Siedzę i myślę, i wku*w mnie ogarnia na sam fakt, że się nad tym zastanawiam. Bo tak jak celebrycki świat mnie ani ziębi, ani grzeje, to jednak zatrzymało mnie gdzieś info o tym, jak Maja Bohosiewicz, która urodziła miesiąc temu drugie dziecko, wybrała się na krótkie wakacje ze swoim partnerem (w sumie nie wiem czy to mąż, czy narzeczony, nieważne).
No i tak siedzę i dumam, gdzie jest granica? Dobra, wiadomo nie od dziś, że miewam dosyć swoich dzieci, jak każdy normalny rodzic. Że z utęsknieniem czekam na wakacyjny obóz, kiedy to oni odpoczną od nas, a my od nich. A teraz modlę się o wrzesień – niech już idą do szkoły dając chwilę oddechu.
Ale czy przypominam sobie czas, gdy miały miesiąc? Jasne, że tak. Przy starszym synu pierwsze cztery tygodnie przeleżałam karmiąc go i śpiąc na zmianę. I jeszcze na spacer dość szybko wychodząc. Cała moja uwaga była skupiona na nim nie dlatego, że tak musiałam, ale tak czułam. Wiedziałam, że dla niego jestem najważniejszą osoba na świecie, że pierwsze trzy miesiące życia dziecka to czas krytyczny, kiedy najsilniej potrzebuje poczucia bezpieczeństwa, znajomych zapachów, głosów. Kiedy przywiązuje się do najbliższych mu osób.
Dobra, ktoś by pomyślał – pierwsze dziecko – wiadomo, szał. Przy drugim już jest inaczej. U mnie było inaczej o tyle, że czas musiałam dzielić na dwójkę. Ale pierwszy miesiąc, pierwsze trzy miesiące były tak samo istotne, jak wcześniej. Ta nauka uczenia się siebie nawzajem. Ono mnie, ja jego. Kiedy śpi, czego potrzebuje, jak reaguje na różne bodźce czy lubi, jak jest mu chłodniej, czy jak cieplej. Spacer bardzo długi czy lepiej krótszy. Jak często je, kiedy jest niespokojne.
To są najważniejsze chwile w życiu naszego dziecka, a uważam, że najpiękniejsze w życiu każdej matki. Dobra, wiem, są kolki, nieprzespane noce, ale w ogólnym rozrachunku? To czas kiedy my możemy dać z siebie najwięcej, obdarzyć dziecko takim ogromem miłości, które wyposaży go na całe życie tak naprawdę. Bo żaden etap życia dziecka nie jest tak istotny, jak te pierwsze miesiące.
Jedni zdają sobie z tego sprawę, inni pewnie trochę mniej, ale i tak często czują to intuicyjnie. Bo też takie jest macierzyństwo – intuicyjne.
I jestem pierwsza od podpisania się za postulatami:
– matki dajcie sobie luzu
– nie musicie być idealne
– pamiętajcie o sobie
– pamiętajcie o swoim związku
– pozwólcie sobie na zdrowy egoizm
– życie nie kończy się na dzieciach.
I będę głosić to wszem i wobec. Ale dzisiaj pytam siebie (was też w sumie), gdzie jest granica? Czy miesięczne dziecko zostawiłybyście na cztery dni, bo wasz mąż, ojciec waszych dzieci, zrobił wam prezent, żebyście odpoczęły? Jak mój mąż robi mi taki prezent teraz, zabierając na weekend, żebyśmy mogli pobyć sami, to jestem mu wdzięczna i kocham go jeszcze bardziej, ale odpocząć, gdy dziecko ma miesiąc?
Znajoma powiedziała: „To wbrew biologii”, kurczę no myślę podobnie. Próbuję wyobrazić sobie siebie zostawiającą miesięczne dziecko, takie maciupeńkie, zupełnie bezbronne, dla którego mam świadomość, że w tym momencie jestem cały światem – mój zapach, mój głos, moje bicie serca to wszystko, co zna i wie, że jest dla niego.
A może myślę źle, może właśnie to matka ma prawo decydować i wyjeżdżać, i zostawiać swoje dzieci nianiom, babciom, whatever. Bo dla dziecka i tak nie ma znaczenia z kim, znaczenie ma tylko, że nie z mamą. Tylko po co na cztery dni, może lepiej na tydzień, żeby już odpocząć na całego i później publicznie mówić, jak bardzo się tęskniło i jak takie wakacje dobrze robią, bo człowiek wraca mając więcej chęci do bycia mamą… Chyba.
A i nie można zapomnieć, że jak się na Instagrama wrzucało zdjęcia z wakacji, to teraz dla równowagi trzeba fotki z dzieckiem poumieszczać.