Droga Agnieszko,
Tancerko, choreografko, aktorko, prezenterko, estetko….
Piszesz, że nie rozumiesz #bodypositive i promowania brzydoty. „Po co na siłę robić z siebie taką zwyczajną? Zamiast wyjątkową i niepowtarzalną? Po co eksponować swoje wady?”
Auć. To zwyczajność jest zła, tak? Ty, instagramerka, właśnie niszczysz lata pracy psychologów, feministek, terapeutów, psychiatrów i kobiet, które chcą zaakceptować swoją zwyczajność. Które nie chcą każdego dnia patrzeć w lustro i myśleć, nad czym jeszcze można popracować, co poprawić, jak się zmienić, by wreszcie być top of the top. I dla samej siebie, i dla innych. Które chcą „być dość”. Zawsze. Niezależnie od tego, czy mają makijaż, kilka kilogramów za dużo, osiągają sukces w pracy, czy akurat nie.
Już, my zwyczajne, jak to nazywasz, kobiety poczułyśmy się dobrze. Dobrze w swoich rozmiarach 38 plus, ze zmarszczkami, bez makijażu czasem, bez przymusu pokazywania swojego superżycia, supermęża i superdzieci. I superpracy. Zawdzięczamy to kobietom, jak je nazywasz, liderkom. Ja nazwę je kobietami z pierwszych stron gazet, instagramerkami, artystkami. Kobietami obserwowanymi codziennie przez tysiące innych kobiet. To one zaczęły pokazywać się publicznie bez makijażu, pokazując nam, że twarze gładkie i wyprasowane to wynik choćby
świetnego, telewizyjnego make-upu. To one zaczęły pokazywać kawałki zwyczajnego życia. Po to, żeby nie było kobiet z Olimpu i kobiet z Ziemi, bo wszystkie jesteśmy takie same. Z tej samej gliny.
Wreszcie nastąpiła zmiana. Do tej pory media promowały wizerunek kobiety spełnionej i szczęśliwej. Na szeleszczącym papierze magazynów lifestyle podziwiałyśmy piękne figury, twarze i czytałyśmy o cudownym życiu. Wiem jakie to gówienko, bo przez lata byłam dziennikarką kobiecych magazynów i robiłam wywiady z tymi wszystkimi „szczęśliwymi” kobietami. Pisałam teksty, jak to się da idealnie schudnąć, wyglądać dobrze po pięćdziesiątce, rodzić dzieci i wracać do pracy, dogadywać z mężem po rozwodzie bez problemów itd. itp.
Sama nieraz czułam, że sprzedaję czytelniczkom ładnie zapakowane gówienko. Bo nieprawdę. Bo tak nie ma w prawdziwym życiu. Nie da się być zawsze dość. Nie da się być zawsze piękną, zgrabną, szczęśliwą. Nie da się mieć zawsze cudownego małżeństwa, przyjaciół, podróży. Nie da się zawsze nad sobą pracować, a nawet jeśli się da to za jaką cenę.
I po co?
Zrozumiałyśmy to my, dziennikarki, i zaczęłyśmy wreszcie opisywać „prawdziwe życie”. Zrozumiały to aktorki, celebrytki, gwiazdy. Nie chodzi o to, żeby wylewać szlam, użalać się nad światem. Chodzi o to, że jeśli dzielimy się sobą, niech to będzie prawdziwe. Niech to daje moc innym kobietom. Za tę prawdę pokochałyśmy Kaśkę Nosowską, Zosię Zborowską Wronę, Olgę Frycz i wiele innych.
#Bodypositive nie służy promowaniu lenistwa. Służy akceptacji siebie. Nie złożeniu broni, ale nieobwiniania się. My, zwyczajne kobiety, chcemy żyć.
Robić sobie zdjęcia bez przymusu nakładania sobie miliona filtrów.
Mieć gorszy dzień i nie bać się o tym mówić.
Kochać swoje nieidealne ciała i cieszyć się tym, że możemy włożyć kostium i iść na plażę, bo możemy chodzić i pływać.
Być czasem brzydkie, a czasem piękne.
Mieć idealne małżeństwo dziś, a jutro dużo gorsze i to wszystko z tym samym mężem.
I młodsze kobiety uczyć, że to jest właśnie życie. Wyjątkowe, zwykłe, brzydkie, ładne, wspaniałe, średnie.
To jest takie narcystyczne myśleć, że jest się ZAWSZE wyjątkową. Takie smutne i ograniczające.
„Jestem sobą. Nie estetką. nie celebrytką, nie kimś budującym na Instagramie swoją markę osobistą (…) na zdjęciach zamieszczam życie. w moim odczuciu piękne i warte tego, by je przeżyć właśnie ta. pokazując, że zwykłość jest w pytkę, a piękno nosimy w sercach” napisała Magda Mikołajczyk, autorka bloga Matko Jedyna.