Rozmowa z dr Ilianą Ramirez, Meksykanką od 10 lat mieszkającą w Polsce, wraz ze swoim mężem Polakiem i ich 8-letnią córką.
Pamiętasz swoje pierwsze wrażenia po przyjeździe do Polski?
Iliana Ramirez: Za pierwszym razem, kiedy przyjechałam do Polski to było lato, sierpień. Było cudownie, ciepło. Miałam wówczas wrażenie, że gram w filmie. Do tej pory znałam Europę właśnie głównie z filmów i wszystko wyglądało jak z obrazka – czysto, ładnie, kolorowo. Poznawałam wówczas Polskę jak turysta – oglądałam najciekawsze miejsca, odwiedzałam najlepsze restauracje. Ale wakacje się kiedyś kończą… Najtrudniejszy czas przyszedł zimą. Na początku i tak nie było źle, bo był śnieg, piękna zima, potem święta Bożego Narodzenia. Z czasem jednak zima zaczęła się dłużyć, wszędzie dookoła szarość, krótkie dni. Zaczęło mi być z tym źle. Czułam się zmęczona, depresyjna, smutna.
Dodatkowo doszła jeszcze bariera językowa?
Tak, wtedy jeszcze nie znałam języka polskiego, co oczywiście to poczucie osamotnienia potęgowało. Na początku Wasz język był dla mnie twardy i głośny. Miałam wrażenie, że wszyscy dookoła są zdenerwowani i krzyczą. Dodatkowo ludzie w Polsce rzadziej niż w innych kulturach się uśmiechają, więc to potęgowało to odczucie . Ale za to Polacy są konkretniejsi i lepiej zorganizowani.
Czy to zderzenie z rzeczywistością bardzo było odmienne z tym, jakie miałaś wyobrażenie na temat naszego kraju? Bo przecież przyjechałaś tu za miłością i wiedziałaś, że Twój mężczyzna jest Polakiem.
W Meksyku, nawet ludzie wykształceni i inteligentni nie są najlepsi z geografii (śmiech). Kiedy poznałam Mateusza (dr Mateusz Grzesiak, popularny psycholog i wykładowca akademicki – przyp. red.) i dowiedziałam się, że jest Polakiem, to jedyną rzeczą, a właściwie osobą, którą kojarzyłam z Waszym krajem był papież Jan Paweł II. I każdy wasz rodak, który przyjeżdża do Meksyku i mówi, że pochodzi z Polski jest bardzo ciepło przyjmowany, bo każdy Meksykanin (nawet jeśli nie jest katolikiem) wie, że Jan Paweł II był dobrym człowiekiem.
No, ale chyba jak już wiedziałaś, zaczęłaś czytać o naszym kraju, rozmawiałaś o nim ze swoim przyszłym mężem?
Oczywiście, tylko po pierwsze jak poznajesz jakiś kraj z książek czy z Internetu, to poznajesz jego historię, dowiadujesz się o miejscach, miastach, jakie warto poznać, czyli nadal bardziej pod kątem turystycznym. Po drugie Mateusz opowiadał mi o Polsce w samych superlatywach. On jest pod tym względem prawdziwym patriotą (śmiech). Dopiero będąc tu na miejscu, zderzając się z codziennością poznawałam Wasz charakter, mentalność, kulturę. Na początku było trudno, ale czas zrobił swoje i dziś wiem, jak wiele Polska mnie nauczyła i jak bardzo wzbogaciła moje życie.
I co Cię najbardziej uderzyło?
Negatywizm. Kiedyś parkowałam na parkingu i jakiś starszy mężczyzna zaczął na mnie krzyczeć, że źle parkuję. Innym razem – jakaś pani nakrzyczała na mnie, że zostawiłam na chwilę otwarte drzwi do samochodu, bo chciałam najpierw z drugiej strony wyjąć dziecko z fotelika. W Meksyku nikt w ogóle nie zwraca uwagi na takie sytuacje, co może też nie do końca jest dobre dla bezpieczeństwa czy organizacji ruchu. Ale przecież można zwrócić komuś uwagę w milszy sposób.
Ale jest też druga strona medalu – zaobserwowałam, że Meksykanie nie potrafią nikomu zwrócić uwagi, nie są bezpośredni. I to jest problem. Wynika to z wrodzonej, a nawet przesadzonej, uprzejmości i życzliwości, a przez Europejczyków może być odebrane jako brak szczerości. Taki przykład: w Polsce, jeśli znajoma, kuzynka, przyjaciółka przytyje – mówi się jej wprost, że powinna schudnąć. W Meksyku w takim przypadku uśmiecha się i mówi: „o jak fajnie wyglądasz, widać, że ci się dobrze powodzi”. Dziś bardzo cenię polską bezpośredniość.
A jak Ty teraz reagujesz na takie sytuacje po 10 latach mieszkania w Polsce?
Jeszcze nie jestem stuprocentową Polką (śmiech), ale kiedy jestem w Meksyku potrafię już w delikatny, ale szczery sposób zwrócić komuś uwagę, czy powiedzieć, że coś mi się nie podoba.
Mężczyzna Twojego życia jest Polakiem. Wybrałaś go ze względu na różnice czy na podobieństwa?
Zdecydowanie na podobieństwa. Poznałam Mateusza w jednym z barów w Mexico City. Akurat świętowałam tam z koleżankami obronę doktoratu jednej z nich. I kiedy on zapytał mnie co tu robię, opowiedziałam mu. Okazało się, że też właśnie robi doktorat. Zaczęliśmy rozmawiać na temat pracy naukowej, osiągnięć intelektualnych, rozwoju i okazało się, że dla obojgu z nas, to bardzo ważne sfery życia. Ja wówczas skończyłam farmakobiologię na uniwersytecie, byłam w trakcie pisania doktoratu z zakresu biologii molekularnej. Rozumieliśmy się pod tym względem. No i nie było też bariery językowej, bo Mateusz świetnie zna hiszpański. Zresztą był wówczas w Mexico City, bo prowadził tam zajęcia ze studentami. Bardzo mi zaimponował swoją wiedzą, otwartością. Oczywiście nie bez znaczenia był też jego wygląd zewnętrzny – inne rysy twarzy, włosy. Zwrócił moją uwagę, bo wyglądał inaczej niż miliony mieszkańców Mexico City.
I od razu wiedziałaś, że chcesz z nim być?
Wtedy jeszcze nie, bo miałam inne plany związane z moim życiem zawodowym, miałam mieszkać w USA. Ale nadal utrzymywałam kontakt z Mateuszem, poznawaliśmy się, odkrywaliśmy i po prostu pewnego dnia poczułam, że to jest mężczyzna, z którym chcę założyć rodzinę i dla którego chcę zmienić swoje dotychczasowe plany.
I tak oto pojawiałaś w Polsce, tu masz dom, męża i córkę. Ale zostańmy jeszcze na chwilę w Meksyku. Opowiedz mi proszę o swoim dzieciństwie w tym kraju.
Moi rodzice są razem, odkąd moja mama skończyła 18 lat, czyli dla mnie od zawsze. Mam o 3 lata starszą siostrę. Kiedy na świecie była tylko moja siostra – mama jeszcze pracowała. Po moim urodzeniu zostawiła pracę, żeby nas wychować. Dzieciństwo wspominam cudownie. Mama zawsze miała dla nas czas, opiekowała się nami, pomagała w lekcjach, przygotowywała posiłki. Tato pracował zawodowo, ale wieczory spędzaliśmy wspólnie. Tato robił też różne rzeczy w domu, był – jak to się w Polsce mówi – „złotą rączką”. Umiał naprawić dosłownie wszystko. Ja uwielbiałam siadać i patrzeć jak to wszystko robi i oczywiście sama chciałam wszystko poznać, wiedzieć, jak działa i dlaczego, robiłam różne eksperymenty. Wyglądało to tak, że każda zabawka, którą dostałam i która miała baterie wytrzymywała tylko tydzień, bo później brałam śrubokręt i rozkręcałam ją w całości, żeby zobaczyć co tam jest i jak to działa. Z czasem niestety przerzuciłam się na bardziej poważny sprzęt, jak radio czy zegarek. Zdarzało się, że kiedy coś rozłożyłam i nie potrafiłam złożyć – naprawiałam to razem z tatą. Moja siostra była bardziej spokojna, interesowały ją sukienki, koleżanki, taniec. Nie zwracała w ogóle uwagi na to, co ja robiłam z tatą. Także pod tym względem różniłyśmy się, ale też bardzo kochałyśmy, bo wychowywałyśmy się w domu pełnym miłości.
A jakim dzieckiem jest Adriana?
Jeśli chodzi o wygląd fizyczny, Adriana jest naszą perfekcyjną mieszanką. Daje to niezwykły efekt, bo przecież jesteśmy z Mateuszem kompletnie inni fizycznie. Natomiast jest kompletnie inna niż jej rówieśniczki w kraju, z którego pochodzę. W Meksyku, dziewczynka zaraz po urodzeniu ma przekłuwane uszy, potem od małego ozdabia się jej włosy różnymi paskami, spineczkami etc. A jak dziecko nie ma włosów nawet przykleja się im naklejki w formie kokardy. Oczywiście ubiera się je w kolorowe, sukienki, ozdobne buciki. Kiedy Adriana się urodziła oczywiście chciałam przekłuć jej uszy, ale Mateusz się nie zgodził. Powiedział, że kiedy nasza córka będzie starsza, sama zadecyduje, czy chce mieć kolczyki.
Nie rozmawialiście o tym wcześniej?
Nie, bo dla mnie było oczywiste, że Adriana będzie miała kolczyki, w takiej tradycji zostałam wychowana.
A co z ubieraniem?
Ja chciałam ubierać Adrianę jak w moim kraju, ale mój mąż oczywiście miał inne zdanie (śmiech). Zaczęłam więc obserwować, jak inne matki w Polsce ubierają dzieci. W Meksyku dziewczynki są zawsze na różowo, a chłopcy na niebiesko. Tutaj, matki nie przykładają do tego aż takiej uwagi, często ubierają dzieci np. w szarości, czerwienie, beże i jest inaczej.
Co jeszcze cię zaskoczyło?
W Polsce przykłada się ogromna wagę do planowania dziecka. Pary dyskutują o tym kiedy, jak to wpłynie na zmiany w ich życiu rodzinnym, czy zawodowym. Potem kobiety rozmawiają o tym, że swoim lekarzem, który zaleca im różne badania, suplementy diety. W Meksyku, kiedy idziesz do lekarza i mówisz mu, że chcesz mieć dziecko, on patrzy na taką kobietę i pyta: „to co tu pani jeszcze robi? Proszę wrócić do domu, do męża” (śmiech). Bardzo ważny jest w Polsce poród naturalny, czy karmienie piersią. W Meksyku naturalne porody są głównie na wsiach, gdzie nie ma dostępu do szpitali. Matki mieszkające w mieście, pracujące wracają do pracy po kilku tygodniach, więc karmią dziecko mlekiem modyfikowanym z butelki. W Polsce bardzo ważne jest ekologiczne podejście do tego co dziecko je, czym się je myje etc. Dużo się czyta książek, artykułów o ciąży czy wychowywaniu dzieci. Jest większa wiedza w tym zakresie.
Rozumiem, że w Meksyku narodziny dziecka są traktowana inaczej?
Absolutnie! W Meksyku pojawienie się dziecka, to jest oczywiście ogromne szczęście, radość i duma, ale natychmiast każde dziecko wchodzi do ogromnej rodziny, w której ma mnóstwo cioć, wujków i kuzynów. Wiadomo, że na co dzień swój dom rodzinny, mamę, tatę, rodzeństwo, ale kiedy jest potrzeba opieki – rodzic nie martwi się, z kim zostawi dziecko, bo oczywiste jest, że z kimś z rodziny. Poza tym wszystkie ciocie, babcie czy kuzynki nie ingerują i nie komentują tego jak matka wychowuje swoje dziecko. To raczej młoda, niedoświadczona radzi się swojej matki czy ciotki w niektórych kwestiach, np. co zrobić, żeby dziecko nie miało kolki, albo nie ząbkowało tak boleśnie.
Adriana zna swoją meksykańską rodzinę?
Oczywiście! Moi rodzice byli w Polsce, my tam jeździmy raz w roku. Córka biegle mówi po hiszpańsku, więc nie ma problemów komunikacyjnych. Cieszy mnie, że kiedy tam jeździmy ona się czuje całkowicie swobodnie, bo wie, że to jej rodzina. Trochę żałuję, że moi rodzice tak rzadko nas odwiedzają, ale Meksykanie tacy już są, że nie lubią podróżować. Ostatnio jednak udało mi się namówić moich rodziców na wspólne wakacje na Kubie. Wszystko im zorganizowaliśmy: bilety, hotel, etc. Kiedy już w końcu przyjechali, spędziliśmy ze sobą 2 cudowne tygodnie.
Uczycie Adrianę w systemie homeschoolingu. Skąd taka decyzja?
Od kiedy zostaliśmy rodzicami zastanawialiśmy się nad edukacją naszej córki. Oboje zadecydowaliśmy, że na początku homeschooling będzie najlepszym rozwiązaniem. Każde z nas miało inną motywację wybierając takie rozwiązanie. Mateusz uważa, że polski system edukacji nie przygotowuje dzieci do życia i uczy wielu zbędnych rzeczy. Poza tym narzucanie określonego systemu powoduje, że to dziecko musi się dostosować do obowiązującego systemu a nie odwrotnie. Takie rozwiązanie nie buduje w dziecku indywidualności. Moją motywacją były kwestie językowe. Na początku Adriana więcej mówiła po hiszpańsku, bo więcej czasu spędzała ze mną. Ale oczywiście ponieważ wychowuje się w Polsce – mówiła też po polsku. Ja mówię po polsku, ale nie znam go na tyle, żeby pomagać jej w szkole. Za to angielski znam biegle. Uznaliśmy więc, że nasze dziecko będziemy uczyć właśnie po angielsku. Dziś Adriana zna biegle 3 języki: polski, hiszpański i angielski. Angielski i polski dzięki edukacji domowej. A czytać i pisać po hiszpańsku umie, bo ja ją nauczyłam. Naszą wspólna motywacją jest zaś to, że oboje dużo podróżujemy i dzięki homeschoolignowi Adriana może też podróżować z nami.
Wiele osób uważa, że homeschooling izoluje dzieci od rówieśników.
Nie jest to prawdą. W tym systemie nie jest tak, że dziecko uczy się tylko indywidualnie. Rano ma zajęcia z nauczycielem, ale zajęcia popołudniowe są w grupie. Poza tym, uważam, że kiedy dzieci są małe nie zawsze potrafią ze sobą współpracować. Umiejętności społecznych nabywają z czasem. Dziś Adriana sama zaczyna szukać towarzystwa rówieśników. Już umie zbudować relacje z rówieśnikami i jej rówieśnicy potrafią stworzyć w grupie coś konstruktywnego. Poza tym rozumie też pewne zachowania innych dzieci. Nie traktuje osobiście tego, że ktoś np. coś jej powiedział, zrobił czy nie zrobił. A jeśli nie- przychodzi do nas i pyta, dlaczego ktoś się zachował tak a nie inaczej.
A jak wychowujecie Adrianę?
Nasze dziecko ma rodziców pochodzących z innych kultur, a ponieważ oboje zajmowaliśmy się jej wychowywaniem to sposób ten najlepiej nazywać stylem mieszanym (śmiech). Opieramy się mocno na wiedzy psychologicznej. Oczywiście wiadomo, że ponieważ mieszkamy w Polsce, to bardziej jest wychowywana w tutejszej kulturze, ale też dbam o to, by Adriana nie zapominała o swoich korzeniach. Na szczęście oboje z Mateuszem jesteśmy otwarci, dużo podróżujemy więc nasza córka jest trochę taką obywatelką świata. Bardzo ją kochamy i jesteśmy z niej dumni.
Chcesz dowiedzieć się więcej o dr Ilianie Ramirez – wejdź na jej stronę: ilianaramirez.com