Moja starsza córka skończyła właśnie pierwszą klasę. Z okazji nadchodzących wakacji w szkole Lauder-Morasha, do której chodzi, zorganizowano wesoły piknik dla dzieci i rodziców. Piknik, jakich zapewne wiele – popisy na scenie, wata cukrowa, coś do przegryzienia. Część artystyczna poświęcona była różnorodności kulturowej. Każda klasa przygotowała występ na temat wybranej grupy etnicznej, kraju, kontynentu. Ot, dzieciaki opowiadające o różnicach między poszczególnymi państwami w Afryce, indiańskie tańce, pierwszoklasiści w roli australijskich kangurów. Urocze i pozornie niewiele znaczące wydarzenie, na które prasuje się galowe stroje, o którym opowiada się dziadkom, a potem zapomina na zawsze. Kilka minut zapisane zostaje w telefonie – nieciekawy dla postronnych film, którego nigdy się nie obejrzy.
Ja postanawiam odtworzyć nagranie zaraz po powrocie do domu. Podczas występów córki wzruszenie ściskało mnie za gardło i to nie tylko z powodu matczynej dumy, więc raz jeszcze chcę się przyjrzeć temu, co odrobinę zamazały nieskutecznie powstrzymane łzy.
Na scenie zaimprowizowanej przed budynkiem szkoły widzę dzieci o różnych korzeniach: polskie, izraelskie, amerykańskie, francuskie, rosyjskie. Patrzę na żydowskie matki w długich spódnicach, a potem na kobiety w hidżabach obecne na pikniku: szkołę odwiedziła dziś z wraz z nimi pani Marina Hulja, która wspiera koczujące na Dworcu Brześć czeczeńskie rodziny. Ściskam za rękę moją przyjaciółkę, w połowie Arabkę, mamę dziewczynki ze starszej klasy. Kangury, Indianie i znawcy Afryki robią miejsce gimnazjalistom, którzy zaczynają śpiewać chórem piosenkę sprzed lat. We are the world. Nawet nie wiedzą, jak bardzo są teraz tym światem, nowym światem. Nie mają pojęcia, że ten stary potrzebuje ich z całych, mocno nadwątlonych sił.
Wideo na ekranie telefonu prędko dobiega końca, ale we mnie trwa nadal, nieustannie. Na kilkudziesięciu metrach szkolnego dziedzińca zebrał się dziś prawie cały glob, a ja nagrałam go sercem: pełna wdzięczności dla tych dzieci, które dają nadzieję; pełna radości ze spotkania z dziećmi, które nosimy w sobie. Tacy byliśmy w momencie narodzin, tacy możemy być znowu, dzisiaj.
Dziećmi pięknego, wspólnego, nowego świata.
autorka: Julia Wollner – dziennikarka, filolog włoski; prywatnie żona Izraelczyka z drugim domem w Andaluzji. Propagatorka kultury śródziemnomorskiej mieszkająca między 4 krajami. Więcej na stronie prowadzonego przez nią magazynu śródziemnomorskiego „Lente”.
Wpis ukazał się na profilu autorki oraz na stronie magazynu śródziemnomorskiego „Lente”, opublikowany został na naszym portalu za zgodą autorki.