Czytam od kilku dni doniesienia a propos Morgana Freemana, klikam, przerzucam strony, sprawdzam komentarze. Znajoma mówi: „No nie, nawet Freeman, faceci jednak są beznadziejni”.
Dla tych, którzy nie wiedzą o czym mowa: Morgan Freeman został oskarżony o molestowanie seksualne przez osiem kobiet, osiem kolejnych osób było świadkami jego wątpliwie moralnego zachowania. I szczerze – mam mieszane uczucia. Zresztą takie miałam przy akcji #metoo, kompletnie nie podważając jej potrzeby. Bo cała lawina, która ruszyła była zdecydowanie czymś dobrym, otworzyła kobiety na mówienie o swoich doświadczeniach, a społeczeństwu dała sygnał: „Uważajcie, żarty się skończyły”.
I żeby było jasne – żadnej kobiecie nie odbieram prawa do mówienia o tym, co ona sama uważa za molestowanie. Świetnie, że #metoo dało taką możliwość.
Ale czytam o Morganie, który ma 80 lat i tłumaczy się ze swoich – jak to nazywa – żartów. A to, że dziennikarka mogłaby nie trzymać nogi na nogę, skoro ma taką krótką spódniczkę, a to, że ślini się na widok innej dziennikarki, pyta czy umawia się ze starszymi facetami. Nagle na Morgana Freemana wylało się wiadro pomyj, a on sam zaskoczony tym faktem przeprasza wszystkich, którzy mogli się poczuć dotknięci jego zachowaniem.
No dobra. Ktoś powie – nie zgwałcił, nie zmuszał do seksu, pracy ze seks nikomu nie obiecywał. Starszy pan po prostu rzucił kilkoma niewybrednymi żartami, a tu takie wielkie halo. Przy skali doświadczeń kobiet molestowanych seksualnie, faktycznie skala zachowania znanego i uznanego aktora jest kroplą w morzu seksualnej przemocy. Z drugiej strony – jeśli kobiety nie życzą sobie takich żartów, mężczyźni powinni je sobie odpuścić, uszanować ich zdanie.
I tu jest, śmierdzący jak jasna cholera, pies pogrzebany. „Nie życzą sobie” – ale czy któraś z kobiet powiedziała, że się jej nie podoba, że nie chce, by tak do niej mówiono? Nie bronie Freemana, ale na litość boską, baby – my mamy prawo do głosu, do mówienia, co nam nie pasuje, do komunikowania: „Stary, wypie*dalaj z tymi tekstami”. Kobiety na planie filmu zaczęły się inaczej ubierać, żeby uciec od żartów aktora. Serio? Naprawdę tak trudno otworzyć buzię i powiedzieć: „Nie życzę sobie! Nie chcę! Nie podoba mi się to!”.
Wiecie, ja nie uważam facetów za półmózgie istoty. Wręcz przeciwnie – uwielbiam ich. I chociaż to dla kobiet jestem w stanie zrobić wszystko, to jednak, mając wybór, szybciej zdecyduję się na męskie towarzystwo w weekendowy wieczór. Moi koledzy, znajomi, przyjaciele nie stronią od żartów w stylu Freemana, co mi w ogóle nie przeszkadza, bo nijak we mnie nie uderza. Nie czuję się niekomfortowo, nie mam poczucia, że każdy z nich, gdyby tylko mógł, dopadłby mnie w ciemny zaułku i zgwałcił. Dlaczego? Bo ich znam, wiem, kim są, jakie mają poglądy, jak potrafią się zachować wobec swoich żon, partnerek czy koleżanek. Mówiąc: „Zajebiście wyglądasz” nie proponują seks randki nocą w parku. Ale to ja. Może tak zostałam wychowana, że nawet zbereźne dowcipy mnie nie ruszają, wręcz przeciwnie – śmieszą najbardziej. Może dlatego, że moja mama zawsze miała luźny stosunek do seksu i jak byłam nastolatką nie raz słyszałam dyskusje wśród jej koleżanek: „Połykać czy nie połykać” po zrobieniu facetowi loda. Może mam do siebie i świata wystarczający dystans. Ale mam znajomą, która nie życzy sobie, by jej mąż klepał ją w tyłek wśród dobrych znajomych i rzucał jakimś tekstem z seksualnym podtekstem w jej stronę, na zasadzie: „Dobra, zbieramy się, bo jeszcze bzykanie w domu”. Ona mówi temu stanowcze nie – co więcej, powiedziała o tym swojemu mężowi i on to szanuje, ba – nawet znajomi faceci wystrzegają się seksistowiskich żartów w jej kierunku. I wszystko jest okej. Wszyscy mają się dobrze. Ale dlaczego? Bo ona o tym POWIEDZIAŁA. Nie strzelała focha, nie unikała towarzystwa, tylko dała znać: „Stary, mnie to krępuje, nie życzę sobie”. Można? Można.
Ba – trzeba dać po pysku szefowi, nawet jakbyś miała za to wylecieć z pracy. No ku*wa, jeśli my będziemy robić dobre miny do w ch*j fatalnej dla nas gry, to nic się nie zadzieje, nic się nie zmieni.
Akcja #metoo oprócz wielu ważnych kwestii, pokazała mi (zresztą po raz kolejny) jeszcze jedną: my, kobiety, jesteśmy cholernymi hipokrytkami. Niby tu się śmiejemy, żartujemy, nie mówimy broń boże, że coś nam nie pasuje, a potem BACH – z grubej rury wyrzucamy, że „Masz fajne cycki” – wcale nas nie rozśmieszyło, tylko zażenowało. A co gdybyście powiedziały: „A ty fajnego ch*ja”? Co strasznego by się zadziało, oprócz tego, że gość poczułby się lekko zdezorientowany? I obojętnie czy to jest Morgan Freeman, czy twój przełożony czy pan z warzywniaka – NIKT NIE MA PRAWA TAK DO CIEBIE MÓWIĆ, jeśli tego nie chcesz. Tyle tylko, że nie masz tego wyrytego na czole. To trzeba wyartykułować, postawić jasne – nieprzekraczalne przez nikogo granice. A nie siedzieć cicho jak mysz pod miotłą i zakładać golfy i długie spódnice do pracy, byleby tylko ustrzec się od debilnych tekstów.
Ile kobiet w życiu Freemana powiedziało mu: „Nie życzę sobie?”, a ile po prostu na jego żarty nie zwróciło uwagi, bo nijak ich nie dotykały? Nie bronię go, ani żadnego z mężczyzn, który w komentarzach do artykułów na ten temat piszą: „No teraz, to już strach nawet kobiecie powiedzieć: „Ładnie wyglądasz””. Skoro włączyłyśmy się w akcję #metoo bądźmy konsekwentne i tam, gdzie nam męskie zachowanie nie odpowiada – mówmy o tym. Moim zdaniem, dopiero wtedy zostaniemy potraktowane poważnie.