Jestem szczęśliwa. Tak. Moje życie jest spokojne, nie, nie nudne i przewidywalne. Ale brak w nim jakiś przewrotów, które wywalałyby wszystko do góry nogami.
Kiedyś myślałam – spokojne życie to nie dla mnie. Musi się coś dziać, gdzieś muszę biec, podążać. Stawiać cele i je realizować. Szybko, mocno i już, i teraz.
Spokój to nuda. Szkoda życia na nudę. Na płynięcie wolne, unoszenie się na fali. Trzeba wyprzedzać. Szukać. Smakować wszystkiego.
Dzisiaj myślę, że biegłam, bo nie byłam we właściwym miejscu. Ten zgrzyt z tyłu głowy, jak niewygodne ubranie, metka, która uwiera, a której nie można odciąć.
To szukanie, te cele – są wtedy, gdy masz poczucie, że nie wszystko jest tak, jak powinno. Wydaje ci się, że jest okey, że przecież masz wszystko, co chcesz. Dzieci, poukładane życie, pracę. Jakąś kasę. Ale jest w tobie takie destrukcyjne działanie. Szukasz zaczepki z życiem. Prowokujesz. Sprawdzasz granice, na ile możesz je przesunąć. Gdzie jest granica twojej moralności, twojej hipokryzji, twojego komfortu i poczucia bezpieczeństwa.
Bo komfortu nie ma. Przyznajmy to szczerze. Jak czuć komfort, gdy tkwisz w nieciekawym związku, gdy praca jedynie ZDAJE SIĘ być satysfakcjonująca. Gdy patrzysz na siebie chcąc przeglądać się w oczach innych. Mężczyzn, kobiet. Kiedy brak ci dystansu i obiektywizmu do wszystkiego, co wokół się dzieje.
I ta potrzeba kontroli. Bo tylko ja wiem najlepiej. Bo ja zrobię właściwie. Bo nikt inny tylko ja.
I gonisz. Że niby za marzeniami? Na pewno? Powiedz szybko trzy – teraz, w tym momencie.
Jest się ślepym na ludzi, na to co mówią, kim są. Ślepym też na siebie. Wpadasz w jakąś matnie. Śmiesznie, ale pomyślałam o chomiku w kole. On może jest i tam szczęśliwy, ale czy ty jesteś.
Gonimy swój własny ogon. Żeby przeskoczyć postawioną samym sobie poprzeczkę. A że się nie udaje? Bo jak ma się udać, skoro nie chcemy tak naprawdę tego osiągnąć?
Myślisz: dobrze, że są dzieci, one uczą mnie uważności. Jak długo będziesz się oszukiwać? Nic nie dzieje się za sprawą kogoś. Może być przyczynkiem, ale to ty musisz chcieć w tym wytrwać. W tej uważności, zatrzymaniu się, spojrzeniu w oczy.
Myślałam, że nie umiem inaczej, że taka jestem, że moje życie po prostu musi być gonitwą i bitwą. Moja mama spytała mnie pewnego dnia, w szale realizacji jakiegoś kolejnego „cudownego” planu: „Kochanie, a czemu ty nie robisz w życiu tego, co kochasz?”.
Usiadłam. I usłyszałam ciszę. Nie było krzyków, planów i zmian. Jakie to proste. Robić to, co się kocha. I jak odległe. Bo przecież tak mało realne.
To był czas przeprowadzki i wtedy myślałam, że zmiana miejsca zamieszkania uspokoi mnie. Moja terapeutka mówiła: „Dlaczego uciekasz? Przed czym?”. A ja mówiłam, że nie uciekam, że to zmiana, która jest mi potrzebna, to rozwój. To MOJA decyzja.
Dzisiaj myślę, że uciekałam pewnie po raz kolejny przed sobą. Przed tą, której nie lubiłam. Która nie wiedziała, czego chce. Jakby przeprowadzka miała to wszystko nazwać. Co chcę, gdzie idę, kim jestem.
Nie lubiłam siebie z tym rozedrganiem. Z tym brakiem pewności. Z tą potrzebą dostarczania sobie coraz więcej bodźców. Takie życie pod prądem. Elektrowstrząsy budzą cię i zmuszają do działania.
I to uczucie, że jakbym usiadła, to tak, jakbym nie żyła.
Ale usiadłam. I zaczęłam nazywać to, co kocham. I o to walczyć. Dlaczego dzisiaj jestem szczęśliwa?
– bo robię, to co kocham, choć wydawało mi się to nieosiągalne
– bo spotykam ludzi, którzy uświadamiają mi, jak wielkim darem jest to, co posiadam
– bo otworzyłam się na innych i zaczęłam słuchać, co mówią
– bo zaczęłam uważnie słuchać i zamknęłam się na tych, których słuchać nie powinnam
– bo lubię siebie mimo wątpliwości i obaw, ale zaczynam kochać w sobie niedociągnięcia, a walczyć z tymi, które naprawdę mogę zmienić
– bo przestałam się przeglądać w oczach innych
– bo przestałam na jednych liczyć, a na innych zaczęłam liczyć bardzo
– bo nauczyłam się prosić o pomoc i mówić, że czasami mi się nie chce
– bo zaczęłam zmieniać siebie, a nie innych
– bo przestałam oczekiwać, że powinnam dostać więcej
– bo nie myślę, że to co mam jest niewystarczające, bo to jest wszystkim, co dziś mam – nie można mieć więcej
I lubię ten spokój i to szczęście. Oczywiście, że tkwię w niedoczasie, że przyjaciółka pyta: „Żyjesz?”, a przyjaciel pisze: „Ile ty biegniesz?”, bo miałam oddzwonić tydzień temu, po tym jak wrócę z psem z biegania…
Ale tak mi dobrze. W zewnętrznym chaosie i zawirowaniu, a ze spokojem w duszy, w sobie. Jestem szczęśliwa. Ty też bądź.