Jestem za wolnym dostępem do aborcji, do tego, żeby kobieta mogła bez skrępowania, zażenowania i przede wszystkim bez strachu powiedzieć swojemu ginekologowi, że nie chce urodzić dziecka, które zostało poczęte. Żeby kobieta mogła pójść do lekarza i w ludzkich warunkach mogła wykonać zabieg, nie bojąc się o swoje zdrowie.
7 tygodni. Dokładnie tyle spóźniła mi się ostatnia miesiączka. 7- dokładnie tyle testów ciążowych zrobiłam. Nie zdążyłam z wizytą do lekarza, bo na dzień przed wyjazdem do SPA dostałam okres (taka sprawiedliwość dziejowa).
Przez te 7 tygodni zastanawiałam się, jaką decyzję podjąć, jeśli test pokaże dwie kreski, a finalnie ginekolog potwierdzi, że jestem w ciąży. Nie chcę w tej chwili kolejnego dziecka. Jestem mamą dwóch cudownych chłopców, ale padam na pysk niemal każdego dnia. 20 miesięcy przerwy między pierwszym i drugim porodem to zbyt mało, aby starszak urósł na tyle, by pochłaniać mniej czasu i dał możliwość skupienia się na drugim dziecku. Mamy w domu istny rozgardiasz emocjonalny. Staramy się żyć w miarę normalnie, ale chorujący młodszy syn absorbuje tyle energii i mojej, i TatyM&M, że nie tylko dniami, ale tygodniami nie mamy czasu, ochoty, a nawet możliwości być mężem i żoną, synem i córką, kolegą i koleżanką.
Na co dzień „normalna” rodzina. Dzieci w żłobku i przedszkolu. My pracujemy (ja zrezygnowałam ostatnio z głównego zlecenia, żeby odpocząć po wyczerpującej jesieni i początku zimy – tydzień później Mariusz złapał ostre zapalenie oskrzeli i … „odpoczywamy” razem w kolejce od lekarza do lekarza, w oczekiwaniu na powrót pozostałych domowników, pomiędzy inhalacjami, podawaniem leków, wymiotowaniem, przewijaniem – odpoczywam w chuj, aż mi ręce opadły z drugiego piętra do piwnicy naszej kamienicy), wiedzie nam się całkiem dobrze, nie musimy oszczędzać i sprawdzać, ile kosztuje cukier, mleko owsiane i mąka gryczana (młodszy jest uczulony na pszenicę, jajko, soję, mleko). Jeździmy na wakacje, możemy sobie pozwolić na posiadanie dwóch samochodów, remont mieszkania co kilka lat, budowę garażu, a ja na RoboJeta i budżet domowy tego specjalnie nie odczuwa, a nawet zostaje tyle, żeby innym pomóc, gdy potrzebują.
Kiedy jednak okazało się, że mogę być w kolejnej ciąży, pomyślałam, że ja tego trzeciego dziecka nie chcę urodzić. Nie chcę teraz być w ciąży, nie chcę zmieniać swoich zawodowych planów trzeci raz w ciągu 4 lat. Biorę odpowiedzialność za to, co robię,także za uprawiany seks (na szczęście uprawiam go tylko z mężem, więc mogę czuć się bardzo bezpiecznie i tak też się czuję), ale nie chciałam, aby jedna chwila spowodowała, że kolejny raz cały świat wywróci mi się do góry nogami.
Nie namawiam i nikogo nie zmuszam do tego, aby popierał moje poglądy. Ja nie oceniam innych i nawet nie próbuję wpływać na podejmowane decyzje, tym bardziej te dotyczące rodzicielstwa, bo są w cholerę trudne, nieodwracalne, rzutujące na całe życie – rodziców, dzieci, często też dziadków, rodzeństwa. Szanuję decyzję kobiet, które wiedzą, że płód jest poważnie uszkodzony, a mimo wszystko decydują się urodzić. Ale też rozumiem Natalię Przybysz, która dowiedziała się, że jest w ciąży i postanowiła tę ciążę przerwać. Prawdopodobnie zrobiłabym w obecnej sytuacji tak samo.
Chcę mieć wybór, chcę żyć w kraju, który daje mi wolność decydowania o sobie, chcę, aby między moje nogi zaglądał wyłącznie mój mąż i mój ginekolog. Szanuję światopogląd każdego człowieka i uważam, że siłę czyjeś wiary, czyichś przekonań, czyjąś silną wolę można poznać po tym, że nawet jak coś jest dozwolone, ale sprzeczne z tą wiarą, przekonaniami, postanowieniami, to ta osoba po prostu tego nie robi. I nie są potrzebne żadne zakazy, aby ktoś mocny swoją wiarą i posiadający silną wolę trwał przy swoim.
A nam po prostu dajcie robić ze swoim ciałem, co chcemy. I nie każcie mi rodzić dziecka, nawet jeśli jest w 100% zdrowe, bo to ja mam w tej ciąży chodzić, rzygać, źle się czuć, tyć, rezygnować z pracy na co najmniej kilka miesięcy (licząc wyłącznie końcówkę ciąży i połóg) i tylko ja wiem, czy te 9 miesięcy ciąży i połóg nie rozwalają mi życia na następnych kilka lat.