Kiedy umawiamy się na wywiad, powtarza, że właściwie nie wie o czym ma mówić. Ale potem rozmawia mi się z nią jak z kimś, kogo znam od lat. W jej treningach online uczestniczy nawet jej mama, pokazując, że o dobrą formę można zawalczyć w każdym wieku, a profil Asi na Facebooku śledzą kobiety, które próbowały już pracować nad swoimi ciałami z bardziej znanymi instruktorkami, ale tylko ona potrafi ich do siebie przekonać. Jeśli jeszcze jej nie znacie poznajcie Fit Matkę Wariatkę. Trenerkę inną niż wszystkie, bo… autentyczną.
Anna Frydrychewicz: Mówisz, że szanujesz te nasze narodowe trenerki…
Joanna Kajstura Fit Matka Wariatka: Ale ja naprawdę je szanuję!
Ja też je szanuję, ale żadna z nich nie wygląda tak, jak ja.
No proszę cię, widziałaś, jak one wyglądają w trakcie treningów? Jak modelki.
Lubię też podglądać, jak gotują. Dlaczego ty nie gotujesz?
Nie chciałabyś zobaczyć, jak wygląda moja kuchnia, wstyd by mi było kogoś tam zaprosić i ugotować. Na filmikach Lewandowskiej, czy Chodakowskiej wszystko tak wyreżyserowane, dla mnie to nieporozumienie. Poza tym, ja gotuję ziemniaki z maślanką.
I nie lubisz bezglutenowych pączków?
No nie. Nie kupuję też takich produktów jak jarmuż, czy nasion chia. Nie dlatego, że mi to nie smakuje, nawet tego nie próbowałam. Po prostu uważam, że jest tyle normalnych rzeczy do jedzenia, że wcale nie trzeba podążać za tym trendem.
Zawsze byłaś taka umięśniona?
Jeszcze nie tak dawno wyglądałam jak zapałka. Wtedy wdawało mi się, że wyglądam świetnie, dopóki pewnego dnia nie zobaczyłam się w lustrze przymierzalni w sklepie. Od tego właściwie się wszystko zaczęło. Miałam taki cellulit jak kratery wulkaniczne. Mimo tego, że byłam naprawdę szczupła, ten cellulit było mi widać przez dżinsy, rozumiesz?
I to był ten szok, ten kopniak? Powiedziałaś sobie: „muszę coś z tym zrobić”?
Tak. Pojechałam kupić sobie jakieś spodnie. Zdjęłam ubranie w tym trupim świetle, nie wiem dlaczego, ale akurat takie mają zawsze w przymierzalniach. Zdjęłam te spodnie do wysokości kolan, zobaczyłam to, co zobaczyłam i… po prostu wyszłam stamtąd. Następnego dnia już byłam na ćwiczeniach.
Kiedy to było?
Cztery lata temu, miałam wtedy 35 lat.
A co ty wcześniej robiłaś ze swoim życiem, ciałem?
Dłubałam w nosie i oglądałam amerykańskie seriale. Przychodziłam z pracy do domu, czasem robiłam obiad, ale dzieciaki były już duże, nie musiałam pilnować posiłków. Włączałam sobie ukochany serial, na przykład True blood, Breaking bad, albo Homeland i potrafiłam obejrzeć 8 odcinków w jedno popołudnie. Kładłam się spać po 3-ciej w nocy, wstawałam rano. W międzyczasie zjadałam paczkę popcornu, trzy paczki słonecznika, czekoladę i popijałam to pepsi. Widzisz, nie robiłam kompletnie nic, a byłam tak zmęczona, jakbym co najmniej dziennie przerzuciła pół tira ziemniaków.
Nie dziwię się… Ale w tej przymierzalni, to co się stało właściwie?
Mam dalece rozwinięte poczucie estetyki. Nigdy wcześniej nie patrzyłam na siebie w ten sposób, nigdy się sobie tak uważnie nie przyglądałam. Ale jak się zobaczyłam w tej przymierzalni, to jakby ktoś mnie obuchem w łeb walnął. Pomyślałam sobie „stara, ty masz 35 lat, a nie 60”, jak ty wyglądasz? To nie była kwestia wagi, ale jędrności ciała. W ogóle nie miałam tyłka, tego miejsca, gdzie kończy się pośladek a, zaczyna udo.
Ostatnie ćwiczenia, jakie pamiętałam, wykonywałam w ogólniaku, więc postanowiłam skorzystać z usług trenera personalnego. Na początku chodziłam na zajęcia trzy, potem cztery razy w tygodniu. Byłam zmotywowana, płaciłam, wiedziałam, że muszę być na daną godzinę. Najgorszy był pierwszy miesiąc. Człowiek się tak szybko wdraża, bardzo szybko widziałam efekty. Dziś sama pomagam trenować innym.
Nadal oglądasz seriale?
Nie, nie pamiętam, kiedy ostatni raz cokolwiek oglądałam. Teraz wieczorami, kiedy wracam z pracy, czyli z zajęć, jestem na treningach online.
Bierzesz czasem wolne?
Bardzo rzadko mi się to zdarza, bo wzięłam na siebie odpowiedzialność. Szczerze mówiąc, nie wiedziałam, że to tak będzie wyglądało, zrobiło się z tego coś naprawdę poważnego.
W którym momencie wpadłaś na pomysł, że będziesz to robiła online, że powstanie strona, że chcesz się tym dzielić?
Kiedy stwierdziłam, że zaczyna mi brakować pieniędzy na trenera personalnego, zdecydowałam, że na tyle długo już chodzę na zajęcia, że jestem w stanie ćwiczyć sama. Umiałam już ułożyć sobie program treningowy na daną partię ciała. Wyszłam jednak z założenia, wielu rzeczy nadal nie wiem. Byłam świadoma, że żeby sobie nie zrobić krzywdy, muszę mieć jeszcze jakąś podstawę, wiedzę, której mi trenerka nie przekazała.
Zrobiłam sobie na własny użytek licencję trenera personalnego, instruktora sportów siłowych, instruktora fitness. Sama dla siebie, dla świadomości, że ćwiczę bezpiecznie, krzywdy sobie nie zrobię. Nie myślałam wtedy o żadnej stronie, o żadnej „mojej” sali. Ale kiedy zaczęła mi spadać motywacja, pomyślałam, że fajnie byłoby znaleźć kogoś, kto jest w podobnej sytuacji jak ja: ma dzieci, dom, „starego”, który czasem doprowadza cię do szału. Szukałam kogoś, kto czasem napisze: „u mnie dzisiaj beznadziejnie, źle się czuję, ale może pójdę potrenuję, to poczuję się lepiej”.
I co znalazłaś?
Znalazłam Chodakowską, która była tak „słodka”, że nie mogłam na nią patrzeć. Ona jest dla mnie przeciwieństwem normalności. Zmotywowała mnóstwo dziewczyn i za to należy jej się ogromny szacunek, ale udało jej się to po prostu chyba dlatego, że była pierwsza. Ale jej oferta nie jest dla mnie. Dla mnie to szczyt sztuczności. Ja się z tym nie utożsamiam, ona jest dla mnie z innej planety. Nie ma dzieci, nie ma problemów jak normalni ludzie. Nawet się nie ubiera jak normalni ludzie, nie wygląda jak normalni ludzie, nie ma portfela jak normalni ludzie. Ona nie ma nic jak normalni ludzie (śmiech). A na jej stronie – same serca. Ale szanuję ją za to, że zmotywowała tyle osób. Podoba mi się też to, że jest kobietą i jej się udało. Chodakowska jest dowodem na to, że każdemu może się udać. Anna Lewandowska jest sportowcem, „z krwi i kości”. Z nas wszystkich ma największą wiedzę. Wydaje mi się też mniej sztuczna.
Nie zrozum mnie źle, ja uważam, że one obie są klasą, że są jakimiś ikonami. Jestem zwykłą dziewczyną, która zaczęła pisać, bo stwierdziła, że może gdzieś są takie dwie, trzy osoby, o podobnych problemach: ciężko się im zorganizować, mają dzieci, ale chciałyby coś ze sobą zrobić, poćwiczyć ze mną. Strona powstała w 10 minut, wieczorem. Wstaję rano, a tam 366 lajków. I potem jakoś tak poszło, to się rozwinęło.
Bez planu, wielkich oczekiwań?
No właśnie najfajniejsze jest to, że tu nie ma żadnego „parcia”, oczekiwań, biznesplanu – często to podkreślam. Układam i pokazuje ćwiczenia kierując się komentarzami, odpowiadam na interakcję. A w międzyczasie wrzucam post, na przykład o tym, że mam okres. I to się komuś nie spodoba. Zawsze piszę to co myślę, nie zdarzyło mi się nie napisać czegoś tylko dlatego, że wiem, że to jest niepoprawne, że to mi może zaszkodzić. Denerwuje mnie to, że ludzie nie rozumieją, że jeśli coś im się nie podoba, stronę można odlajkować. I że ta strona jest moim domem. Zdarzyło się, że obrażane są dziewczyny, które ze mną ćwiczą, bo mają nadwagę. Zawsze będę z tym walczyć.
Płaczesz czasem z tego powodu?
Nie, ale wku*wiam się. Ja się nie złoszczę dlatego, że mi jest przykro. Przez Facebooka nie płaczę. Ale w życiu prywatnym – tak. Co do hejtu – pozwalam sobie dobitnie komuś odpisać, a to jest marketingowo słabe. Mam znajomego, który mi powiedział, że moja strona to ewenement, coś niewytłumaczalnego. Bo w tym świecie trzeba być miłym i mieć serduszka. Jak Chodakowska.
Co cię motywuje najbardziej, żeby to mimo wszystko kontynuować? Odpowiedzialność, o której mówiłaś?
Tak, i te wszystkie osoby, z którymi jestem w kontakcie. Komentują, piszą do mnie wiadomości, wysyłają zdjęcia jak zmieniło się ich ciało. Ogromną przyjemność sprawia mi pomaganie ludziom. To jest najfajniejsza rzecz: pomóc i zobaczyć szczęście w ich oczach. I jeszcze, jak czytam: „próbowałam ćwiczyć z każdą, tylko dzięki tobie mi się udało”. Nie mogę powiedzieć „nie chce mi się”. Ale tak po ludzku, po prostu lubię to robić, bo to pomaga mi czuć się lepszym człowiekiem. Media mnie nie lubią. Podejrzewam, że przez moją niepoprawność. Ale ja jestem autentyczna. Na Facebooku masz całą mnie – cały wylew emocji od ekscytacji po dramat.
Fit Matka Wariatka, czyli Joanna Kajstura, trenerką została właściwie przez przypadek. Któregoś dnia, poszła kupić sobie nowe spodnie. To, co zobaczyła w lustrze przymierzalni tak ją zdenerwowało, że już następnego dnia ćwiczyła pod okiem instruktorki. A potem, „jakoś tak wyszło”. Jak sama o sobie pisze, jest żywym przykładem na to, że można z totalnego lenia zamienić się w pasjonatkę ćwiczeń – nie tylko na siłowni. Właśnie wydała swoją pierwszą książkę „Cały ten burdel. Nieporadnik Fit Matki Wariatki”.
Profil Asi na Facebooku znajdziecie tutaj.