Go to content

„Chcę znów być tak młoda i nosić spódnicę z tiulu, spod której widać pupę”

Open’er Festival 2022 dobiega końca, a my czujemy żal. Nie tylko dlatego, że czas wracać do domu i „szarej” rzeczywistości. Pojawił się, zupełnie niespodziewanie żal za tym, co było, za beztroską nastolatki. Za kwiatami we włosach, łańcuszkami na kostkach i kryształkami naklejonymi w fantazyjne wzory na twarzy, za odważnym makijażem i szalonym tańcem w szydełkowym staniku czy tiulowej spódnicy, która pozostaje ubraniem tylko umownie, bo właściwie niczego nie zakrywa. Ale spokojnie, ten żal nie jest złym uczuciem. To taki fajny żal, który jednocześnie jest radością, że mogą takim życiem żyć nasze dzieci. 

Festiwalowe przygody? To nie dla mnie! Tak myślałam. Owszem, kiedy byłam młodsza – czasy liceum, czy studiów – jeździłam na Woodstock, do Jarocina czy Bielawy, a nawet kilka razy do Bolkowa. To była część wakacji, nieodłączna część. Chodziło głównie o muzykę, bez której do dziś zresztą nie mogę żyć, ale równie ważni byli ludzie. Nie liczyło się natomiast to, gdzie się jedzie, jakim sposobem się tam dociera, gdzie się śpi, czy będzie gdzie się umyć itp. itd. A teraz? Teraz już marudzenie… byle nie było daleko na sam koncert, czy będzie gdzie usiąść, a co jeśli będzie padać (haha, kto by pomyślał, że akurat to na tegorocznym Open’erze okaże się tak ważne), a jak ja po nocy wrócę do domu. Bla bla bla.

Lęków miałam na pęczki. Dziwne, bo sama wyszłam z inicjatywą, kupiłam bilety i pojechaliśmy świętować 16. urodziny córeczki właśnie do Gdyni na Open’era. Marzyła o tym, cieszyła się i pełnymi garściami czerpała z tej imprezy. Patrzyliśmy ze zdziwieniem, jak potrafi w kilka minut przemieścić z jednego koncertu na kolejny po przeciwnej stronie wielkiego lotniska i nie wiadomo jakim cudem stanąć pod sceną i bawić się do szaleństwa. Zero zmęczenia, samo szczęście. Choćby dlatego było warto.

Ale nie tylko dlatego.

Uwielbiam koncerty. Ale nie uwielbiam tłumu. Nie aż tak jednak, żebym rezygnowała z koncertów. Wiem, to dziwne i jakoś tam wewnętrznie sprzeczne. Potrafię jednak stworzyć sobie swoją własną bańkę w największym nawet tłumie i dobrze się bawić. 200 tys. ludzi? Proszę bardzo. Stoję w środku i słucham Imagine Dragons, Twenty One Pilots, Little Simz czy Taco Hemingwaya. Nie wiem, jak to się dzieje, ale serio to nie problem. I nawet nikt mnie popycha, nie depcze, nie chucha w kark. Cuda, panie.

Kiedy sięgnę myślami wstecz, jakieś może 5-10 lat, w każdej rozmowie, dotyczącej życia, prób dotknięcia kwestii wieku, kiedy padało pytanie – chciałabyś się cofnąć do czasów liceum? odpowiadałam: a w życiu! Moi znajomi też. Mówiliśmy, że najlepiej ze sobą czujemy się teraz, najbardziej siebie akceptujemy, najlepiej wyglądamy, dobrze nam się żyje, owszem, mamy poważniejsze problemy, ale jesteśmy – uwaga – mądrzejsi i to jest ekstra. W tym roku nagle to przekonanie nie jest już przekonaniem, jest jakąś opcją, ewentualnością, prawdą tylko po części. Owszem, czuję się dobrze, może nawet najlepiej. Ale cofnęłabym się. Patrzę na tych młodych ludzi i zazdroszczę im. Że mają tyle przed sobą, że są piękni, że mogą pojechać na Opener, że świat już teraz stoi przed nimi otworem. Przed nami nie stał aż tak bardzo. Paszporty i zagraniczne wyjazdy nie były oczywistością. Zamożni rodzice też nie. Nawet rodzice o szerokich horyzontach, tacy, którzy potrafili doradzić, pokierować jakoś lepiej niż tylko słowami „idź na studia”. Teraz to jest. Owszem, dzieciaki eksperymentują, buntują się, wydaje mi się, że są w tym odważniejsze i bardziej „po bandzie” niż my w ich wieku. Ale co z tego? Niech próbują, my za nich życia nie przeżyjemy.

Pierwsze kroki na festiwalu – oczu nie można było oderwać od kolorowych dziewczyn i chłopaków. Włosy, ciuchy, buty, pewność siebie i moc od nich biły. Zazdroszczę, my byliśmy inni. Nie było tyle śmiałości. Nie było tak fajnych ciuchów. Było pięknie, chciałoby się wrócić do tych czasów. Przeżyć to jeszcze raz, może tym razem jeszcze lepiej.

Nosiłabym tiulową spódnicę, spod której wiać byłoby majtki. Znów, tylko wcześniej!, miałabym dredy do pasa. Tańczyłabym w deszczu i nocowała w namiocie.

 

Wyświetl ten post na Instagramie

 

Post udostępniony przez Open’er Festival (@opener_festival)

Za rok jadę znowu. I będę się świetnie bawić. Jeszcze lepiej niż tym razem. Wyluzuję. Odpocznę mimo zmęczenia, jak teraz. Zabiorę córkę i jej znajomych. Już nie będę miała kompleksów, zahamowań, jakichś blokad. Już wiem, z czym to się teraz je.