Rozmawiam z przyjaciółką i słyszę: „Z moją mamą kiepsko już, umiera”. Rak postanowił wygrać tę wojnę. To już właściwie przesądzone.
„Wiesz, jakkolwiek by to nie zabrzmiało – cieszę się, że mamy jeszcze wspólny czas, czas nam dany”. I opowiada o tym, że z mamą, która mieszka kilkaset kilometrów od niej, spędza teraz dużo czasu. Urlop, weekend. „Wiesz, pamiętam, jak byłam mała i krzyczałam, kiedy obcinała mi paznokcie u nóg, a dzisiaj śmieję się z jej miny, kiedy sama zaczynam jej obcinać. Pamiętam, jak myła mi włosy, a dziś ja jej mogę umyć. Kładę się obok niej pod kocem i słucham jej spokojnego oddechu, bo ona co chwilę już przysypia. I tak bardzo się cieszę, że za chwilę znowu do niej jadę, że znowu pobędę z nią kilka dni. Wiem, że kiedy odejdzie, będę spokojna, będę pamiętać to, co dobre, a nie wyrzucać sobie, że czegoś nie zrobiłam, że skupiłam się tylko na własnym rozpaczaniu”.
Myślę dziś o nich. Myślę o przyjaciółce, która już teraz też jest kilkaset kilometrów ode mnie, a która przypomniała mi wczoraj jedną bardzo istotną rzecz: by cieszyć się tym, co mamy. By wyciągać z każdej sytuacji to, co dobre. Bo co nam da rozpaczanie, kopanie sobie jeszcze większego doła. Jasne, że smutek jest naszą integralną częścią, że każdy z nas miewa chwile zwątpienia, załamania, kiedy wydaje się nam, że świat się skończył. Ale on się nie kończy, choć czasami tylko tego sobie życzymy.
Tak łatwo przykryć się kocem naszego nieszczęścia. Stać się bezsilnym, zupełnie bezradnym na to, co nas dotyka. Łatwiej myśleć, że nie mamy wpływu na wiele rzeczy: na to, gdzie mieszkamy, co robimy, na to, że ktoś nas porzuca, ktoś inny odchodzi, ktoś krzywdzi.
Wolimy tkwić w tym, co złe. Przyjąć rolę ofiary, której wszyscy wokół będą żałować, będą głaskać po głowie pytając, jak można nam pomóc. Tak, wtedy jesteśmy w centrum uwagi. W końcu wydaje się nam, że tylko, gdy cierpimy wzbudzamy czyjąś litość, zainteresowanie. Bo inni lubią pocieszać, lubią myśleć, że ich życie jest lepsze, wygodniejsze, dalekie od zmartwień, które my mamy.
Tylko zamiast siedzieć w tej swojej norze smutku i szarości, może lepiej wystawić głowę, rozejrzeć się wokół, ale też spojrzeć tak bardzo głęboko w siebie. Odpowiedzieć sobie na pytania:
„Czy chcę, by tak wyglądało moje życie?”.
„Czy chcę właśnie w taki sposób wykorzystać czas, który jest mi dany?”.
„Czy chcę płakać nad swoim losem, czy go jednak znaleźć powody do uśmiechu?”.
„Co mogę dzisiaj zrobić dla siebie?”.
„Na co mam ochotę?”.
„Czy świat jest taki zły, czy tylko ja chcę go takim widzieć?”.
Jesteś w permanentnej niechęci do wszystkiego i wszystkich? Może czas spytać się, jakie masz z tego korzyści. Dlaczego wolisz się udręczać, niż wyjść poza to myślenie o świecie, o sobie, o innych ludziach, które teraz jest twoim udziałem. Dlaczego nie poszukasz rozwiązań, nie podniesiesz głowy? Czy naprawdę wolisz żyć smutnym życiem człowieka zadręczonego problemami, który nie chce szukać rozwiązania, który myśli, że wszyscy inni są winni, a samemu nie ma na nic wpływu.
Tak, ja wiem, że wszystko może przerastać. Zwłaszcza te rzeczy, na które wpływu nie mamy. Ale czy na pewno? Czy realnie musimy zmieniać to, co nas spotyka?
A gdyby tak zacząć od zmiany myślenia? Nie mam wpływu na drugą osobę, na sytuację, ale mam wpływ na to, jak ja będę o tym myśleć. Czy wymagającego i niesprawiedliwego szefa przyjmę jako lekcję, jako pokazanie mi, w jakim miejscu być nie chcę? Jego nie zmienię, ale mogę zmienić siebie. Mogę przestać godzić się na brak szacunku, na poniżanie. Mogę pomyśleć – ok, jestem w stanie w tym wytrwać, bo praca daje mi satysfakcję, a może pieniądze, dzięki którymi mogę robić coś więcej.
A może ten szef właśnie ci pokazuje, jak żyć nie chcesz, że czas na zmiany, których się boisz, a które przecież rozwijają nas i nasze myślenie o świecie.
Masz partnera, z którym nie jesteś szczęśliwa? To może czas pomyśleć, jak popracować nad tym związkiem, porozmawiać, powiedzieć, co nam w duszy smutno gra. Może czas wyciągnąć wnioski, dostrzec, jak traktowaną nie chcesz być. Znaleźć w sobie odwagę na zmiany, na zbudowanie siebie silniejszej.
Może, tak jak mojej przyjaciółce, tobie umiera najbliższa osoba – wykorzystaj ten czas najlepiej jak potrafisz. Bądźcie wspólnie jeszcze przez ten czas szczęśliwi, dostrzegajcie szczegóły, chwile, do których później będziesz mogła się uśmiechać.
Pomyśl o sobie, o tym, co dla ciebie dobre. W tym nie ma nic złego, bo każdy z nas ma prawo do szczęścia. To wtedy, gdy jesteśmy szczęśliwi, zostają przy nas przyjaciele, ludzie, którzy szczerze dobrze nam życzą. Zostają w nas samych dobre emocje, które sprawiają, że mamy wpływ na to, co dzieje się wokół nas, które budują nas mocniejszymi, które pozwalają nawet w najtrudniejszych chwilach dostrzegać jasne światło, jeśli nie nadziei, to wiary, że żyjemy w zgodzie ze sobą, a nie przeciwko…