Szanowna Była Żono mojego (jeszcze) aktualnego męża!
Długo się wahałam, zanim napisałam do ciebie ten list. Szczerze mówiąc, było mi trochę wstyd. Wstydziłam się swojej naiwności. I tego, że pozwoliłam mu cię przede mną oczerniać. Gorzej, przyznaję, że sama w tym oczernianiu uczestniczyłam. Bo on taki biedny, a ty ta najgorsza. Bo on dla Ciebie wszystko, a ty zimna, wredna małpa. Bo on poświęcił karierę, a ty nie poświęcałaś mu czasu. Dziś wiem, że jesteś kimś zupełnie innym, niż to przedstawiał nasz mąż. I z chęcią umówiłabym się z tobą na kawę.
Pewnie na początku byłoby odrobinę niezręcznie. Usiałybyśmy gdzieś w kącie modnej kawiarni, może „ sieciówki”. Ale ty szybko przełamałabyś lody. Kiedy o tobie myślę, czuję, że równa z ciebie babka. Boże, ja cię wręcz potrzebuję przytulić!
Właściwie powinnam napisać „droga przyjaciółko”, bo czuję, jakbyśmy znały się nie od dziś. W każdym razie, w jakimś sensie, przeżyłyśmy ze sobą ładnych parę lat, choć nigdy nie poznałyśmy się osobiście. Ale ty jedna, rozumiesz mnie, jak nikt.
Ty też byłaś z nim szczęśliwa, na samym początku. Uwierzyłaś, że to facet, z którym można spędzić życie – zaufać, że jest na „dobre i na złe”. Cóż, zdaje się, że to ten typ, który słowa przysięgi „świadomy praw i obowiązków…” słyszy zupełnie inaczej lub powtarza bez zrozumienia.
No, ale obie się nabrałyśmy. Bo tak pięknie potrafił mówić, roztaczać wizje… wspólnej przyszłości. Że wszystko będzie – i dom, i wspólne wakacje w górach i seks romantyczny w pensjonacie nad jeziorem. I kwiaty – często. Nie chciałam domu. Chciałam, nawet skromnego, dachu nad głową, spokoju i miłości. I bezpieczeństwa. I żeby był szczęśliwy, skoro ten związek z tobą tak go wyniszczył, przez ciebie tak „zamknął w sobie”. „Tylko ty potrafisz mnie uratować” – mówił.
Matko kochana, jak ja cię wtedy nienawidziłam! Za dach nad głową płaciłam co miesiąc sama, bo do czynszu nie dołożył się ani razu. Przecież musiał odkładać pieniądze na pensjonat i kwiaty i wakacje w górach. Zamiast spokoju było wieczne rozedrganie – jego. Bo jak emocje, to tylko te „najsilniejsze”. Raz miłość nieprzytomna, raz nienawiść. Tak, przyznaję, biegłam za nim nie raz, kiedy odchodził, pakując wszystko, co miał do jednej, służbowej walizki. Facet w tym wieku i bez żadnych oszczędności? Ślepa byłam, bezmyślna…
Dlaczego czerwona lampka nie zapaliła mi się w głowie już wtedy, kiedy opowiadał, jak złośliwie zabierałaś mu z konta ostatni grosz, żeby nie mógł w pracy iść na obiad z kolegami, bo taka byłaś zazdrosna? Dziś wiem, że ty po prostu płaciłaś zaległe rachunki, o których on nigdy nie pamiętał i że to on zabrał ci ów „ostatni gorsz”, kiedy komornik tuż przed Wigilią zajął ci konto za niespłacony kredyt, który mu podżyrowałaś.
Tak bardzo mu współczułam, kiedy opowiadał, że musiał u ciebie żebrać o uczucia, o łóżko, o cieplejszy gest, przychylne spojrzenie. „No jak tak można, no jak?!” – płakałam razem z nim, wrażliwcem. „Ja będę najlepsza, pokażę mu, czym jest miłość” – mówiłam sobie. I odpływałam w tym morzu kolejnych zmyślonych historyjek o przelewach, które nigdy nie przyjdą na mój rachunek i projektach, których nikt mu nigdy nie powierzy. Bo kiedy wszyscy wokół wiedzieli, że on jest nieodpowiedzialny, ja wolałam wierzyć w bajki.
W końcu i ja przekonałam się, że to on był tym „znikającym” i nieczułym, zimnym draniem. On, nie ty. Stawał się taki w momencie, kiedy już wiedział, że cię „ma”, że zrobisz dla niego wszystko, nawet zapożyczysz się u rodziny, żeby miał na nowy samochód. Tak, wiem. Nie musisz kiwać współczująco głową. Przysięgam, od teraz będę ostrożna. Żałuję, że kiedy przed ślubem próbowałaś się ze mną skontaktować, odrzuciłam połączenie. Zapewne chciałaś mnie ostrzec – dziś jedynie do siebie mogę mieć pretensję. A Tobie być wdzięczną.
Mówił, że zrezygnował dla ciebie z przyjaciół, z kontaktu z rodziną. Że chciałaś go mieć na wyłączność, że jesteś chorobliwie zazdrosna o jego karierę. I toksyczna. Że przez ciebie zachorował na depresję i miał myśli samobójcze.
Dziś, łykając środki uspokajające myślę o tym, ile musiałaś przejść, odkrywając tak jak ja – jego romans na Tinderze i kłopoty w firmie, o których nigdy ci nie powiedział. Manko na koncie i monity z banku. No i oczywiście to, że jego kontakt z rodziną się urwał, nie dlatego, że byłaś jego żoną, tylko dlatego, że wszyscy zaczęli gubić się w jego kłamstwach, jego wersjach „tej samej prawdy”.
Tę „prawdziwą prawdę” o tobie powiedziała mi jego mama. Cudowna kobieta. W opowieściach naszego męża – egocentryczna, wymagająca do bólu i samolubna. W rzeczywistości – ciepła i nieszczęśliwa, że nie potrafiła wychować syna na mężczyznę, z którym mogłybyśmy być szczęśliwe.
Wiesz, 7 lat, to o całe trzy więcej niż wytrzymałam ja. Tak bardzo się cieszę, że założyłaś nową rodzinę. Skoro tobie się udało, ja też w końcu znajdę spokój. Na dole zapisałam mój numer telefonu. Zadzwoń, jeśli tylko masz ochotę na duże latte. Nie musimy rozmawiać o nim. Pomówmy o nas, o naszej sile. I o tym, że jednak nam się udało.