Go to content

Do matki z małym dzieckiem na publicznej plaży: „Twój spokój ważniejszy niż mój? Serio?”

fot.istockphoto

Niedziela. Żar leje się z nieba. I, o dziwo, wszyscy mają ten sam pomysł – jadą nad wodę. Gdziekolwiek, byle nad wodę, a najlepiej w cień, żeby było wszystko naraz. Ja też pojechałam. Z psem i 10-letnim synem. Mamy swoje ulubione miejsce, znamy zasady, z reguły jeździmy nad rzekę, to głównie z uwagi na psa, który może wejść do wody i znaleźć sobie chłodniejsze miejsce. To plaża publiczna, dlatego cieszymy się pełnią atrakcji, bo i każdy opatrznie rozumie albo po swojemu interpretuje regulaminowe punkty takich miejsc. jakoś specjalnie nie dziwimy się incydentom powstałym właśnie z tego powodu. I jakoś już mnie dzisiaj niespecjalnie zaskakują sytuacje kiedy na przykład cała rodzina rozbija namiot na wąskiej plaży, palący e-papierosy awanturują się z papierośnikami tradycyjnymi, 3 latek sika na stojąco bez majtek do rzeki… Przynajmniej wtedy do psów się nikt nie przyczepia, bo ten nie kuca w wodzie, żeby się załatwić.

Tym razem pewna samotna, przepraszam, samodzielna matka postanowiła sterroryzować część użytkowników plaży którzy wybrali sobie miejsce w lekkim cieniu – albowiem pod drzewem. Jej na oko 2 letnie dziecko właśnie spało, dlatego mam postanowiła wszelkimi sposobami zawalczyć o jak najdłuższy sen dziecka, ponieważ (do nas też to zdanie doleciało, wypowiedziane ostentacyjnie, na stojąco, mocno ale nie za głośno oczywiście) : nie zamierza spędzić kolejnej godziny na jego usypianiu.

Uciszała wszystko, co było w zasięgu rażenia spokoju dziecka: psy, inne małe dzieci, sympatycznego dziadka, który zadławił się i zaczął śmieć kaszleć, więc wygoniła go, bo prośby nie słyszałam, żeby poszedł kasłać dalej, nastolatki za głośno przechodzące obok koca, itd,itp.

Bawiłam się przednio widząc jej udrękę. Tak, bawiłam się, ponieważ w tym jednym momencie nie uruchomiła się moja empatia, współczucie, troska, czy jakaś zwyczajna, ludzka sympatia. Wyglądało to tak, jakby mucha wleciała do gniazda pszczół i była zdziwiona, że nie pasuje jej smak miodu. Tak jakby koniecznie ta kobieta chciała wepchnąć kwadratowy klocek w owalną dziurkę. Tak, jakby kupiła bilet na wystawę robaków i dziwiła się, że nie ma tam motyli.

A tymczasem mój pies na widok biegnącego chłopca poderwał się z koca i … zaszczekał. Po kilku sekundach rozległ się płacz dziecka. „No bardzo dziękuję!” wrzasnęła, „no bardzo dziękuję! Tabun ludzi jej nie obudził, tylko pani pies! I właśnie te słowa: tabun ludzi – uruchomił mnie do działania, bo nie mogłam znieść do tego jej piskliwie chropowatego głosu. Kobieto – krzyknęłam – czy ty jesteś normalna? Pchasz się w epicentrum ludzi ze śpiącym dzieckiem w wózku i oczekujesz od nas pełnego podporządkowania? Czy twój spokój jest ważniejszy, niż mój? Dlaczego się do kościoła nie wybrałaś w to niedzielne popołudnie?

Posypały się słowa aprobaty, (bardzo dziękuję starszemu panu z kaszlem, bo biedny aż posiniał, myślałam, ze się udusi) ale też leciały w moim kierunku strzały typu: „stara to już zapomniała, jak to z małym dzieckiem jest”, „jak ci przeszkadza, to znajdź inne miejsce”…

Serio? Ja mam znaleźć inne miejsce? Naprawdę matka z dzieckiem = święta ? Wszyscy z drogi? A gdzie współpraca, kompromis? Naprawdę trzeba wjechać w tłum i go terroryzować bez cienia empatii w drugą stronę?

Nie moja droga pani. Z takim podejściem to się nie uda. Mam dużo cierpliwości i spokoju w sobie, ale takie akcje są moim zdaniem zwykłym nadużyciem.