– Nie wyszłam za mąż i nie wiem czy kiedykolwiek jeszcze to zrobię. Nie ma to dziś dla mnie znaczenia, choć uwielbiam śluby innych, ale ja wzięłam ślub ze sobą – pisze na Instagramie Gosia Ohme w komentarzu do swojego zdjęcia w bajkowej sukni ślubnej.
Zachwyca mnie to zdjęcie. Moja wolność w nim i poczucie szczęścia, pastisz panny młodej, która już nie jest ani panną, ani młoda. Ale w tym zdjęciu jest jakaś piękna energia. Pytacie mnie ostatnio o to, skąd ona we mnie. Uwolniłam to, co mnie hamowało, wykonałam pracę, która wyczyściła przestrzeń wokół mnie, więc dziś wszystko zakwita, pnie się do góry, już nie wokół mnie, ale we mnie. Jest dobrze, naprawdę dobrze”
Pod postem fala komentarzy, pełnych zrozumienia dla idei „ślubu z samą sobą”, ale też dla chęci uwolnienia tego, co nas hamuje.
O tym, że nigdy nie jest za późno – ani na uwolnienie, ani na ślub z bajki przekonuje nas historia 77-letniej Amerykanki, która ślub z samą sobą wzięła w domu opieki w Ohio.
Dorothy „Dottie” Fideli zorganizowała ceremonię ślubną w domu spokojnej starości. Po co? Po to, żeby uświetnić swoją miłość do samej siebie. Wcześniej była mężatką, jest mamą i babcią. Małżeństwo zakończyło się po dziewięciu latach. Teraz, po 40 latach bycia singielką, zdecydowała się na ten symboliczny krok.
„Zawsze tego chciałam – mówi. – Chciałem wyjść za mąż i mieć szczęśliwe życie, ale sprawy potoczyły się inaczej. Teraz mam szansę zrobić coś, co mnie uszczęśliwi”.
W tej niezwykłej ceremonii towarzyszyła jej najbliższa rodzina i przyjaciele. Spełnić to marzenie i wyprawić imprezę pomogła jej córka. Przygotowała potrawy, ozdobiła świetlicę domu spokojnej starości. Panna młoda miała białą suknię i oczywiście welon.