, widzisz co się dzieje?”. On wzrusza ramionami. Ma gdzieś. Koleżanka dryfuje od poranku do wieczora, świetna pracownica, świetna matka. „Może pójdziesz na terapię? Może zrobisz krok?” pytam. Tak, tak, kiedyś. Nie wyrzuca go z domu ( rozumiem), ale też nie działa. Tkwi w stanie: „zawieszenie”. Powiedziałabym jej: kochanie, masz 30 lat. To twój najlepszy wiek. Dlaczego nie robisz nic? Zrób cokolwiek. W którąś stronę. Nie przesypiaj tego pięknego wieku. Szkoda, będziesz żałować. Tak, tak. Mija kolejny miesiąc– nic.
Nie przesypiajcie.
Walcz o siebie zawodowo
Ostatnio moja 26– letnia koleżanka powiedziała mi, że awansowała. Ucieszyłam się z jej sukcesu jednocześnie poczułam, że ma wszystko to, czego ja długo nie miałam. Pewność, świadomość, moc. Już to mam, ale przecież mogłam wcześniej. Przypominam sobie lata zmarnowane w terrorze. Przemykanie, żeby wyjść z firmy, głupie tłumaczenie, czy wysłuchiwanie monologów szefowej. Rany, dziś sama jestem szefową i wiem, że każde trucie, każda awantura, każde mówienie: ja na waszym miejscu, bo ja to i tamto jest tylko zagłuszaniem niskiego poczucia własnej wartości. Jest potrzebą kontroli i bezradnością. Moją– nie czyjąś.
Każdy dobry lider wspiera innych. Pozwala innym się rozwijać, rezygnuje z męczącego i narcystycznego: „ja”. Pomaga i daje siłę, a nie nie podcina skrzydła. Więc myślę: po kiego ja to znosiłam? Zamiast frunąć?
Więc jeśli macie straszną szefową/ szefa– weźcie głęboki oddech. Może być inaczej. To zależy tylko od was. Pierwszym krokiem jest tylko poczucie, że możesz. Zmieniać, wpływać, decydować.
A dlaczego warto dobić czterdziestki?
Bo wiesz to wszystko co wyżej opisane. To jest dla ciebie tak samo jasne jak to, że ziemia jest okrągła i po styczniu następuje luty. Masz moc.
Może wy spróbujecie mieć ją wcześniej? Tyle czasu byście oszczędziły, kochane. Tyle łez i wszystkiego.
No ale tak. Świat musi iść swoim rytmem.