31 maja już po raz 34 obchodzimy Światowy Dzień bez Tytoniu. Dzień ustanowiony przez Światową Organizację Zdrowia ma przypominać o tym, że „dymek” jest bardzo szkodliwy i zwrócić uwagę na metody walki z tym uzależnieniem.
W 1987 roku, gdy ustanawiano ten Dzień na rynku były tylko tzw. twarde papierosy i to często nawet bez filtra. Od tego czasu jak niemal w każdej innej dziedzinie, także i w branży tytoniowej zaszły głębokie, rewolucyjne wręcz zmiany. Rewolucja technologiczna wprowadziła na rynek papierosy elektroniczne, które nie zawierają tytoniu – kluczowego składnika tradycyjnego papierosa. Wokół
e-papierosa narosło wiele mitów i wątpliwości. Spróbujmy się z nimi rozprawić.
E-papierosy i tzw. podgrzewacze tytoniu często mylnie zaliczane są do jednej dużej grupy e-papierosów. Różni ich bardzo wiele: e-papierosy nie zawierają tytoniu, a podgrzewacze tak.
E-papierosy działają na zasadzie inhalatora – nikotyna dostarczana jest do organizmu w procesie odparowania specjalnego płynu, nie dochodzi tu więc do spalania tytoniu, a wydzielany aerozol ma znacznie mniejszą zawartość substancji toksycznych. W podgrzewaczach dochodzi (jak wskazuje sama nazwa) do podgrzania tytoniu, jak w tradycyjnym papierosie.
E-papierosy według kilkudziesięciu badań międzynarodowych uważane są za około 95 proc. mniej szkodliwe od tradycyjnego papierosa (między innymi przez brytyjską instytucję zdrowia publicznego Public Health England), a podgrzewacze – za około 90 proc. mniej szkodliwe. Używanie e-papierosów, jako mniej szkodliwe od tradycyjnego palenia, uznały już 24 międzynarodowe organizacje, wśród których są instytucje zdrowia publicznego z Wielkiej Brytanii, Francji, Kanady, Niemiec, czy Australii.
Na tzw. skali obniżania ryzyka (risk continuum), która pokazuje poziom ekspozycji konkretnych produktów na toksyny e-papierosy umieszczone są niżej niż podgrzewacze tytoniu. Zgodnie z tą skalą, potencjalnie najmniej szkodliwa jest tzw. nikotynowa terapia zastępcza (NRT), czyli np. gumy do żucia, czy plastry antynikotynowe, na drugim miejscu są tzw.modern oral products, czyli np. tytoń do żucia w saszetkach, potem e-papierosy, następnie tzw. traditional oral products, czyli sproszkowany tytoń, podgrzewacze tytoniu, a na końcu tradycyjne papierosy i cygara.
E-papierosy są uważane za narzędzie do rzucenia palenia. Coraz więcej krajów zaczyna też włączać politykę redukcji szkód (harm reduction), wywołanych tytoniem do strategii. Według Public Health England e-papierosy w Wielkiej Brytanii są narzędziem, które wspomaga porzucenie palenia skuteczniej, niż nikotynowa terapia zastępcza (czyli np. gumy do żucia czy plastry antynikotynowe). Naukowcy z King’s College London szacują, że w 2020 roku e-papierosy były wśród Brytyjczyków najpopularniejszym narzędziem prowadzącym do osiągnięcia celu, jakim jest rozstanie się z paleniem – w samym tylko roku 2017 ponad 50 tys. tamtejszych palaczy pokonało swój nałóg, przechodząc na wapowanie.
Z najnowszego badania Eurobarometr zrealizowanego na zlecenie Komisji Europejskiej aż 57 proc. konsumentów papierosów elektronicznych w Europie zdecydowało się przerzucić na e-papierosy, bo chciało rzucić lub ograniczyć palenie tych klasycznych. Jedynie 22 proc. ankietowanych stwierdziło, że nie pomogło im to w porzuceniu lub ograniczeniu nałogu palenia, podczas gdy w poprzednim badaniu (w 2017 r.) takie wskazania stanowiły aż 52 proc. Oznacza to, że coraz więcej dorosłych palaczy w Europie uważa wapowanie za efektywny sposób na rozstanie się z klasycznym „dymkiem”.
Prestiżowe Królewskie Londyńskie Kolegium Lekarskie (London Royal College of Psychicians) zaproponowało wpisanie e-papierosów do rządowych programów zachęcających do rzucenia palenia.
Na rynku można spotkać e-papierosy z tzw. systemami zamkniętymi i otwartymi. Np. Vuse ePen działa w tzw. systemie zamkniętym – wykorzystywane są tutaj fabrycznie napełnione kartridże, dzięki czemu mamy gwarancję, że inhalujemy parę wytwarzaną z najwyższej jakości, poddanego kompleksowym badaniom płynu. Jeśli chodzi o systemy otwarte z kolei, najlepiej sięgać po gotowe liquidy, niewymagające żadnej dodatkowej ingerencji, a co najważniejsze – certyfikowane dokładnie dla takiej receptury, jaką zawiera buteleczka. Mimo naszych naturalnych ciągot do eksperymentów, tych na własnym zdrowiu nie warto próbować.