Wchodzę do mieszkania, w którym pachnie historią… Nie jest to jedno z tych nowoczesnych mieszkań, raczej jedno z tych, gdzie czas się zatrzymał, na niemodnych meblach leżą haftowane serwetki, na ścianach wiszą wyszywane obrazki… A przy stole, w kuchni siedzi starsza Pani w czerwonym swetrze i wyszywa… Ma 92 lata i siadając naprzeciwko mnie opowiada o swoim życiu.
Wojna
Wyobraź sobie młodą dziewczynę. Ma zaledwie 17 lat, powoli wchodzi w dorosłe życie, ale przecież jeszcze tutaj, jeszcze przez chwilę powinna żyć beztroską, cieszyć się każdym dniem, zakochiwać się po raz pierwszy. Powinna z radością poznawać świat i ludzi. Tymczasem Pani Jadwiga w wieku 17 lat została zesłana na przymusowe prace do Niemiec. Była wojna, a ona wyjechała zamiast swojej matki. Bo to ona najpierw została aresztowana, to ona miała wyjechać, ale kto wtedy zająłby się całą rodziną jak daliby sobie radę, gdyby na pracę pojechał ojciec pani Jadwigi? Pojechała więc ona – 17- letnia dziewczyna, która szybko musiała wejść w dorosłość, nagle wyrwana z domu trafiła do baraków, w nocy był nalot na miasto w pobliżu którego spali… – Wtedy pierwszy raz się bałam, bałam się, że zginę. Wojna wdarła się w jej życie bez pytania o pozwolenie. – Jak mało wiedziałam wtedy. Dostałam od mojego taty zapaskę i ciepłe buty, ale zostawiłam je, chciałam wyglądać ładnie, nie myślałam, że będzie mi zimno, że te buty i ta zapaska bardzo by mi się później przydały – wspomina pani Jadwiga.
Trafiła do Kassel, niemieckiego miasteczka, tam pracowała w fabryce zajmującej się obróbką metalu. – Przygotowywaliśmy różne elementy, nie wiem, do czego one służyły, gdzie dalej były używane. Na początku nie wiedziałam, jak się ustawia maszyny, kiedy mi nie wyszło, jeden z pilnujących nas Niemców okropnie mnie zbił… Wstawaliśmy wcześnie, do fabryki musieliśmy iść osiem kilometrów w jedną stronę. Przydziały jedzeniowe były marne. Dostawałam jedną trzecią bochenka chleba w poniedziałek, do tego pięć deko cukru na cały tydzień. Chleb miał mi wystarczyć do środy, do następnego przydziału, a ja zjadałam go już na kolację pierwszego dnia, polanego wodą i posypanego cukrem. Na obiad była zupa, jakaś kartoflanka.
Głód był obecny właściwie cały czas, trzeba było się do niego przyzwyczaić. Pani Jadwiga woli jednak wspominać te dobre chwile. – Było z nami dużo Polaków, pracowaliśmy w różnych miejscach, ale wieczorem spotykaliśmy się wszyscy w barakach. Pamiętam, że dużo było Zosiek – zawsze hucznie obchodziliśmy ich imieniny.
Sama z Niemiec do Polski
– Eh, ja to zawsze byłam taka trochę niepokorna – śmieje się pani Jadwiga. – Pewnie dlatego po trzech latach postanowiłam uciec, nie chciałam już tam dłużej być, chciałam wracać do rodziców, do Polski. To była zima 1944 rok, Niemcom już trochę palił się grunt pod nogami. Miałam uciec z przyjaciółką, ale kiedy obudziłam ją nad ranem, ona stwierdziła, że jednak zostaje. A ja? Matko, kiedy dzisiaj o tym myślę, to w życiu bym się nie zdecydowała uciekać sama. Co ja mówię, w ogóle bym nie uciekła. Przecież to były setki kilometrów do przejechania, a jakby mnie złapali, to pewnie rozstrzelaliby na miejscu.
Pani Jadwidze pomogła folksdojczerka (określenie dla Niemców mieszkających poza granicami kraju), która rozpisała jej stacje, na których powinna wysiadać. Kobieta mogła pociągiem jednorazowo na jednym bilecie przyjechać tylko 100 kilometrów. To jednak nie okazało się proste. Kiedy Pani Jadwiga trafiła na dworzec, było późno, a kasy zamknięte. Wsiadła do pociągu bez biletu, usiadła obok żołnierza – Niemca, a kiedy konduktor przechodził, położyła mu głowę na ramieniu i udawała, że śpi. – Myślał, że jesteśmy razem, sprawdził bilet tylko mężczyźnie i poszedł dalej. Niemiec mnie nie wydał.
Na innym dworcu bilet Pani Jadwidze kupił Niemiec, który prowadził dwóch rosyjskich jeńców. – Dał mi adres do siebie, prosił, żebym do niego przyjechała… Przez ponad tydzień młoda wówczas dziewczyna zupełnie sama podróżowała w stronę Polski, do Piotrkowa Trybunalskiego, tam wtedy mieszkała jej rodzina, stamtąd pochodziła. Była wyczerpana, głodna, zgubiła po drodze swój bagaż, kiedy sprawdzano pociąg w poszukiwaniu uciekinierów. – Zawsze szybciej pomagali mi mężczyźni niż kobiety, pod polską granicą też tak było. Może mężczyźni mniej się bali, kobiety jednak zawsze myślały o swoich dzieciach, rodzinach. Ludzie wtedy nie mieli nic. Jedzenia, pieniędzy, miejsca do spania. Pamiętam nocleg na ławie pod piecem u nieznanych ludzi, przykryłam się swoim płaszczem i czekałam na ranek, na informację, jak mogę przejść przez granicę, Niemcy wtedy bardzo pilnowali…
Ciemną grudniową nocą, kiedy było okropnie zimno, pani Jadwiga przeczołgała się po zmrożonej ziemi pasa granicznego, poranione kolana, podarte ubranie nie miały znaczenia, kiedy stanęła po drugiej stronie granicy. Pierwsze swoje kroki skierowała na Jasną Górę – tu głos pani Jadwigi się łamie, nie jest w stanie nic więcej powiedzieć.
Wzór i autorytet?
Dlaczego opowiadam tę właśnie historię? Bo dzisiaj nie pamiętamy tamtych czasów, dzisiaj nie mamy realnego świadectwa, co wtedy spotykało zwykłych ludzi. W pokoju, w którym siedzę z panią Jadwigą czas się na chwilę zatrzymał. Ta historia przeniosła mnie w czasy, których niemal nikt z nas już nie zna, a za chwilę nie będzie już tych, którzy mogliby nam o nich opowiedzieć. Pani Jadwiga już po wojnie wraz z rodzicami została przesiedlona w zupełnie nieznaną dla nich część Polski. Musieli na nowo uczyć się miejsc i ludzi.
Wyszła za mąż, urodziła pięcioro dzieci. Nie było łatwo. Dziś jej córki (mają dzisiaj niemal 70 lat) mówią, że nie znają drugiej tak silnej osoby, jak ich mama, która nauczyła je, że w każdej sytuacji należy sobie radzić. Nie można się poddawać.
A przecież po wojnie nie było łatwo. Musieli sobie radzić w trudnej rzeczywistości, z piątką dzieci. – Pamiętam, jak byłyśmy małe, chodziłyśmy z mamą zbierać kwiaty lipy, bławatki, pokrzywy i wiele innych roślin, ziół, które zanosiłyśmy do skupu. Teraz mamy 500 plus, a kiedyś przy piątce dzieci, trzeba było naprawdę się natrudzić, żeby mieć czym nas nakarmić – mówi jedna z córek Pani Jadwigi, a druga dodaje: – To były zupełnie inne czasy niż teraz. Mama dbała o to, żebyśmy dużo czasu spędzali razem. Z jednej strony trzymała nas twardą ręką, a z drugiej, kiedy nie stać nas było na opał, kiedy na szybach w naszym mieszkaniu był lód, sadzała nas wszystkich razem, przytulaliśmy się do siebie, a ona wieczorem, przy świecach, opowiadała nam bajki, śpiewała piosenki, z których każda opowiadała jakąś historię.
– Mama zawsze o nas dbała, ciężko było ubrać piątkę dzieci, zwłaszcza, gdy ojciec rzucił legitymacją partyjną i z godziny na godzinę pod nasze pierwsze mieszkanie podjechał traktor, wszystkie nasze rzeczy wrzucono na przyczepę i wywieziono – nie wiedzieliśmy gdzie, znaleźliśmy je pod tym mieszkaniem, porozrzucane na ulicy. Pamiętam, jak mama wtedy płakała. Ale po raz kolejny się nie załamała – wspominają. – Szyła nam nam ubrania. Sukienki. Robiła na drutach, miała specjalną maszynę… – Wtedy nie można było dostać wełny, więc kupowałam męskie skarpety sportowe i je prułam, żeby uszyć dzieciom ubrania i żeby miały co na siebie założyć – śmieje się pani Jadwiga.
Dla swoich córek pani Jadwiga jest największym autorytetem. – Mama nauczyła nas, że najważniejsze, to trzymać się razem, że nawet jeśli nie ma ku temu warunków nie można zapominać o najbliższych nam osobach. Kiedy już dorośliśmy, założyliśmy swoje rodziny, ona co niedzielę zapraszała nas na obiad. Nigdy byśmy się wszyscy razem u niej pomieścili, więc co tydzień przychodził do niej ktoś inny ze swoja rodziną. Jeden tydzień ja, następny Halinka, później nasza siostra, bracia. Rodzina to dla naszej mamy świętość, do dzisiaj wiemy, że ona o nas dba, że nas wspiera – mówią ze wzruszeniem.
Pani Jadwiga pożegnała już wiele bliskich jej osób, ale wciąż ma wokół siebie mnóstwo tych, którzy ją kochają, którzy pojawiają się podczas rodzinnych uroczystości, aż ciężko wszystkich zmieścić na zdjęciach, które wspólnie oglądamy. To, co w życiu jej się udało – to rodzina, to dzieci, córki, które choć same w „poważnym” wieku ściskają ją mówiąc: – Nie ma takiej drugiej mamy na świecie… I boją się, co się stanie, gdy jej już zabraknie…