– Piękny naszyjnik – skomplementował John – czy to kryształy Swarovskiego?
– Taaa – odparłam ze śmiechem – za siedem dolarów ze sklepu dla młodzieży – kontynuowałam sarkastyczny uśmiech. John tymczasem spojrzał lekko zdziwiony i dodał:
– Zawsze jesteś taka elegancka. Po prostu założyłem, że to Swarovski.
Tak oto uczucie porażki uderzyło mnie z siłą wodospadu. Z fizycznym wręcz bólem patrzyłam jak cudowny efekt kryształów Swarovskiego, wykreowany magicznie przez Johna, umiera w mękach zabity jednym niepotrzebnym zdaniem, które początkowo wydało mi się nawet zabawne, ale które po drugim komentarzu Johna pokazało swoją prawdziwą twarz. Albo kilka twarzy z tego jednego, podłego wora: twarz „przesadzona skromność”, twarz „brak poczucia własnej wartości”, twarz „nie wierzę że jawię się światu jako piękny diament”. Mogłabym tych twarzy tu wymieniać wiele, taki to obszerny, podły wór. John tymczasem wysiadł z windy na 11 piętrze, a ja zostałam w niej sama z miną jakbym wlazła w kupę. Jak to się stało? Zapytywałam siebie. Skoro przecież potencjał był na minę w kryształ oszlifowaną? Więc czemu kupa? Ja się pytam?
Sytuacja z wczoraj. Spotykamy się w knajpce, by celebrować urodziny znajomego. Siedzimy już przy stole gdy przychodzi Caro z Erykiem. Jej wzrok zatrzymuje się cudownie zachwycony na Agacie i usta składają się w słowa: Wyglądasz nieziemsko! Jakbyś miała siedemnaście lat!
– Ty? Caro? Ty coś piłaś? – odpaliła Agata i nawet w sumie zabrzmiała jak siedemnastka.
No więc o co chodzi z tym: nie potrafię przyjąć komplementu? Znowu powiem, że to takie jest polskie, bo niestety amerykańskie to nie jest. Tutaj jak człowiek człowiekowi komplement powie, to wiecie jak ten skomplementowany reaguje? Specjalnie zrobię tu malutką pauzę, żebyście mogli się dobrze zastanowić nad właściwą odpowiedzią…. No więc? Jak reaguje Amerykanin na komplement? A więc najpierw pokazuje te swoje nieziemsko białe, filmowe zęby w szerokim uśmiechu, po czym odpowiada: dziękuję. Żaden dalszy komentarz nie następuje, a już w żadnym razie nikt się nie tłumaczy z tej pięknej cechy albo niewyobrażalnie zbytkowej rzeczy, które w sposób całkowicie naturalny jawią się światu właśnie jako piękne i pożądane. Mało tego! Świat myśli, że wszystko jest w porządku i że zarówno piękna cecha jak i pożądana rzecz są całkowicie na swoim miejscu. Nikt nie ma pytań, życie toczy się jak się toczyć miało. A jeśli już ktoś zrobi wysiłek i zastanowi się nad tym skąd ten dobrobyt u delikwenta, odpowiedź jaka mu się nasunie będzie mniej więcej taka: pracuje to ma, ćwiczy to wygląda, a więc jedno i drugie mu się należy. Kropka. Teraz to już naprawdę nie ma dalszych pytań.
Dla odmiany, w polskiej głowie, te wszystkie piękne rzeczy to straszne jest obciążenie. Niby wszyscy chcemy je mieć. Chcemy być piękni, młodzi, szczupli, super uczesani, w butach od Manola, ubrani u Prady, w Mercedesie albo w Tesli z rezydencją że ała!… Tyramy na to jak zwariowani, pieniędzy nam przybywa, sukcesu mamy w bród i tylko problem się robi jak ktoś zauważa. Nawet bardzo przyjazny ktoś. Taki życzący nam ze szczerego serca. Jeden komplement, jeden komentarz, a umniejszamy to wszystko, na co z takim wysiłkiem pracowaliśmy, zawstydzeni że fakt…. no piękni jesteśmy i bogaci. Daaa!!???
Bo Polak powinien się wstydzić bogactwa. Bo Polak nie powinien przed szereg wychodzić. Bo polska cecha to skromność i szaroburość mysia. Więc jak kryształy od Swarovskiego to ze sklepu za siedem dolarów. U Amerykanina ten sam naszyjnik, za tę samą siódemkę, to prawdziwy kryształ w złotej oprawie. Ale u Polaka, nawet prawdziwy Swarovski w prawdziwym złocie, to naszyjnik za siódemkę. Dwie skrajności, dwa światy i wszystko do góry nogami. Polak całe życie z poczuciem winy za sukces walczy, a Amerykanin nawet bez realnego sukcesu czuje się jak Król. Jest różnica? No ba.
Znowu to pewnie kwestia jest społecznych reguł, tej naszej społecznej matrycy, którą zainstalowali nam rodzice, szkoła, świat dookoła. Ktoś nam przecież wpoił do tych naszych głów, to poczucie wstydu za dobre rzeczy w naszym życiu. Jakby naprawdę nam się nie należało, bez względu na to czy ciężko pracujemy na sukces i dobrobyt czy nie. I tak skwitują nas sąsiedzi, że pewnie gdzieś kradniemy, albo z szefem sypiamy, albo ktoś nam dał, bo w Polsce mało kto wierzy, że dobre i dostatnie życie można sobie samemu stworzyć. To dlatego zapewne jeśli już się nam to udaje ukrywamy ten fakt najlepiej jak się da, poniekąd sami nie dowierzając czy to aby na pewno nasza jest sprawka.
Głupie to strasznie, tak się sukcesu wstydzić. Jakikolwiek by on nie był. To że się ubrać potrafię z gustem to przecież dobra jest rzecz. To, że wyglądam świetnie na swój wiek, to tym lepiej dla mnie. To że jeżdżę na super wakacje, to dlatego, że pozostałą część roku ciężko na to pracuję. Więc gdzie tu jest powód do wstydu kochani? Raczej do dumy, do radości, do poczucia, że życie jest fajne, bo takie je sobie stworzyłam. A że inni to widzą i komplementują, to przecież nic innego jak potwierdzenie, że jestem na właściwej drodze. Że moje wysiłki widać, że są zauważalne. Więc przepraszać za sukces już nie będę.
– Piękny naszyjnik – skomplementował John – czy to kryształy Swarovskiego?
– Dziękuję John – uśmiechnęłam się – też go bardzo lubię.
Uśmiech. Stop klatka. Kurtyna w dół.