W telewizji pokazali program (przepraszam, show). Mamy zgłaszają w nim swoich wcale nie takich bardzo atrakcyjnych (i pomijam tu stronę fizyczną) i kompletnie niesamodzielnych synów, żeby ktoś się nad nimi zlitował i ich sobie wziął. Co wcale nie jest takie proste, bo te mamy mają spore wymagania (w stosunku do kandydatek). Niełatwo znaleźć tę jedyną, która potrafi dogodzić tak, jak mamusia… Ja to jestem właściwie pewna, że „Kto poślubi mojego syna” to nie tylko tytuł programu, ale przede wszystkim dramatyczny apel…
Dziękuję bardzo, nie skorzystam, nie pomogę!
Po pierwsze: jedną mamę od synowskiego ciężaru już uwolniłam. Wiem, co to za robota i za żadne skarby drugi raz się nie dam wpuścić w takie maliny.
A po drugie, jak tak patrzę na tych kandydatów, to się nawet nie dziwię. Nie dziwię się, że mamy chcą się w końcu, po tych 30-stu latach praw matczynych zrzec (ewentualnie podzielić się nimi) na rzecz ŻONY. Co jeszcze nimi kieruje? Chyba jawna niechęć do młodszych kobiet. Inaczej sobie tego wytłumaczyć nie potrafię…
Na początku jest casting. Mamy towarzyszą swoim synom podczas pierwszego spotkania z potencjalnymi żonami i czujnym okiem wyłapują wszystkie wady ( „Jakoś tak się nieszczerze śmieje, zauważyłeś?” nie, nie zauważył, skupił się na tym, że całkiem nieźle wygląda na podglądzie w kamerze – on, nie kandydatka rzecz jasna) i zalety („Będzie ci dobrze gotowała, ma młodsze rodzeństwo. I zęby ma proste.”). A biedne dziewczyny, do których chyba dopiero w tym momencie dociera na co się zdecydowały, usiłują zrobić jak najlepsze (swoim zdaniem) wrażenie. W sumie nie wiem po co.
Akcja tego dramatu toczy się dalej, w niezrozumiały dla mnie sposób, z niezrozumiałymi dialogami i niezrozumiałymi decyzjami („Wybrałem ją przez pomyłkę. Myślałem, że to ta druga”.).
Mamy świdrują dziewczyny wzrokiem bazyliszka, a nawet robią notatki. – Czyli to nie twoje dziecko, tak? – pada pytanie przyszłej „teściowej” – Nie, dziecko jest moje – odpowiada zestresowana kandydatka rozciągając nerwowo swoje obłędne mini aż za kolana – Tylko ojciec nie mój. To znaczy ja mam ojca, ale to nie jest ojciec mojego dziecka. Tylko mój ojciec! „Teściowa” marszczy brwi…. – Tak jak myślałam – szepnie potem synkowi – patologia….
Jak tak pomyślę dłużej nad tą sytuacją, to do głowy przychodzi mi jedno skojarzenie. Podobną rozmowę słyszałam jako dziecko, podczas wystawy zwierząt hodowlanych, kiedy jeden rolnik zachwalał drugiemu swoją krowę.
Dalej jest już tylko gorzej. Spośród kilku (jakimś cudem) wybranych kandydatek z programu co jakiś czas odpada jedna. Ale nie tak bez powodu. Musi się wykazać rażącym brakiem nadskakiwania mężczyznie lub jego mamie. – No – mówi barczysty i opalony osiłek podczas randki z jedną ze swoich kandydatek – to powiedz mi coś o sobie. – W sumie nie wiem co, zapytaj mnie proszę konkretnie. – Konkretnie, to wiesz… Ja tam nie wiem… Rozmowa zdecydowanie się nie klei. Więc pani, ewidentnie z własnej winy odpada jeszcze w tym odcinku. – Nie ma między nami tej chemii mówi osiłek na pożegnanie. I poniekąd ma rację. Chemii w całym tym programie jest mniej niż na dnie nakrętki od Domestosa.
Co się dzieje dalej, nie mam pojęcia, wyłączam. Męczy mnie już ten ich metajęzyk. No i program bezlitośnie obnaża moją żenującą znajomość zasad relacji między kobietą a mężczyzną. A przepraszam. I między przyszłą teściową też.
– Mi to by się nawet podobało – rozmarzył się kolega w pracy, od pięciu lat szczęśliwie (podobno) żonaty – Tylko tę matkę bym wywalił. Ale tyle dziewczyn pod jednym dachem… – Głupi jesteś? – sprowadza go na ziemie koleżanka – One się nie biją o faceta, im chodzi o to, żeby być najlepszą. To jak konkurs miss regionu tylko korony i mercedesa nie dają na końcu. – A nie chodzi o to, że je do „śniadaniówki” zaproszą? – zastanawiam się głośno. Żadne z nas nie zna odpowiedzi. Gdy w telewizji leci „śniadaniówka” dawno już jesteśmy w pracy. – Wiecie co? – kończy dyskusje znajoma – ja to już wolę filmy przyrodnicze. Tam to się przynajmniej czegoś można od tych zwierząt nauczyć.
Telewizjo, mam dla ciebie propozycję, możliwości jest sporo. „Kto posprząta mój salon”, „Kto usmaży moją jajecznicę”,” Kto wyprowadzi mojego psa” , „Kto się za mnie rozwiedzie”… Emocje gwarantowane. Poziom żenady również.