Komuna silnie kojarzy się nam z Jaruzelskim, kilometrowymi kolejkami do sklepów w których królowały puste półki. Chleb, ocet i papier toaletowy, tego nigdy nie brakowało. Z sentymentem cofamy się myślami 20, 30 lat wstecz by zobaczyć siebie w dzieciństwie. Co jeszcze pamiętacie? Guma Donald i Turbo, Pewexy, wszechobecne maluchy i duże Fiaty na polskich drogach, o tak.
Młodzi nie znajo!
My, pokolenie lat 70` i 80` tych mieliśmy ciekawe zajęcia. Działo się, bo inwencja twórcza była wręcz niewyczerpalna. Szybka zbiórka pod osiedlowym trzepakiem i się zaczynało. Aż miło wspomnieć strzelanki z patyków, akrobacje na trzepaku (że nikt się nie bał tak fikać!), przeskakiwanie przez piłkę odbijaną od ściany bloku. I nie tylko!
Oto gry które my, dzieci komuny, z sentymentem wspominamy:
GRZYBKI
Rysowano nożem grzybki na ziemi. Grzybków musiało być dużo i były łączone liniami które prowadziły po kolei do ostatniego grzybka. Zabawa polegała na rzucaniu nożami tak, aby ostrze wbijało się w pole każdego grzybka. Kto pierwszy miał farta i trafiał w grzybki, docierając do ostatniego z nich, wygrywał rundę. Kto nie trafiał, oddawał kolejkę. Zabawę powtarzało się wielokrotnie aż do znudzenia, urozmaicając teren rozgrywki o miejsca, w które nóż było trudno wbić. Czasem ostrza trafiając na kamień pękały (to chyba obecnie nazywa się “level hard” w grze, prawda?).
KAPSLE
Gra była fantazyjna, a same kapsle nie byle jakie. Najczęściej po napojach wyskokowych, zapychane były plasteliną i kamieniami/monetami aby były cięższe i lepiej było zrobić nimi ruch, przy którym trzeba było się czasem położyć na ziemi. Zasady były proste, polegały na ściganiu się zawodników pstrykających na zmianę swoje kapsle, na torze wytyczanym patykiem lub kredą na chodniku lub piaskownicy. Zwyciężał ten, kto pierwszy swoimi kapslami pokonał tor przeszkód na wyznaczonej trasie. Wypadnięcie kapsla poza wyznaczoną trasę oznaczało cofnięcie ruchu.
PODCHODY
Klasyka z gier rywalizujących ze sobą grup dzieciaków. Bardzo popularna polegająca na wyłonieniu dwóch drużyn – jedna uciekała po lesie wcześniej, zostawiając na drzewach, drodze wydrapane lub narysowane strzały, które wskazywały miejsce ukrycia pierwszej grupy. Dopuszczalne były zmyłki, czyli zostawianie śladów kierujących grupę pościgową na fałszywy trop. Gra była genialna, uczyła logicznego myślenia, spostrzegawczości, ostrzyła ząbki rywalizacji oraz uczyła współpracy. Zwinności także, wielu z nas właziło na drzewa, im wyżej tym lepiej, by tylko podejrzeć czy uciekinierów nie widać. Niemądre? Tylko trochę, nawet jak trzasnęła gałąź a i tak czasem bywało, to powrót do domu z siniakami był powodem do przechwałek i dumy, a nie zgłaszania rodziców do opieki społecznej za brak należytej opieki nad dziećmi.
BITWY NA „SPLÓWKI”
Najczęściej dzielono się na drużyny i organizowano zbiorowe bitwy na „splówki”, gdy samotne spluwanie było ciut nudnawe. Kto chciał zagrać musiał mieć albo szklaną rurkę, albo sztywną łodygę rośliny która była pusta w środku, wkładało się kulki z ołowiu plasteliny lub ryż i wdmuchując powietrze w rurkę, opluwało się przeciwnika. Wygrywał ten, kto więcej napluł.
CHOWANY
Przed długi czas to była bardzo popularna gra podwórkowa. Osoba tzw. „kryjący” za pomocą specjalnej odliczanki „Pałka, zapałka, dwa kije, kto się nie schowa ten kryje”, odmierzał czas na ukrycie się pozostałych graczy. Następnie odliczał do stu, wydawał okrzyk “szukam” i w jak najkrótszym czasie starał się znaleźć kryjówki towarzyszy. Musiał tego dokonać, zanim kumple dobiegną do miejsca „zaklepywań”. Okrzyk ” Raz, dwa, trzy za siebie” oznaczał ze kryjący poległ. Jeśli ktoś miał dość wiecznego szukania i chciał skończyć zabawę, krzyczał „Pomylone gary” i wracał do domu.
DWA OGNIE
Inaczej „zbijak”, znana nie tylko na podwórkach ale i lekcjach W-F. Z chętnych wybierano dwóch zawodników, stających na przeciwko siebie. Między nimi dowolna ilość graczy miała za zadanie unikać “ogni” czyli piłki ciskanej przez zbijających. Kto oberwał niefortunnie, musiał skończyć grę. Jeśli piłka została złapana przez zawodnika, gracze zamieniali się rolami.
ŚLEPIEC
Niegdyś place zabaw tętniły szalonym życiem. Na obowiązkowo stojących na środku placu „drabinkach” znakomicie się bawiono.
Należało wejść na drabinkę i wybrana osoba nazywana ślepcem musiała chodzić po konstrukcji z zamkniętymi oczami. Jej zadaniem było złapanie złapanie kogoś i odgadnięcie kto to jest. Jeśli się powiodło to ta osoba przejmowała rolę ślepca. Ślepiec mógł w każdej chwili zawołać „Ziemia!” i natychmiast otworzyć oczy. Jeśli ktoś akurat grał nieczysto i schodził z drabinki, np. uciekając przed ślepcem to wtedy też zamieniano się rolami.
„SYF”
To dość specyficzna odmiana”berka” praktykowana w szkołach. Gracze jednak zamiast biegając dotykać się dłońmi i krzycząc berek, tym samym przekazując konieczność pogoni za ofiarą kolejnej osobie, używali akcesoriów. Mianowicie brudnej ścierki, którą osoba zwana „syfem” miała za zadanie rzucić celnie w ofiarę, która przejmowała jej rolę. Gra najczęściej kończyła się, gdy woźna zabierała główną atrakcję , czyli ścierkę.
GUMA
Ulubiona zabawa rzeszy dziewczynek. Gdy nie było do dyspozycji „profesjonalnych” gum do skakania, wyciągało się gumy z pasa różnych ubrań i wiązało się ich końce. Następnie dwie osoby stawały naprzeciw siebie napinając gumę, a jedna – czasem więcej – wykonywały akrobacje na wysokości kostek, łydek, kolan, ud, półdupków, pasa a nawet pach. Wygrywała osoba, która wykonała akrobacje nie dotykając gumy. Jeśli ktoś “skusił” odpadał z gry i zastępował osobę na drugim końcu gumy, zamieniając się rolami. Jeśli nie było towarzystwa do zabawy, gumę zahaczało się o dwa krzesła i można było skakać.
CHŁOPEK
Gra lubiana przez dziewczynki, polegała na skakaniu po narysowanym na asfalcie „chłopku” i przechodzeniu kolejnych etapów. Dodatkowo trzeba było celnie rzucać kamykiem w odpowiednie pola figury. Najtrudniejszą ewolucją na “chłopku” był obrót w podskoku na jego “głowie”.