– Istnieją resorty, które są bardziej zarezerwowane dla mężczyzn, ale nie są już poza zasięgiem kobiet. – mówi Grażyna Biskupska, była policjantka, wieloletnia funkcjonariuszka pionu dochodzeniowo-śledczego, była naczelnik Wydziału do Zwalczania Aktów Terroru Centralnego Biura Śledczego Komendy Głównej Policji, a teraz gospodyni serii „Kryminalne akta inspektor Biskupskiej” – Natomiast zawsze powtarzam, chociaż być może się narażam: jeśli chodzi o pracę dochodzeniowo-śledczą lepsze są kobiety. Widzą świat mniej jednowymiarowo, szukają niuansów, są podejrzliwe, a to jest pomocne przy wysuwaniu wniosków, łączeniu faktów.
W listopadowe poniedziałki na kanale CBS Reality można oglądać 2. sezon serii „Kryminalne akta inspektor Biskupskiej” opowiadającej o wstrząsających zabójstwach, do których doszło na terenie Warszawy i okolic w ciągu ostatnich 20 lat. Jedną z ekspertek w programie jest psycholożka policyjna Mariola Wołoszyn, z którą inspektor Biskupska wielokrotnie spotkała się na swojej drodze zawodowej. Teraz te dwie silne kobiety, które przebiły się w męskim świecie, opowiadają nam o swojej pracy.
Czy są sprawy, które pamięta się nawet po dwudziestu latach służby?
Grażyna Biskupska: Najczęściej wspominam, a przez to i najbardziej pamiętam, sprawę zabójstwa maturzysty Tomka J. To była jedna z najbardziej kontrowersyjnych i bulwersujących zbrodni, zbrodnia praktycznie bez powodu, do której jednak jedna kobieta była w stanie nakłonić kolegów, znajomych, partnerów. Mimo że upłynęły już 24 lata, to jest wciąż jedna z najczęściej przypominanych spraw. Omawialiśmy ja także w 1. sezonie serii.
W tym sezonie dotykamy spraw świeższych i nie zawsze tak nagłośnionych przez media. Każda jest zbrodnią, czynem okrutnym o różnym podłożu. Wydarzenia omawiane w 1. odcinku – czyli zbrodnia w Parolach, to sprawa, przy której pracowałam. Zabójstwo policjanta w trakcie wykonywania czynności służbowych obrazuje determinację, bezwzględność i okrucieństwo bandytów.
Pozostałe odcinki mówią o brutalnych czynach, każdy o innych motywach, ale każdy zakończony śmiercią człowieka. Mną najbardziej wstrząsnęła śmieć Pani Olgi (o jej zabójstwie opowiadam w 3. odcinku). Ciosy zadawały osoby, którym bezinteresownie pomagała, którym poświęcała swoją uwagę. Straciła życie za kilka tysięcy złotych. Straszne.
Mariola Wołoszyn: Ja wrócę na chwilę do czasów, kiedy w listopadzie 1990 roku zaczynałam służbę w wydziale dochodzeniowym prewencji, a po 4 miesiącach jako przeciętny, szeregowy policjant, nie miałam żadnego doświadczenia. Z racji psychologicznej wiedzy dostrzegałam rzeczy, których nie zauważali inni. Ale niestety, co mnie bardzo uwierało, nie mogłam się z tym moim głosem przebić.
Pamiętam męża, który zgłosił zaginięcie żony. Zeznał, że się pokłócili, parokrotnie ją uderzył, krwawiła. Pan opowiedział, że żona po tej kłótni bardzo się zdenerwowała, wyszła z domu i do tej pory nie wróciła. Minęły dwie doby. Choć mężczyzna mówił, że bardzo mu przykro, że uderzył żonę, zapaliła mi się czerwona lampka. Zgodnie z procedurami spytałam, co ze sobą zabrała, w co była ubrana, a on mi odpowiedział, cytuję: „nałożyła palto i kozaczki”. Czerwona lampka w mojej głowie migała już jak szalona.
To był wyjątkowo ciepły kwiecień, każdy miał już pochowane ciepłe ubrania, a nawet jeśli nie, na pewno by ich nie założył. Cała jego relacja budziła moje wątpliwości. Pamiętam, jak biegałam do kolegów z wydziału dochodzeniowo – śledczego i prosiłam, żeby zrobili dokładniejsze oględziny mieszkania, przesłuchali synów. Rzeczywiście, znaleziono sporo śladów krwi. Wtedy uświadomiłam sobie, że ta, niby szczera opowieść o przemocy to miało być jego alibi.
Ta sprawa nie dawała mi spokoju. Ale żaden z kolegów mi nie wierzył, prokurator uznał, że nie ma potrzeby przesłuchiwania synów, nikt nie chciał mnie zrozumieć i do tej pory pamiętam tę bezradność. I to mi właściwie towarzyszyło przez 24 lata służby, bezradność, często byłam takim głosem wołającego w puszczy.
Minęły trzy miesiące, ktoś w lesie znalazł zwłoki kobiety, były w znacznym stopniu rozkładu. Ale była w kozakach. Jeden z nich, z tyłu, na całej długości szwa był przecięty ostrym narzędziem. Ktoś więc włożył je kobiecie na nogi – sprawca?
Teraz jako profiler dodałabym, że to zachowanie było formą zadośćuczynienia, morderca chciał ją ubrać, ale ze złości, napięcia, kozaczek, który nie wchodził na nogę, przeciął. Nastąpił kolejny etap bezradności – prokurator nie wszczął sprawy o zabójstwo, bądź nieumyślne spowodowanie śmierci, mówił, że nie da się jednoznacznie określić przyczyny zgonu. To były początki psychologii kryminalnej, niewiele osób wtedy wiedziało, że każdy przejaw zachowania sprawcy lub jego brak na miejscu zbrodni ma znaczenie, każdy ślad kryminalistyczny, to, co znajdujemy i to, czego nie pozostawił sprawca, to jak się zachowuje i co mówi podejrzany podczas kontaktu z policjantami ma wykrywcze znaczenie.
Jeśli chodzi o przestępstwa, które omawiamy w serii, mamy tu ogromny wachlarz motywacji sprawców, różny ich modus operandi, inne wiktymologiczne cechy ofiar. Serial prezentuje bardzo skomplikowany proces wykrywczy, znalezienie, zidentyfikowanie i udowodnienie winy sprawcy – nawet w tak tylko na pozór prostej sprawie, która została opowiedziana w 4. odcinku (wybuch granatu w wydawnictwie).
Nie przepadam za porównywaniem zdarzeń, ale najbardziej interesująca dla mnie była sprawa z odcinka 2. Opowieść o młodym mężczyźnie – seksualnym drapieżcy, wilku w owczej skórze. Taki zwykły człowiek, kierowca, pracownik, mąż i ojciec, a w istocie zabójca. Gdyby nie bardzo drobiazgowa, skuteczna praca policjantów, którzy go zatrzymali, jego działanie by eskalowało. Niewykluczone, że mordowałby nie tylko kobiety, o które, według niego, nikt by się nie upomniał. Podejmowałby coraz większe ryzyko, by zaspokoić swoje potrzeby, w okolicznościach jeszcze bardziej go ekscytujących.
Ponadto to kolejny, bardzo czytelny przykład na to, że sprawcom zabójstw umotywowanych seksualnie nie chodzi jedynie o zaspokojenie potrzeb i fantazji seksualnych, ale głównie o przejęcie kontroli nad ofiarą, wykorzystanie i upokorzenie jej w celu budowania i wzmacniania swojego ego. Jak i inni działający z motywacji seksualnej, upajał się tragizmem w położeniu ofiary, tym, że miał nad nią całkowitą władzę, że choć na chwilę stał się „bogiem”. Po czym wracał do domu i kładł się do łóżka z żoną. Jak gdyby nigdy nic… Jak w przeważającej większości takich spraw, zdarzeń, w przypadkach morderców dokonujących wielokrotnych zabójstw, dla wszystkich, którzy ich znali i z nimi żyli – ujawnienie ich prawdziwej natury to szok.
Grażyna Biskupska: O wielu sprawach się zapomina mimo tego, że gdy się podejmuje czynności, myśli się: „Boże, taka sprawa, to do końca życia będę pamiętała”. Nie mija kilka dni, tygodni dochodzi do kolejnego zdarzenia, które też jest przerażające i nie do zapomnienia. Kiedyś dziennikarz poprosił mnie o konsultację do artykułu o tym dlaczego kobiety zabijają, ważny był tam wątek relacji rodzinnych. A ja podczas tego wywiadu, po wielu, wielu latach, przypomniałam sobie, jak córka oblała matkę płynem łatwopalnym i ją podpaliła. Zapomniałam o tej sprawie, chociaż w momencie, kiedy wykonywałam na miejscu czynności to była dla mnie tak ważna, tak bulwersująca, dramatyczna, że też myślałam, że będę pamiętała ją do końca życia.
Kiedy nie potrafiła się Pani przebić z teorią, że to mężczyzna zabił żonę wynikało to z tego, że tak się traktowało wtedy psychologów, czy chodziło o to, że jest Pani kobietą?
Mariola Wołoszyn: Jeśli mówimy o roli kobiety w policji, zacznijmy od faktów. Nadal na utrzymanie munduru policjant dostaje większą kwotę niż policjantka. Kiedy w Polsce po raz pierwszy generałem została kobieta, okazało się, że w rozporządzeniu nie ma wzoru galowego munduru dla kobiety. Do tej pory nie ma stopnia posterunkowa, jest stopień posterunkowy. Nie ma stanowiska dzielnicowa, jest dzielnicowy. I oczywiście, nie mam dokładnych badań, na ile ta dyskryminacja to fakt, ale istnieje. Gdzie w polskim prawie jest opis wzoru munduru dla policjantki w ciąży?
Natomiast jeśli chodzi o mnie, to nie sądzę, że moje problemy z przebiciem się wynikały z tego, że jestem kobietą. Chodziło bardziej o to, że w latach 90. trafialiśmy do policji po studiach. A niektórzy policjanci nie mieli nawet matury, co musieli uzupełnić. Mieli ogromną wiedzę, można się było od nich nauczyć bardzo wiele, jednak ich kwalifikacje nie były potwierdzone certyfikatami. Dodatkowo byli mało otwarci na inną wiedzę, doświadczenie, na słuchanie, że ludzie są bardziej skomplikowani niż to się może wydawać, że same badania kryminalistyczne nie wystarczą, że świat idzie w kierunku psychologii kryminalno-śledczej. W końcu, że trzeba uwzględnić pewną nową taktykę przesłuchania, która nie polega na straszeniu i wymuszaniu.
Mimo wszystko nisko się kłaniam policjantom, którzy przeszli z milicji do policji, nie tylko z tych pionów kryminalnych, ale też prewencyjnych. Ich doświadczenie było nie do przecenienia. Wiedzieli też, że świat przestępczy jest nie tylko światem męskim. Nas, kobiet w jednostce było trzy, a ile było czynności, w których brać udział mogła tylko kobieta? Dużo. W pewnym momencie zaczęto zauważać też, że psychologia jest potrzebna.
Grażyna Biskupska: W dalszym ciągu istnieją resorty, które są bardziej zarezerwowane dla mężczyzn, ale nie są już poza zasięgiem kobiet. Natomiast zawsze powtarzam, chociaż być może się narażam: jeśli chodzi o pracę dochodzeniowo-śledczą lepsze są kobiety. Widzą świat mniej jednowymiarowo, szukają niuansów, są podejrzliwe, a to jest pomocne przy wysuwaniu wniosków, łączeniu faktów. I kiedy pracowałam w Wydziale Dochodzeniowo-Śledczym na Żoliborzu, więcej było kobiet.
Ale dużo wcześniej, kiedy w pewnym momencie mojego życia zamarzyła mi się praca w policyjnej sekcji do spraw nieletnich, nikt mnie do niej nie przyjął – bo w owym czasie kobiety w resorcie mogły pełnić tylko funkcje biurowo–administracyjno–porządkowe. Moje przygotowanie pedagogiczne, praca w dwóch szkołach podstawowych na terenie dzielnicy, znajomość specyfiki szkoły, kontakty z pedagogami, nauczycielami szkół nie miały żadnego znaczenia. Zaproponowano mi wtedy etat maszynistki i sekretarki. W 1990 roku, po przełomie ustrojowym, wprowadzaniu w życie policji, poszłam na rozmowę do komendanta w sprawie pracy w sekcji do spraw nieletnich. Chyba mnie tam nie widział, zespół był już skompletowany.
Czy to ten, który spytał, czy umie pani dać w mordę?
Grażyna Biskupska: Nie. O to mnie zapytał kierownik zespołu, który miał być moim bezpośrednim przełożonym. Wydaje mi się, że czuł się zagrożony – nie miał studiów, po paru latach, gdy już nie chciałam tam pracować, to zostałam kierownikiem tego zespołu, weszłam na jego miejsce, przejęłam ludzi. Pracowałam tam dwa lata i najtrudniejsze były dla mnie sprawy opiekuńczo–wychowawcze, gdzie trzeba było jechać do domów dysfunkcyjnych i zabierać dzieci do ośrodków opiekuńczych. Szczególnie teraz, gdy oglądam to, co się dzieje na granicy, widzę dzieci zaniedbane, głodne, zmarznięte, wraca do mnie to, co widziałam wtedy.
Natomiast jeśli chodzi o pozycję kobiety, to był tylko ten jedyny zgrzyt. I to nie była wina ludzi, z którymi rozmawiałam ubiegając się o pracę. Tak po prostu wtedy to wyglądało. Kobieta była do organizowania pracy mężczyźnie, natomiast nikomu nie przychodziło do głowy, że kobieta może zarządzać pracą innych.
Nie rozpychałam się łokciami, nie walczyłam o awans. Robiłam swoje. Owszem, narzekałam na ilość spraw trudnych, to był straszny czas, moment przełomowy, który pozwalał rozwijać się bandyterce. Ale miałam zawsze do pomocy fantastyczne koleżanki i kolegów, stworzyliśmy dobry zespół, dużo spraw udało nam się rozwiązać i pewnie dzięki temu byłam dobrze odbierana jako lider grupy, zarówno przez tę grupę, jak i prokuratorów. Cały zespół pracował na moją późniejszą pozycję i ta pozycja została zauważona przez moich przełożonych. Propozycję współtworzenia Wydziału do Walki z Terrorem Kryminalnym Komendy Stołecznej Policji dostałam po kilku sprawach na Żoliborzu zakończonych sukcesem
I oczywiście wiem, że do tej pory zdarzają się wypaczenia, w służbie policyjnej również. Jest mobbing, szykany, kobiety nie są dowartościowane. Ja miałam to szczęście, że trafiłam na fantastyczny zespół, miał mnie kto pracy nauczyć, potem sama nauczyłam się tą wiedzę przekazywać, w końcu ktoś to zauważył.
Ale wygląda Pani na bardzo silną i charyzmatyczną osobę, może takim kobietom jest łatwiej?
Grażyna Biskupska: To prawda, jestem dość konkretna. Może to wynika z charakteru, może mnie życie nauczyło, trudno powiedzieć, ale też zawsze dobrze mi się współpracowało z ludźmi. Lubię pracę zespołową, choć wśród kolegów krążyły śmieszne anegdoty na mój temat. Kiedyś dyskutujemy zażarcie, a jeden z nich mówi: „E, możemy sobie dyskutować, ale szefowa i tak zrobi, co chce, zawsze ma ostatnie zdanie”.
W jednym z wywiadów przeczytałam, że pierwsze zwłoki, z którymi miała Pani styczność, były ciałem samobójcy, którego bała się Pani dotknąć. Czy to się później zmieniło i takie sytuacje stały się dla Pani normalne?
Grażyna Biskupska: Normalne to się nie staje nigdy, natomiast można się oswoić ze śmiercią. Szczególnie, gdy się pracuje w wydziale dochodzeniowo-śledczym i widzi zwłoki w różnym stanie. Zanim pojechałam do pierwszego ciała, nie miałam nigdy do czynienia ze zwłokami. Może widziałam nieżyjącego człowieka, bo jeździłam na pogrzeby rodzinne, ale nie byłam w tak bliskim kontakcie z obcym zmarłym, w obcym domu. No i sam fakt, że musiałam tego mężczyzny dotknąć, musieliśmy go ściągnąć, odciąć linę – to było wielkie przeżycie. Później takie sytuacje zdarzały się często, traktowałam to jako swój obowiązek, część pracy, ale ciało ludzkie zawsze traktowałam z należytym szacunkiem i pietyzmem. Może dlatego, że od razu włączała mi się wyobraźnia. Widziałam jego życie, bliskich. Myślałam też, jak sama chciałabym być traktowana po śmierci.
Mariola Wołoszyn: Miałam to szczęście, że jak studiowałam neuropsychologię i psychologię kliniczną, w wakacje mieliśmy praktyki i pracowałam na Akademii Medycznej. Tam mieliśmy sekcje zwłok, badania, zajęcia z patologii – oswoiłam się trochę z ludzkimi ciałami, tkankami. Powiem, choć wiem, że to strasznie brzmi: gdy trafiałam na zdarzenie, oddychałam z ulgą, jak ciało zmarłego nie było zdeformowane.
To, co było dla mnie najtrudniejsze, to osoby, które przeżywały śmierć bliskiego. Pierwszy zgon, wszystko wskazywało na samobójstwo, a ja spędziłam z tym młodym, nieżyjącym już człowiekiem kilka godzin, spisywaliśmy oględziny i czekaliśmy na prokuratora. W drugim pokoju była jego mama, która przejmująco szlochała z rozpaczy. Wchodziła do nas co chwila i prosiła: „Niech mi pani powie, że to nie było samobójstwo, że został zmordowany”. To są strasznie silne emocje dla wszystkich, a ja wtedy byłam mało doświadczonym policjantem, to był pierwszy, może drugi rok mojej pracy, nikt nas nie uczył, jak się zachować w takiej chwili, uczyliśmy się obserwując starszych stażem kolegów.
Wśród najtrudniejszych sprawy były też interwencje kryzysowe, które dotyczyły też wielkich katastrof w Polsce. Choćby wypadek pod Nowym Miastem nad Pilicą w październiku 2010 roku, gdzie wskutek zderzenia pojazdów zginęło 18 osób, które jechały na zbieranie jabłek w sadzie. Kierowałam tam pomocą psychologiczną. To są chwile tak tragiczne, że trudno o nich zapomnieć. Bliscy żegnali się ze zmarłymi w Zakładzie Medycyny Sądowej na Oczki w Warszawie. Jeden z ojców przytulał swojego syna – jego ciało po sekcji – na jego rękach pozostały resztki płynów ustrojowych syna, wyglądały jak stara krew. I on z tymi dłońmi nie wiedział co zrobić, patrzył i chodził przez jakiś czas. Pozwoliłam mu nie tylko pobyć i pożegnać się z jego synem, ale też towarzyszyłam mu podczas umycia rąk. Powiem szczerze, że to był taki moment, że nie wiedziałam, co powinnam zrobić, by nie znieważyć jego cierpienia, nie naruszyć świętości pożegnania. Przygotowanie psychologiczne mi nie pomogło. To moment, gdy poszłam za intuicyjną i empatyczną sobą.
Jak się godzi tak intensywną pracę w policji z życiem rodzinnym?
Grażyna Biskupska: Gdy zaczynałam pracę w policji, mój syn miał dziesięć lat. Nie powiem, jak to się robi, bo nie wiem. Sama się czasem zastanawiam, jak tego dokonałam. Chyba po prostu, jak się chce, to można. Wychowałam fantastycznego faceta, wykształconego, mądrego, nie wyrzuca mi, że ciągle pracowałam. Wszystko było zorganizowane, pomagali moi nieżyjący już rodzice, którzy jak tylko mogli przyjeżdżali i mnie wspierali, choć mieszkali daleko. Pomagały mi sąsiadki, co nazwałam współdziałaniem „piętrowym”. Wzajemnie się wspierałyśmy, bo przecież nie pracowałam codziennie po kilkanaście godzin, a moja późniejsza obecność w domu rekompensowała te braki. Szczęśliwie dobrnęłam do emerytury i doczekałam się wnuków.
Mariola Wołoszyn: Ja z kolei byłam na początku policjantką bezdzietną, co dawało niesamowity komfort pracy. W trakcie służby się rozwiodłam, zostałam samotnie wychowującą matką i mogłabym się podpisać pod tym, co powiedziała Grażyna. Bardzo dużo zawdzięczam koleżankom z osiedla, których synowie chodzili z moim dzieckiem do jednej klasy. Proszę pamiętać, że ja też często wyjeżdżałam i to niespodziewanie. Tak było, na przykład, gdy zawalił się dach hali Międzynarodowych Targów Katowickich w Chorzowie, gdzie zginęło 65 osób, a 170 zostało rannych, czy podczas katastrofy smoleńskiej. Też nie wiem, jak to wszystko zrobiłam. Nie dałabym rady bez opiekunek, wsparcia znajomych. Nie mogłam liczyć na pomoc rodziców, bo mieszkali daleko, to się zmieniło dopiero w 2012 roku, gdy zaczęła pomagać mi mama. Jak to się skończyło? Mój syn jest przyzwyczajony do tego, że mnie nie ma. Gdy dłużej siedzę w domu, to się dziwi. Dwa miesiące temu powiedział mi, że może bym już gdzieś wyjechała! (śmiech)
Grażyna Biskupska: Proszę też pamiętać, że wtedy było trudniej, dziś mamy telefony komórkowe, jesteśmy w stałym kontakcie. Rozpoczęłam pracę w resorcie i jeszcze kilka ładnych lat czekałam, żeby mieć telefon stacjonarny.
A czy przez to, że pracowałyście Panie w policji, towarzyszył Wam szczególny niepokój o dzieci?
Grażyna Biskupska: Nie przypominam sobie, choć fakt, że pracowałam w zespole dla nieletnich i zetknęłam się z brutalnością najmłodszych, sprawił, że byłam bardziej na wiele rzeczy wyczulona. Nie byłam nadopiekuńcza, wrażliwa ponad normę. Nie byłam też bardziej zatrwożona niż teraz, wtedy też mniej się mówiło o pewnych rzeczach.
Mariola Wołoszyn: Ja się nie tyle bałam, że coś stanie się mojemu synowi tylko, że on coś wykreuje (śmiech), bo fantazji mu nie brakowało. Wspominaliśmy ostatnio, jak ze swoim przyjacielem, podczas przerwy wyszli ze szkoły podstawowej. I sobie poszli, przed siebie. Mieszkamy blisko lasu, obok była jego podstawówka, teren dość specyficzny, miejsce spotkań młodzieży i alkoholowych imprez. Na szczęście daleko nie odeszli, bo odkryli porzucone, zakrwawione ubranie i podekscytowani pobiegli do szkoły informując dyrekcję, że właśnie odkryli miejsce zbrodni.
Czy sprawy pokazane w 2. sezonie serii „Kryminalne akta inspektor Biskupskiej” wybierała Pani sama?
Grażyna Biskupska: Sugerowałam i doradzałam, bo wiadomo, że nawet najlepszy scenarzysta nie ma aż takiego rozeznania w temacie. Z kolei w 1. sezonie większość spraw była wybrana przeze mnie.
Staraliśmy się, żeby sprawy były różnorodne, dynamiczne, pozytywnie zakończone – sprawca zostaje znaleziony, a winni trafiają przed oblicze sprawiedliwości. Natomiast w programie sprawy dopasowuje się też pod kątem ludzi, którzy przy nich pracowali, którzy mogą ciekawie nas przez nie prowadzić. Ja jestem narratorem, wprowadzam, dopytuję.
Pierwszy sezon opowiadał o sprawach z lat 90., natomiast drugi skupia się na tych bardziej współczesnych. Co według Pań najbardziej się zmieniło w wykrywaniu sprawców zabójstw?
Grażyna Biskupska: Lata 90., a 2000. to przeskok technologiczny. Rozwój informatyki, możliwość korzystania ze zbiorów banku śladów DNA czy systemu daktyloskopijnego AFIS to doskonała pomoc, skracająca czas na wykonanie ekspertyz porównawczych. Analiza kryminalna i chociażby system kamer miejskich tzw. CCTV, monitorujących ulice to ogromne możliwości i pomoc w pracy śledczych. Umiejętności policjantów w połączeniu z nowymi możliwościami technologicznymi na pewno wpłynęły na lepszą wykrywalność najpoważniejszych przestępstw, w tym zabójstw.
A czy teraz już w Waszym życiu jest spokojnie?
Grażyna Biskupska: Na pewno jest spokojniej i wolniej, ale to też wynika z wieku. Nadal jest pracowicie. Emerytura tylko trochę spowolniła moją aktywność. Jestem wykładowcą Collegium Civitas, gdzie przekazuję studentom wiedzę z zakresu przestępczości w różnych jej aspektach.
Mariola Wołoszyn: Obecnie jestem w bardzo dobrej, wręcz idealnej sytuacji. Nadal aktywna zawodowo. Mogę dzielić się swoją wiedzą i doświadczeniem ze studentami, głównie Collegium Civitas, gdzie wykładam psychologię kryminalną, profilowanie sprawców, przestępczość kobiet i nieletnich, psychologię terroryzmu. Prawie na wszystkich polskich uczelniach ekonomicznych prowadzę warsztaty z pozyskiwania informacji i psychologii oszustwa. Wykonuję ekspertyzy z zakresu psychologii kryminalnej dla organów procesowych i prywatnych podmiotów. Moje główne obecnie zainteresowanie to przestępczość gospodarcza. Jednak nadal mam do czynienia ze sprawami zabójstw, głównie wznowionymi, w których do tej pory nie wykryto sprawcy.
Mam też o wiele więcej czasu dla siebie i bliskich, czasu na odpoczynek i rozwijanie pozazawodowych zainteresowań. I co najważniejsze – już nie mam poczucia, że jestem głosem wołającego na puszczy, że wiedza i umiejętności psychologów kryminalnych i śledczych ugruntowała się w praktyce organów ścigania oraz wymiaru sprawiedliwości.
Panie Grażynę Biskupską i Mariolę Wołoszyn będzie można zobaczyć w 2. sezonie serii „Kryminalne akta inspektor Biskupskiej” 2. sezonie serii „Kryminalne akta inspektor Biskupskiej”. Powtórka premierowego odcinka odbędzie się o 21:00 w poniedziałek, 8 listopada, a o 22:00 zostanie wyemitowany odcinek 2. Kolejne odcinki w poniedziałki o 22:00.