To chyba jeden z najbardziej znienawidzonych miesięcy. Właściwie po co znajduje się w naszym kalendarzu? Czy po październiku nie mógłby od razu przyjść pachnący Świętami grudzień? A te 30 listopadowych dni można by rozdzielić na inne miesiące?
Bo przecież maj mógłby trwać o pięć dni dłużej. I nikt by się nie obraził, gdyby wydłużono lipiec i sierpień. Święta można by było przedłużyć dzięki likwidacji listopadowych dni. Tak, nie cierpię tego miesiąca. I poważnie zaczęłam się zastanawiać nad obywatelskim projektem: „Wykreślmy listopad z kalendarza”. Pewnie problemów z zebraniem podpisów by nie było… No nic, ale to nie w tym roku. Bo listopad tuż tuż i na myśl o nim najchętniej schowałabym się pod kocem. Nic mi się nie chce. Bieganie – bleee, książka – fuj, chętniej sięgnęłabym po grzane wino. I nie dosyć, że wkurza mnie listopad, to jeszcze ja wkurzam samą siebie ulegając jego nastrojowi.
Przyjaciel napisał do mnie ostatnio: „Przewalcz to”. Jasne, łatwo mówić, zwłaszcza jak z zewsząd rozbrzmiewają głosy podobne do tych w mojej głowie: „Mam chu**owy dzień”, „Szkoda, że słońce tylko za oknem” (choć i tak chwała, że jeszcze się pokazuje w ogóle), „Jakoś tak do d**py się czuję”. Słowem beznadzieja i bylejakość.
A gdyby tak raz inaczej? Gdyby podjąć próbę przezwyciężenia listopadowego smęcenia? Czytam, że to miesiąc, w którym zwalniamy, bo tak jak każdy sportowiec, tak my również potrzebujemy czasu na odpoczynek. Ma to sens. W końcu nie możemy cały rok biegać maratonów… Ale jak odpocząć nie popadając w jesienną depresję? Wypisałam sobie listę rzeczy, które pozwolą mi się zrelaksować, ale nie zdołować. Mam zamiar wprowadzić je w życie.
Będę oglądać komedie romantyczne
To w końcu filmy, które nie zmuszają naszego mózgu do specjalnego wysiłku. Lekki i przyjemny – to jest nam potrzebne w listopadzie. Pewnie każdy ma swoją listę takich filmów. Po raz setny można obejrzeć Brigitte Jones, „Lejdis”, „Cztery wesela i pogrzeb”. Albo odgrzać wszystkie sezony „Przyjaciół” – to chyba nawet bezpieczniejsze. Bo przy „Przyjaciołach” nie będziemy płakać nad swoim losem: „Dlaczego mnie taka piękna miłość nie spotkała”, „Może popełniłam błąd zrywając z Wojtkiem/Tomkiem/Krzysiem w podstawówce. Może to on był miłością mojego życia?”. Tak, listopad to czasem zbieranina absurdalnych myśli.
Zamierzam słuchać pozytywnej muzyki
Żadnych tam starych smutków Kasi Kowalskiej, że on mnie traktował jak rzecz, czy o innych nieszczęśliwych miłościach, rozstaniach i cierpieniu. Basta. Pan Jutjub nie sprzyja walce z listopadowym nastrojem, bo zawsze natkniemy się na coś, przy czym zaczniemy ryczeć w poduszkę. I nikogo nie będzie dziwić, że akurat przy Irenie Santor i jej „Kawiarenkach”. W końcu to listopad. Więc poszukam lepiej płyty z pozytywną muzyką. O może ścieżka dźwiękowa do filmu „Mamma Mia”. „You are the dancing queen” i tego się w listopadzie będę trzymać! Tanecznym krokiem w grudzień!
Wyciągnę z szafy kolorowe ciuchy
Obojętnie czy to szale, chustki, bluzki, buty. Ważne, żeby było kolorowe. Trochę mam z tym problem, bo u mnie króluje jednak szarość, ale czego się nie robi dla poprawy nastroju. Kolorowe apaszki wiszą na pierwszym wieszaku. A zielone, fioletowe i czerwone rajstopy znalazły specjalne, widoczne miejsce w mojej szafie. Co z tego, że szaro buro i ciemno. A ja właśnie tupnę nogą w kolorowym bucie i nie dam się szarości! Nie wiedziałam, że to aż tak zmienia humor na lepszy
Przeczytam książki, która mnie rozśmieszą
Ciężko tu coś polecać, bo każdego śmieszy coś innego. Jednak w listopadzie nie mam najmniejszego zamiaru sięgać po ciężary, które mają mnie uduchowić, zwrócić uwagę na jakiś problem, zmusić do refleksji. Co to, to nie! W listopadzie mam się śmiać. Choćbym miała to robić nad książką kucharską!
Jedzenie wprawi mnie w dobry humor
Mam to szczęście, że dla mnie dobre jedzenie, to nie słodycze. Uff. Bo wiecie, niby czekolada poprawia nastrój, ale może skutecznie go popsuć wiosną, kiedy będziemy się wciskać w ulubioną sukienkę sprzed roku… Szukałam i znalazłam. Czekolada zalecana jest, bo zawiera magnez. Ale na szczęście ma go także szpinak (hmmm tarta ze szpinakiem), fasolka (na szczęście można kupić mrożoną), ryby (mniami) i orzechy, które przecież najlepsze są jesienią. Robię listę zakupów, żeby te rzeczy mieć zawsze w lodówce i móc ugotować sobie pyszny makaron ze szpinakiem. No i żeby się nie frustrować, że w ten beznadziejny listopad nie mam co zjeść. Każdy powód do narzekania, jest przecież dobry.
Mam zamiar spać, ile się da
Jak ja zazdroszczę niedźwiedziom, a w listopadzie zazdroszczę im potrójnie zimowego snu. Bo ja też chciałabym przespać 30 dni, nie wychodzić z łóżka, popijać ciepłą herbatę z cytryną i miodem i nic nie robić. Marzenie ściętej głowy, która w listopadzie syczy: „Widzisz, jak fatalnie, nie możesz nawet pospać”. Każdy argument na pogłębienie doła jest dobry. Więc w tym roku postanawiam uroczyście spać w listopadzie. Nie siedzieć do późna, nie prasować o północy, nie myć podłogi po 23-ej. Odkładam to na lepsze czasy, a teraz idę spać. Wyspać się. Wyleżeć. Człowiek wyspany, to człowiek szczęśliwszy, a szczęście w listopadzie to towar deficytowy.
Muszę się jeszcze zmusić do ruszenia tyłka. Dla mnie ruch to przyjemność, ale ta niemoc… Przełamanie się do założenia butów do biegania i dresu w listopadzie graniczy z cudem. Obiecuję sobie małe nagrody. „Jak pójdziesz pobiegać, to masz lody w zamrażalce do zjedzenia”. W końcu to listopad, miesiąc kiedy nie można odmawiać sobie przyjemności. O i właśnie był listonosz z przesyłką od przyjaciółki, w której znalazłam magiczny krem pod oczy. I cudownie pachnące perfumy. Tak, w tym roku zamienię listopad w przyjemnościopad. A wy? Macie sprawdzone sposoby na jesienną beznadzieję? Podpowiedzcie, z chęcią wprowadzę w listopadowe życie!