Dziś mija czwarta rocznica naszego ślubu. Cztery lata to czas, w którym można poznać drugiego człowieka na tyle, by wiedzieć, że można na niego liczyć, gdy będzie trudno, gdy motyle odlecą i zostanie codzienność. To też czas, by się przekonać o sile miłości, która nas połączyła. Ja wciąż nie wiem kim jesteś, jaka jest twoja prawdziwa twarz. Nie wierzę w to, że to się kiedyś zmieni. I nie wiem na ile prawdziwa jest twoja miłość. Sądzę, że udajesz, tak bardzo nie chcesz stracić życia, które teraz masz.
Kiedy się poznaliśmy pokazałeś mi tego siebie, którego chciałam w tobie zobaczyć. Tak, jakbyś czytał w moich myślach, siedział w mojej głowie. Byłeś zabawny, potrafiłeś jednym zdaniem albo gestem rozbroić mój smutek, przegonić zły nastrój. Kiedy oblałam jeden z ostatnich egzaminów na studiach, zabrałeś mnie na nocy spacer i tańczyłeś ze mną na ulicy, aż zaczęłam się śmiać.
Byłeś szarmancki. Pamiętam zdziwienie moich koleżanek, kiedy podawałeś mi rękę, wysiadając z autobusu. „Gdzieś ty go znalazła? Gdzie się taki uchował?” Pękałam z dumy.
I pamiętam oświadczyny, romantyczne, nad jeziorem, kiedy klęczałeś przede mną na kolanach i widziałam łzy wzruszenia w twoich oczach. Jesteś aż tak świetnym aktorem? Jak ja Cię wtedy kochałam, jaka ja byłam pewna. Jak wierzyłam w obraz, który budowałeś: obraz mężczyzny opiekuńczego, troskliwego, pewnego swoich uczuć. Godnego zaufania.
I tylko Agata nie potrafiła ci zaufać. Nie znosiłeś mojej przyjaciółki, jej jednej nie udało ci się „kupić”. Kiedy wszyscy inni rozpływali się na twój temat, ona milczała. Raz tylko zapytała: Czy naprawdę uważasz, że on o wszystkim myśli tak samo jak ty?
Czy ślub może kogoś tak bardzo zmienić? Naprawdę, jeden papierek, jedna ceremonia, jedna decyzja „na całe życie”?… Miesiąc po tym, jak zostałam twoją żoną, wszystko zaczęło się zmieniać. Tak, jakbyś wiedząc na pewno, że jesteśmy małżeństwem, że masz na mnie „gwarancję”, odpuścił, przestał udawać, zaczął być prawdziwym sobą. Jakim – nie wiem.
Kto jest prawdziwy? Ten mężczyzna, który otulał mnie kocem, kiedy byłam przeziębiona i podawał do łóżka kubek gorącej herbaty, czy ten, który wyszedł bawić się ze znajomymi na noc, gdy zwijałam się z bólu i gorączki?
Ten, który snuł wizję kupna wspólnego mieszkania i rysował mi szkice, żeby pokazać, jak je urządzimy, czy ten, któremu wystarcza M3 po mojej babci i brak rozmów o dalszej przyszłości?
Ten, który kochał spotykać się z moimi przyjaciółmi i pokazywać wszystkim, jak bardzo mnie kocha, czy ten, który co tydzień w piątek mówi: „dziś nikogo nie zapraszaj, nie mam ochoty widzieć tych twoich durnych koleżanek”.
Ten, który marzył o rodzinie i wymyślał imiona dla naszych dzieci, czy ten, który oznajmia mi „Dziecko? Chyba zwariowałaś! No, chyba, że sama będziesz je niańczyć, bo ja nie mam na to czasu ani pieniędzy!”.
Ten, który uwielbiał moich rodziców, czy ten, który mówi kolejny raz: „Idź sama, nie lubię tych spotkań”.
Ten, który był dla mnie czuły w łóżku, czy ten, któremu starcza seks raz na kilka tygodni?
Ten, który patrząc mi głęboko w oczy przysięgał kochać mnie i szanować, czy ten, który wczoraj wieczorem nazwał mnie „szmatą bez własnego zdania”?
Odchodzę, bo dla mnie to o jeden most za daleko. Odchodzę, bo nie chce się dłużej zastanawiać z kim zasypiam i obok kogo się budzę. Odchodzę, bo nie
Nie wiem w końcu, czy mnie kochasz, kiedy reagujesz panicznie na moje słowa o wyprowadzce, o tym, że powinniśmy zamieszkać oddzielnie, jeśli nie zgadasz się na terapię. Myślę, że kieruje tobą jedynie strach przed tym, że zostaniesz sam, że stracisz to życie, które masz teraz. Tę pewność, że cokolwiek zrobisz, powiesz, jakkolwiek mnie zranisz – będę.
Od dawna czuję, że tu nie chodzi o mnie, ale o ciebie. Chciałeś mieć żonę, bo to ładnie wygląda w papierach i w pracy. Chciałeś mieć ślub, żeby pokazać wszystkim, jaki jesteś dojrzały. Mogłam być każdą, wystarczyło mnie tylko przekonać, że dla ciebie jestem jedyną.
Kogo grasz, kiedy pytasz mnie kolejny raz, jak mogę odejść i złamać ci życie, skoro tak bardzo się starałeś? Jesteś dla mnie zagadką, której nie jestem już ciekawa. Straciłam cierpliwość. A miłość kiedyś minie.