Skłonni do empatii, wrażliwi ludzie, aż nazbyt dobrze znają codzienną walkę ze swoimi emocjami, które pewnie nie przystają, nie pasują do tego współczesnego świata silnych, nieomylnych i egocentrycznych bohaterów. Większość z nas zapewne uzna empatię za pozytywną cechę u kogoś innego, ale jeśli sami mamy zdolność do silnego współodczuwanie i współczucia, pewnie już dobrze zdążyliśmy spostrzec i odczuć jej negatywne strony.
Jako empaci, jesteśmy w stanie wniknąć tak głęboko w to, co czuje druga osoba, oferując jej wsparcie psychiczne i zrozumienie, że możemy pewnie dosłownie uratować komuś życie. A jednak, dając z siebie aż tyle – energii, emocji – tracimy swoją własną, wewnętrzną siłę. Konsekwencji tego procesu nie musimy zauważyć od razu, ale nie pozostaje on bez wpływu na to, co się z nami dzieje.
Oczywiście, świat potrzebuje empatów, lub innych, bardzo wrażliwych ludzi, ale nie powinniśmy zapominać o tym, że ci szczególnie „wrażliwi” powinni również, a może przede wszystkim, zadbać o siebie. Empaci mają tendencję do zaniedbywania się, do ratowania innych kosztem samych siebie, kosztem swojego zdrowia i szczęścia. Zdarza się, że ten ich swoisty dar dobroci może szybko przekształcić się w coś negatywnego, coś co obraca się przeciwko nim samym.
Najlepiej obrazuje to eksperyment naukowy, neurolog, Tani Singer. W 2004 roku szesnaście par zostało poddanych badaniu rezonansem magnetycznym. Jedną osobę z każdej pary rażono prądem, druga jedynie była świadkiem bólu fizycznego i emocjonalnego drugiej strony. W mózgach „obserwatorów”, obszary odpowiedzialne za kontrolowanie empatii na ekranach dosłownie świeciły się jak fajerwerki.
Jednak wiele osób odczuwa empatię również w stosunku do tych, z którymi nie są one emocjonalnie związane. Lekarze, opiekunowie w domach opieki, pielęgniarki – trudno wyobrazić sobie, że dobrze wykonują swój zawód, pozostając nieczuli na ból i cierpienie swoich podopiecznych. To jednak odbija się znacząco na ich zdrowiu psychicznym. Liczne badania wykazały, że ludzie ci często doświadczają „wtórnego stresu traumatycznego”, jeśli wykonują swoją pracę przez dłuższy czas, regularnie spotykając się z cierpieniem i traumą swoich pacjentów.
Oczywiście, czy to zaburzenie wystąpi, zależy od tego jak wysoko rozwinięty jest u nas stopień empatii. Istotna jest tu również rola różnych mechanizmów obronnych, stosowanych przez naszą psychikę aby złagodzić niszczące konsekwencje naszego współczucia na nasz organizm. Tak zwane „znieczulenie”, lub teoretyczna, uzewnętrzniona obojętność jest właśnie jednym z takich mechanizmów. Ale prawdą jest, że nieustanne wczuwanie się w ból i cierpienie pacjentów w trakcie ich leczenia, u lekarzy może prowadzić do wypalenia emocjonalnego, a to ma również negatywny wpływ na ich życie osobiste i relacje z najbliższymi.
Czy ci, którzy są z natury bardziej wrażliwi na emocje i odczucia innych, mają szansę poradzić sobie z coraz bardziej stresującą i wymagającą rzeczywistością otaczającego ich świata?
Zdaniem neurolog Tani Singer, jest to możliwe jedynie wtedy, kiedy zaczną oni pracować nad swoją asertywnością i ograniczać porywy czułego, pomocnego serca. Empaci nie są w stanie pomóc samym sobie, ich współczucie i empatia nie uratują tych, których emocje innych osób dotykają szczególnie głęboko. Tak mocne współczucie i współodczuwanie oznaczają, że nadal bardziej dbamy o inną osobę, że pozwalasz by pochłaniały cię jej emocje i uczucia. Dbasz o nich, ale nie z nimi.
Choć może to wydawać się bezlitosnym rozwiązaniem, nauka daje jasną odpowiedź: empaci powinni chronić swoją energię, swoją wewnętrzną siłę. Empatia nie jest niczym dobrym, jeśli ci, którzy współczują, muszą najpierw odczuć cierpienie, by pomóc innym ludziom. Świat nie potrzebuje więcej cierpienia, ale więcej konkretnych, racjonalnych działań, które mogą przynieść wymierne korzyści. Nam wszystkim.
Źródło: powerofpositivity