Poznałam Krzyśka w specjalistycznej przychodni lekarskiej. Należeliśmy do grupy przypadków trudnych. Spędzaliśmy wiele czasu na badaniach i siłą rzeczy, rozmawialiśmy. Nie lubię o chorobach, stąd przeszliśmy na inne tematy. Bardzo szybko się otworzył. Byłam w szoku jak mężczyzna obcej kobiecie opowiada o swoim życiu. Trochę mnie nawet to męczyło, ale słuchałam, bo co robić w poczekalni pełnej ludzi czekających na swoje badania?
Mówił dużo, ze szczegółami. Wykształcony, trochę narzucający własne zdanie. Uprzejmy, kulturalny. Bardzo szczupły, niewysoki. Koło czterdziestki. Samotny. Akurat nie mój typ. Po prostu znajomy.
Były marynarz, który żonę ponoć zastał w łóżku z innym wracając szybciej z rejsu. Uniósł się honorem. Rozwiódł się. Od tej pory zaczął poszukiwać. Namiętnie. I ciągle nie może znaleźć tej jedynej. Nawet mnie to zastanawiało, gdzie co nie gra, skoro uczciwy facet nie może spotkać drugiej połówki.
Mnie też próbował delikatnie podrywać. Absolutnie nie w sposób wulgarny. Jednak propozycja wspólnego rejsu totalnie mnie zaskoczyła. Jestem dość szalona w życiu, ale żeby z obcym facetem na tydzień gdzieś wyjechać tak o? No opcji nie ma! Pomysłów miał wiele. Kawa, kina, wypad w góry, rolki, basen. Chciał razem spędzać czas, ja jednak, mimo problemów osobistych, nie wyobrażałam sobie, żeby ruszyć w nieznane z kimś, kogo ledwo znam. Owszem, sporo o nim wiem. Szczególnie pod względem zdrowia, ale nie na tyle dużo, by tak ponieść się beztroskiej fantazji. Ten jego entuzjazm nawet mnie męczył.
Krzysztof więc zaloty wobec mnie odpuścił. Zaczął traktować jak powiernika i psychologa zarazem. Nadziwić się nie mogłam, że nawiązując znajomości przez internet sporo o sobie mówi. Praktycznie od razu wszystko. O pracy, samotności, byłej żonie i chorobie. I każdą z nich traktuje jak potencjalną partnerkę.
Pisze z tymi kobietami, wita rano, żegna wieczorem, cały dzień podtrzymując kontakt. Wysyła zdjęcia kawy, którą by z nią wypił. Obiadu, jaki by z nią zjadł. Kwiatów, jakie by jej rzucił do stóp. Ponoć z nim piszą, otwierają się, a gdy ma dojść do spotkania zaraz znikają, zmieniają zdanie, nie mają czasu, chorują, odwiedzają ciotkę albo ciotka je, jadą do lekarza, na fitness, do biblioteki i supermarketu. Albo po prostu nie odbierają telefonu. No co za pech.
Takich akcji Krzysztof miał kilkanaście i zaczynam się zastanawiać, gdzie on popełnia błąd. To raczej uczciwy facet, nie babiarz. Ma dom, pracuje. Dba o zdrowie. Nałogów brak. No kurczę, niezła partia. Koszykarzem nie zostanie. Strongmanem też nie, ale przecież nie każdy musi. A te baby wciąż od niego uciekają.
Najbardziej mi go żal, gdy na Whatsapp ustawia status, że samotność zabija, że brak ludzi to brak powietrza itp. i zastanawiam się, co czują te, które z nim piszą, robią mu nadzieję, a potem nagle czasu nie mają. Pewnie się śmieją, że taki naiwny. Nawet mu zakazałam tych statusów, żeby się nie ośmieszał. Z drugiej strony to po prostu uczuciowy mężczyzna, szybko się angażujący, rozpaczliwie pragnący związku. I tak sobie myślę, czego nam kobietom cholera brakuje? Jak drań to płaczemy. Jak do rany przyłóż, to mówimy, że baba nie chłop. Jak nie pokazuje emocji to bez serca, a jak jednak pokaże to cienias.
Te kobiety z nim piszą. Nie komunikują, że nie są zainteresowane związkiem. Póki je adoruje na odległość, dowartościuje, to jest dobrze. Jak chce bliżej poznać, robi się problem. I pytam się dlaczego. Dlatego, że on od razu sprawę traktuje poważnie (to chyba dobrze?), że podtrzymuje kontakt i dąży do spotkania. Taka chyba kolej rzeczy. A jednak ta jego adoracja, ciągła obecność i dostępność odpycha. I fakt, że on coś czuje. I stąd też zastanawiam się naprawdę czego my kobiety chcemy.
Krzysztof dziś znów niestety zmienił status zamieszczając ckliwy cytat wierząc, że może ją to ruszy. Potem pewnie ona wymyśli wymówkę, typu moja świnka morska ma grypę. Krzysztof wybaczy i uwierzy, że ta, z którą pisze od kilku tygodni w końcu znajdzie czas.
Życzę mu dobrze, ale nie wiem czemu czuję, że niedługo znów mi napisze, że ponownie się nie udało. Pytanie tylko dlaczego?
Poli-Ann