Dług wobec losu
Marianna jest dobrym duchem swojego osiedla. Wszyscy ją tutaj znają. Trudno się temu dziwić, w bloku z wielkiej płyty mieszka od czterdziestu siedmiu lat, czyli całe swoje życie. Blok mieści się nieopodal parku miejskiego. Marianna często karmi tam łabędzie i kaczki, chodzi z wnuczką na pobliski plac zabaw. Jest członkiem wspólnoty mieszkaniowej, lubi się społecznie udzielać. Często wyciąga pomocną dłoń do kogoś, kto jest akurat w potrzebie.
– To nie jest jakoś strasznie wiele. A to komuś podam kanapkę, na przykład siedzącemu na ławce bezdomnemu. Kurtkę starą podaruję starszej pani z drugiej klatki, mnie już jest niepotrzebna przecież. Wózek tej młodej z bloku obok popilnuję, żeby spokojnie mogła wejść na górę. Ale to wszystko ciągle mało. Mam dług wobec losu. Życia by mi brakło, żeby go spłacić, staram się jak mogę i próbuję.
Córka
– Kiedy tak czasem patrzę na moją mamę, na to jak zajmuje się Milenką, ogarnia mnie duma i wzruszenie. Moja córka ma mamę, ma babcię, normalną ma rodzinę. Może dziwnie to zabrzmi, ale trochę jej zazdroszczę, bo ja mamy przez dobrych kilka lat w ogóle nie miałam. Teraz mam dwadzieścia sześć, a mama od trzynastu już nie pije. Od tamtej pory dziękuję Bogu za każdy jeden jej trzeźwy dzień. Życie z pijącym rodzicem to jeden z większych dziecięcych koszmarów.
Jeszcze po kropelce
Marianna jako młoda dziewczyna w ogóle alkoholu nie piła. Wszystkie zabawy, licealne dyskoteki, wyjazdy pod namiot – nigdy nie zawiodła swoich rodziców, zawsze trzeźwa do domu wracała. Na studia nigdy nie poszła, marzyła, by założyć rodzinę, by zacząć żyć na własny rachunek, pracować. Załapała się na etat w lokalnym zakładzie zajmującym się produkcją obrusów i firanek. Praca w systemie czterobrygadowym, duże hale, dobrzy ludzie, jak sama o tym mówi – dobra to była robota. Wyszła za mąż, urodziła się Karina. Nie ułożyło im się… Rozwiodła się, kiedy jej córka cztery lata skończyła.
– Zaczęło się od dnia kobiet, potem były kolejne wyjścia do barów z koleżankami. Małą podrzucałam mojej mamie, czasem teściowej. Karinka nie raz płakała, że nie chce znów zostać u babci na noc. Ja miałam wtedy ważniejsze sprawy, instynkt macierzyński w walce z alkoholem zdecydowanie przegrywał. Zamiast budować z córką zamki z piasku, czy wieżę z klocków drewnianych, budowałam przyjaźnie oparte na oparach alkoholu. Bardzo mocno wierząc w to, że one są prawdziwe.
Złudna nadzieja
Bywały momenty, że Karina przez kilkanaście wieczorów matki trzeźwej nie widziała. Potem z dwa tygodnie spokoju, i od nowa. Bo a to ostatki, a to imieniny, a to czyjaś rocznica.
– Pamiętam jak ksiądz podczas mojej komunii świętej w kościele podkreślał w ostatnim słowie, żeby w tym dniu dorośli wstrzymali się od picia alkoholu. Byłam taka radosna, przecież jak ksiądz tak mówi, to na pewno tak będzie. Przyjęcie było w domu, nie zabrakło gości, prezentów i… alkoholu. Byłam bardzo mocno zawiedziona. Mama wtedy za dużo wypiła, biegała za mną wieczorem, i wołała, no córcia, pochwal się wszystkim nowym rowerem. Boże, jak ja się wtedy wstydziłam. Inne dzieci z rodzicami w odświętnych strojach i moja matka w fartuchu, do tego tak nienaturalnie się śmiała.
Ze mną się nie napijesz?
Marianna z czasem picie przeniosła także do pracy. Na nockach nigdy nie było kierownika. No więc kanapka, a zamiast herbaty setka wódki. Sama nie piła, kompanów do kieliszka jej nie brakowało. Wesoło im było, robota szła jak trzeba. Myślała, że jest królową życia. Nie wie, jak długo by po trwało, gdyby nie fakt, że w jej domu któregoś dnia pojawiła się szefowa.
Wstydzę się Ciebie, mamo
– Otworzyłam drzwi jakiejś kobiecie, pytała mnie czy jest mama. Wpuściłam ją, choć mama spała. Słyszałam, jak ta pani mówiła mamie, że musi się leczyć, bo jest chora. Ja następnego dnia jechałam na szkolną wycieczkę, taką z noclegiem poza domem. W nocy się zesikałam. Ja, dziewięciolatka zmoczyłam całe łóżko. Tak bardzo nie chciałam, żeby moja mama była chora. Tak bardzo się bałam i bardzo wstydziłam. W ogóle, jak myślę o moim dzieciństwie dominuje we mnie poczucie wstydu, bo butelki z domu wynosiłam prawie że nocami, idąc na palcach, powoli, żeby w worku ze śmieciami nie brzęczały. Bo na szkolnych uroczystościach zawsze była tylko babcia, nigdy mama. Bo sprzątałam po niej, bo prosiłam, żeby się umyła i ubrała. Bo inne dzieci się ze mnie śmiały, a ja broniłam jej zawsze, że jest chora i że wcale się nie upiła.
Smutna prawda
Kierowniczka Marianny powiedziała jej, że musi się leczyć, nawet z pomocą się zadeklarowała. Matka Kariny jednak odmówiła. W pracy dostała najpierw dwa upomnienia, potem naganę, groziła jej utrata zatrudnienia. Mimo to nadal piła. Była w ciągu, nic do niej nie docierało. Do czasu. Pamięta jak przyszły do niej we trzy, szefowa, teściowa i mama. Zagroziły, że nie chodzi już tylko o pracę, ale także o Karinę. Że jej ją zabiorą, że szkoła się zaraz zainteresuje, bo Karina się w lekcjach opuściła. To była krótka piłka: „Zwolnienie lekarskie i zamknięty ośrodek”. Marianna uległa. A potem po tygodniu stamtąd uciekła. I tak jeszcze dwa razy. Karina w tym czasie u jej matki zamieszkała.
Mamusiu wyzdrowiej, proszę
To był taki czas, kiedy Karina wracała do domu pełna spokoju. Babcia czekała z obiadem, w domu było posprzątane. Poprawiała oceny, spotykała się z koleżankami. Do mamy napisała list, bo babcia jej kazała. To były tylko dwa krótkie zdania.
„Mamusiu wyzdrowiej proszę. Tak bardzo cię potrzebuję”.
Siła
– Paradoksalnie rzecz ujmując, moja córka dała mi siłę. Podjęłam pełne leczenie. Przyznaję szczerze, że łatwo nie było, ale warto na pewno. W ośrodku poznałam podobnych do mnie ludzi. Nawzajem żeśmy się wspierali. Boże, ile ja łez tam wtedy wylałam.
Ufam, ale kontroluję
Karina wiedziała, że jej mama zakończyła leczenie, że wraca do domu. Mimo to wielokrotnie jej nie wierzyła. Patrzyła jej w oczy, wąchała ją chcąc zdemaskować zapach alkoholu. Po domu szukała pustych bądź napoczętych butelek, kontrolowała zakupy, które Marianna przynosiła. Bała się jej powrotów z pracy, wyjść z koleżanką czy rodzinnych spotkań. Mimo upływu kilku lat wciąż się z tym lękiem nieustannie borykała.
Nowy początek
Marianna wróciła do pracy, próbowała zacząć swoje życie od nowa. W ośrodku poznała Krzysztofa, od tamtej pory są w związku, ale razem nie mieszkają. Ze starymi przyjaźniami już dawno zerwała. Nadrabia stracone lata, miłość, której nie potrafiła dać swojej córce, próbuje w całości na wnuczkę przelać. Mówi o niej „oczko w głowie”.
Wybaczenie
Córka Marianny studiuje, ma własną rodzinę. Zapytana, czy ma żal do matki, odpowiada, że nie ma.
– No może trochę – po chwili dodaje. – Bo wiesz, jak poczuję gdzieś zapach alkoholu to ta cała gama złych odczuć mimowolnie do mnie wraca. Mój mąż proponuje mi, bym poszła na terapię, mówi, że to czasem pomaga. Na razie sama się z tym zmagam. Przynajmniej próbuję. A mama? Wiesz, bywało różnie. Ale mimo wszystko chyba jej wybaczam.