Był czas kiedy byłam jak szarobura mysz. Wierzyłam święcie, że kurą jestem i jak wszystkie kury primo: latać nie potrafię, secundo: miejsce moje w kurniku się znajduje. Żyłam tak sobie z innymi kurami gdacząc o głupotkach, skubiąc trawkę, nieistotna i niezauważalna. Czasami do koguta sobie wzdychnęłam, ale też nie za często i broń boże nie ostentacyjnie, bo przecież wiadomo… nie taki kogut głupi, żeby na byle kurę rzucić wyłupiastym okiem. Życie to było płaskie, bez podniebnych uniesień, w pewnym sensie błogie, bo całkowicie nieświadome.
Aż przez przypadek, dnia pewnego, wyszłam tym kurzym krokiem z kurnika i nagle patrzę i oczom nie wierzę! I kiedy już miałam kurzy móżdżek zgubić z tego zachwytu niewyjaśnionego, stara bezdomna kura, która od lat żyła poza kurnikiem, podeszła do mnie, zmierzyła mnie wzrokiem, po czym gdaknęła skrzekliwym gdakiem: łabędzi się nie widzialo? Hę?
Najpierw spać po nocach nie mogłam, tak mi te łabędzie w głowę zaszły. Potem zaczęłam wykradać się z kurnika, by godzinami siedzieć w ukryciu i podziwiać najpiękniejsze z ptaków. Aż dnia pewnego wpadłam, wydało się wszystko i oto znalazłam się w łabędzim kręgu. Tresowana latami przez najbardziej kurze z kur oczekiwałam najgorszego. Choć z drugiej strony pomyślałam: jak mnie te boskie ptaki zadziobią, to przynajmniej z pięknego dzioba zginę. Łabędzie tymczasem, wyciągnęły swoje białe, długie szyje jeszcze bardziej, po czym z łagodnym uśmiechem mi się przyjrzały:
– Drogie kączatko – tak mi powiedziały – cóż to ci się takiego złego przydarzyło, że prawie jak zmokła kura wyglądasz? Ech! – westchnęły, po czym zajęły się moją pielęgnacją. Nie minęło wiele czasu, a pióra moje wybielały, szyja mi wysmuklała, nabrałam gracji i klasy, na miarę ptaka, którym się stałam.
I choć życie odtąd wiodłam iście łabędzie, to o kurach nie zapomniałam…
… Zwłaszcza, że teraz to już sama pewna do końca nie byłam czy aby przypadkiem więcej kaczątek wśród kur, przez straszny jakiś przypadek, nie żyje. Poszłam nawet dnia pewnego do starej kurzej wioski. Zaszłam na rynek przed kurzy ratusz i oto co zaobserwowałam… kury i owszem, wszędobylskie były. Latały po kurniku jak właścicielki, rzecz jasna. Wzrok, którym mnie obrzucały jasno przy tym do mnie przemawiał: nawet z nimi nie zaczynaj kochana, bo z rozkoszą cię zadziobią. Te w czapeczkach z moherku na najbardziej zawzięte wyglądały. Dzioby powykrzywiały im się jak klasycznym hejterkom, co rusz wpadały w poślizg na zalegających wszędzie kurzych odchodach. Nawet to zabawne było, tak sobie pomyślałam w duchu. Inne kury też wyraźnie agendy swoje różne miały, bo obłęd w jakim funkcjonowały jednak miał jakiś tam rytm.
Kiedy zatem tak sobie na wszystko z rozbawieniem spoglądałam tak nagle zobaczyłam jedno, drugie, trzecie, dziesiąte kaczątko, a wszystkie one jedną misję miały: być kurą nad kury, taką kurą na piątkę! Najbardziej jednak w zdumienie mnie wprawiły … no tak, wcale się bowiem nie pomyliłam, dorosłe łabędzie w mentalnej skórze rasowej kury. Oczy przetarłam, wierzyć mi się nie chciało! Toż to łabędzie prawdziwe były! Czemu więc tak się kamuflowały? Czemu kury z precyzją i uporem udawały? Czemu? No czemu? Skoro tuż za bramą kurnika, o sto kroków oddalona, rozciąga się łabędzia kraina?
Podeszłam więc czym prędzej do jednej łabędzicy i mówię jej, tłumaczę…
… cóż, kiedy ona uparcie patrzy na mnie…. jak kura! Co więcej te w moherkach zaczynają dziobami szybciej kłapać… myślę więc sobie… nic nie zdziałam. Pora dyla dać z tego kurnika. Rozpostarłam więc skrzydła, jak zwykłam to czynic do lotu, i z gracją łabędzia kurnik opuściłam. Sama też przed sobą następnie przyznałam, że choć z bólem serca, to jednak nie zmuszę łabędzia do tego, żeby był łabędziem.
Morał z tej bajki wymyślonej jest taki: każdy z nas łabędzia w sobie nosi i każdy z nas łabędzi ma potencjał. To co powstrzymuje nas od transformacji to kurza świadomość. Bezpieczna, swojska, znajoma, nie wymagająca żadnego wysiłku. Kurnik daje reguły, gotowe łatwo wdrażalne, które jakoś tam życie kurom organizują. Wyjście poza granice kurzej świadomości, to wyjście ku łabędziej wolności. Niepewnej, nieznanej, nieodgadnionej. W tym sensie zatem, odrobinę strasznej i wymagającej. Choć przecież i takiej, w której każdy ptak to byt indywidualny, realizujący swoją łabędziość. Każdy kto z kurnika wyszedł i podjął trud bycia łabędziem wie tak naprawdę ile zyskał i zarazem jak niewiele stracił. Kura jednak tego nie wie. Z jej perspektywy łatwo i wygodnie jest być kurą po prostu. Łabędziem zostać to sprawa trudna, mozolna, wymagająca nadkurzego wysiłku. No może. Z kurzego punktu widzenia tak to właśnie wygląda.
Odkładając jednak kurzą logikę na bok tyle mogę rzec: jakże łatwo jest być łabędziem! I jak piękny jest to los!