Go to content

Agata i Monika z Omyu: stres nigdy nie zniknie z twojego życia, jednak możesz go oswoić

Omyu
Agata Rek i Monika Kowalewska z Omyu

Cegiełki narastały i narastały, aż zrobił się mur. Budował się latami, nawet nie pamiętamy, kiedy ten proces się zaczął. Obie zawsze pracowałyśmy na bardzo wysokich obrotach, poświęcałyśmy całą swoją energię na to, co robiłyśmy, a nawet więcej… – mówią Agata Rek i Monika Kowalewska z Omyu. O życiu w przewlekłym stresie i odnalezieniu ulgi w świecie Omyu, zbudowanym na naturalnych zasobach Ziemi, z twórczyniami marki rozmawiała  Agnieszka Grün-Kierzkowska. 

Jak to się stało, że stanęłyście pod „murem stresu”? Co się wtedy wydarzyło, postanowiłyście go przeskoczyć, ominąć, czy usiąść pod nim? Jaka była wasza reakcja na ten stan?

Agata i Monika: Cegiełki narastały i narastały, aż zrobił się mur. Budował się latami, nawet nie pamiętamy, kiedy ten proces się zaczął. Obie zawsze pracowałyśmy na bardzo wysokich obrotach, poświęcałyśmy całą swoją energię na to, co robiłyśmy, a nawet więcej… W każdą firmę, projekt, inicjatywę, wkładałyśmy siebie na 100%, angażowałyśmy się jakby były nasze.
Miałyśmy poczucie współtworzenia ich, co później niestety okazywało się złudne, ale w momencie rozwoju byłyśmy ogromnie oddane sprawie. Tak przez lata funkcjonowałyśmy na wysokich stanowiskach i maksymalnych obrotach. Z dużą strefą decyzyjności, ale i odpowiedzialności. Żyłyśmy z poczuciem sprawczości, usatysfakcjonowane z efektów swoich działań, z naszej pracy wszyscy wokół też byli zadowoleni. Dostawałyśmy dużo pozytywnych sygnałów, swoistych „laurek”. Taka „bańka”, w której pozornie wszystko było ok, napędzana paliwem samozadowolenia i samorealizacji. Ogromna odpowiedzialność powodowała jednak coraz głębszy stres i była fundamentem do powstania tego muru.

Agata: Ja przez całe moje życie zawodowe pracowałam w start-upach, w których obowiązuje kultura stresu. Wszystko jest „na wczoraj”, ma być dostarczone w sekundę, a od twoich działań zależy niemalże dalsze przetrwanie firmy. Na twoich oczach organizacja rośnie każdego dnia, czujesz, że masz dużo wpływu, współtworzysz jej sukces, codziennie pojawiają się nowe wyzwania. Przez dłuższy czas taka dynamika działania jest ekscytująca i satysfakcjonująca, przez co nie widzisz kumulującego się stresu. Dopóki masz zasoby, to wszystko działa, ale pewnego dnia po prostu nie masz siły wstać z łóżka.

Gdy dotarłam do swojego muru zbudowanego ze stresu, byłam już bardzo zmęczona, nie miałam siły do dalszej walki. Musiałam się położyć i odpocząć. Z dnia na dzień zrezygnowałam z pracy, bo czułam, że już dłużej nie dam rady. Byłam w notorycznym napięciu i stresie, na tym etapie już świadoma tego stanu. Ekscytację i satysfakcję zastąpiły strach i wypalenie. Do tej pory relacje międzyludzkie uważałam za swoją mocną stronę, a zaczęłam unikać ludzi, bałam się odbierać telefony. Każde zadanie  wywoływało u mnie mdłości, bezradność i pustkę w głowie. Pomimo pochwał, nagród i splendoru, czułam się niewystarczająco dobra, jak jakaś oszustka. To było przytłaczające uczucie niezadowolenia z siebie i życia zawodowego. Jednak każdego dnia wkładałam „swój mundurek”, uśmiech, pakowałam wartości firmy do plecaka i ruszałam zdobywać kolejny cel!

Pracowałam non stop, w pewnym sensie nie kończyłam pracy, ponieważ po zamknięciu komputera i tak o niczym innym nie myślałam. Sprawy zawodowe nawet mi się śniły, byłam w niekończącym się trybie dostępności. O każdej porze i w każdej kwestii, nie potrafiłam inaczej funkcjonować. Inne obszary totalnie zeszły na margines, nie odpoczywałam, nie dbałam o higienę życia, work-life balance nie istniał.  Oczywiście dostawałam wyraźne sygnały od organizmu, że pracy jest za dużo. Miałam kłopoty ze snem, dokuczały mi migreny, jadłam nieregularnie, nabawiłam się wrzodów. Jednak lekceważyłam te „czerwone lampki” dalej brnąc w to poświęcanie się tylko pracy, aż pewnego dnia moja bateria życiowa była na skraju wyczerpania. 

I właśnie wtedy położyłam się pod moim murem z myślą, że muszę koniecznie już i teraz odpocząć…

Monika: Moje doświadczenie jest podobne, bo większość życia pracowałam w małych organizacjach, w których równie mocno  odczuwalna jest ta presja, że od ciebie i twoich działań zależy, czy firma  przetrwa, czy ludzie będą dalej mieli pracę. To jest
nieprawdopodobne ciśnienie! Odpowiedzialność za zespół sprawia, że nawet w chwili słabości nie można się rozkleić”. Czujesz, że nie możesz się rozsypać, bo to właśnie ty jesteś tą osobą, która ma być fundamentem dla innych. Trzymasz się więc wierząc, że dasz radę i z kamienną twarzą mówisz, że wszystko jest ok. Obciążająca jest odpowiedzialność, czynienie z siebie swoistego „wentyla ” dla innych. A w tobie zbierają się wszystkie emocje, bezradność i
gniew, strach i poczucie zagrożenia. 

Natomiast mój mur wyrósł w trakcie największego wyzwania zawodowego, dla odmiany w dużej organizacji. Przeniosłam tam mój cały zapał i wiarę w sprawczość, ale dość szybko zderzyłam się z rzeczywistością.  Postanowiłam jeszcze więcej pracować, jeszcze bardziej się starać, mocniej przekonywać do swoich rozwiązań i pomysłów. Miałam móc wszystko, przenosić góry, być niezniszczalna. A z dnia na dzień straciłam całkowicie energię, uleciało ze mnie powietrze, jak z przebitego balonika. Nagle to, co robiłam, w co wkładałam całą siebie, całkowicie straciło sens i wtedy “dopadł” mnie mur stresu. Położyłam się pod tym murem, ale moje niedyspozycje dotyczyły bardziej strefy emocjonalnej, niż fizycznej. Czułam blokadę w głowie, wiedziałam, że muszę się zatrzymać. I w ten sposób dołączyłam do Agaty „leżącej pod murem stresu” ( śmiech).

Czym objawiła się świadomość, że w waszym życiu zawodowym czegoś brakuje?

M: U mnie był to uderzający powrót do wartości, a raczej potrzeby odnajdywania wartości w tym, co robię. Zawsze chciałam, aby moja praca była pomocna i potrzebna innym. Zresztą obie wybrałyśmy bardzo świadomie kierunki studiów, ja studiowałam psychologię, a Agata inżynierię biomedyczną. Gdy się poznałyśmy, rozmawiałyśmy właśnie o tym, że chcemy  w praktyce wykorzystywać nabytą wiedzę, pracując i pomagając innym ludziom. Jednak dosyć szybko oddaliłam się w życiu zawodowym od tych wartości. I dopiero w kryzysie, „pod tym murem”, zaczęłam się zastanawiać, czy to, co robię, rzeczywiście jest potrzebne innym?! Odpowiedź była dla mnie oczywista. Stwierdziłam, że nie chcę ani godziny dłużej przepracować w obszarze, który nie spełnia moich podstawowych założeń.  

A: U mnie było podobnie. Pytanie o sens pracy, co tak naprawdę wnoszą te przepracowane godziny, poza miłą pensją, pojawiało się często w trakcie tych kulminacyjnych miesięcy przed odejściem z pracy. W momencie wypalenia, odpowiedź była oczywiście dość przerysowana i bardzo surowa. Podjęłam decyzję, że muszę się zastanowić, „przewietrzyć” głowę, odszukać w sobie moich wartości. A potem ułożyć plan działań zgodnych z  tymi wartościami i ze mną przede wszystkim, nie spiesząc się i bez presji czasu.  

Jaki był pierwszy krok związany ze zmianą sposobu myślenia, a w efekcie powodujący zmianę jakości życia?

A: Odeszłam z pracy i przez kolejne 3 miesiące nie podjęłam się innej, pomimo wielu różnych propozycji. Czułam, że jeszcze nie nadszedł ten właściwy moment. Musiałam się zregenerować, byłam bardzo zmęczona. Pamiętam to jak przez mgłę, że sporo  czasu spędzałam leżąc w wannie. Myślałam, że się relaksuję. Teraz odbieram to raczej, jako rodzaj stanu depresyjnego, bo nie piłam szampana w tej wannie, tylko uciekałam przed rzeczywistością. Wanna z wodą dawała mi poczucie bezpieczeństwa, pewnej enklawy intymności, a w rzeczywistości leżałam zanurzona w swojej bezsilności. Czułam się zagubiona i byłam pogubiona w swoich oczekiwaniach, możliwościach… 

Po trzech miesiącach „życia tylko dla siebie”, czyli sprawiania sobie samych przyjemności: długiego spania, czytania książek, układania puzzli, słuchania muzyki czy spacerów z psem, postanowiłam wrócić do pracy. Myślałam, że jestem już gotowa, zregenerowana (co się szybko okazało nieprawdą!) i mogę działać. Zatrudniłam się w podobnej roli, tylko firmę zmieniłam. Będąc w łączności z ciałem, wyraźnie poczułam, że to nie był dobry krok, że to znowu nie jest “to”, że znowu się oszukuję. Znowu pracowałam bez poczucie sensu. I wtedy…

M: I wtedy ja dołączyłam do Agaty ze swoim kryzysem. Odeszłam z pracy, a Agata w ślad po mnie. Obie byłyśmy na życiowych zakrętach, brakowało nam satysfakcji zawodowej, czułyśmy wypalenie, złość, bezradność. Czułyśmy, że potrzebujemy dużej zmiany, aby zacząć żyć w zgodzie z tymi wartościami, które były dla nas ważne. Aby nie ulegać presji otoczenia i nie podejmować pochopnych decyzji zawodowych, postanowiłyśmy na jakiś czas wyjechać za granicę i tam przemyśleć, najlepiej w promieniach słońca, dalsze plany zawodowe ( uśmiech). Przez 9 miesięcy podróżowałyśmy po Portugalii i Hiszpanii, pierwszy raz spontanicznie i bez rezerwacji, w poszukiwaniu regeneracji. I ten brak planu podróży okazał się kolejnym czynnikiem stresogennym, zamiast upragnionego resetu nadal byłyśmy spięte i bez pomysłu na dalsze życie zawodowe. Wróciłyśmy do punktu wyjścia.

Pojawiło się w waszym życiu „Omyu”, co się kryje pod tą tajemniczą nazwą?

A: Robiłyśmy w tej podróży wszystko to, co naszym zdaniem miało nam pomóc w regeneracji. Wygrzewałyśmy się na słońcu, pływałyśmy, dużo spałyśmy. I nie odczuwałyśmy jakiś spektakularnych zmian. Wtedy nastąpił moment weryfikacji, że to się jednak nie sprawdza i trzeba poszukać innego sposobu na „ładowanie baterii”. Postanowiłyśmy podejść do tematu metodycznie, dużo czytałyśmy o różnych skutecznych metodach łagodzenia skutków stresu, mających potwierdzenie w badaniach. Stosowałyśmy różne praktyki w pracy z ciałem i umysłem: mindfulness, techniki oddychania, medytację. Weszłyśmy też w obszar suplementacji, natknęłyśmy się na temat roślin adaptogennych ( przyp. Adaptogeny to nietoksyczne rośliny, charakteryzujące się specyficznym wpływem na ludzkie ciało i umysł. Nadrzędną właściwością wszystkich adaptogenów jest niwelowanie skutków stresu oraz adaptacja organizmu do niesprzyjających warunków zewnętrznych). Zainteresowałyśmy się grzybami funkcjonalnymi i postanowiłyśmy je na sobie przetestować.      

M: Kupiłyśmy pierwsze grzyby funkcjonalne w Hiszpanii i rozpoczęłyśmy wielomiesięczną kurację suplementami. Ja u siebie efekty zauważyłam bardzo szybko, poczułam przypływ energii, miałam w sobie dużo zapału. Agata reagowała na suplementację nieco wolniej, ale taka jest właśnie specyfika naturalnych środków, że bardzo indywidualnie się kształtują
efekty ich działania. To był proces, który doprowadził nas do pomysłu, żeby wykorzystać nasze doświadczenie i stworzyć projekt, którego misją będzie wspieranie ludzi w lepszym radzeniu sobie ze stresem. Miałyśmy świadomość, że takich osób, które doświadczają podobnych stanów wypalenia zawodowego jak my, jest wiele. Chciałyśmy uczyć ludzi wykorzystywania naturalnych metod, jednak przebadanych naukowo, to była naszym zdaniem gwarancja ich skuteczności. 

Nazwa „Omyu” przyszła do nas przypadkiem. Szukałyśmy brzmienia miękkiego, takiego powodującego miłe odczucie odprężenia i relaksu. Wyszła nam nazwa, która jest połączeniem „om” używanego w medytacji z „yu”,  czyli nieco zmienione you- ty. Czyli „Omyu” ma wywoływać skojarzenie, że chcemy twojego odprężenia. Także namawia- zaopiekuj się sobą.

Misją „Omyu” jest łagodzenie stresu i jego szkodliwych skutków dla ciała i umysłu. Na czym dokładnie to działanie polega?

M: To, co my możemy zrobić ze stresem, to z jednej strony lepiej sobie z nim radzić w momencie, kiedy się pojawia, z drugiej strony niwelować jego skutki. I tutaj wchodzą różne techniki oddechowe, relaksacyjne, czy też działanie roślin z grupy adaptogennych, które przygotowują organizm do lepszego reagowania na stres. Jeden z naszych klientów tak metaforycznie to opisał, że czuje się po ekstraktach „Omyu”, jak otulony w „miękkiej kołderce”. Te zdarzenia, których doświadcza, mniej go dotykają, jakby „kołderka” wygaszała ich działanie. 

W kontekście pracy ze skutkami stresu, grzyby funkcjonalne pomagają doprowadzić organizm do stanu równowagi, wyprowadzić z tych zachwiań, w które stres go wepchnął. Mimo, że wierzymy w skuteczność adaptogenów, uważamy, że sama suplementacja nie jest wystarczająca i dlatego sugerujemy łączenie jej z różnymi technikami.

Czym są grzyby funkcjonalne i czy ich stosowanie jest bezpieczne?

A: Grzyby funkcjonalne należą do grupy adaptogenów, czyli substancji  bezpiecznych i nietoksycznych. W „Omyu” stawiamy wysokie wymagania jakościowe, dlatego badamy nasze produkty w niezależnym laboratorium mikrobiologicznym. Jesteśmy bardzo dumne z tego, że nasze grzyby rosną w Polsce. Dzięki temu mamy pełną kontrolę nad procesem ich hodowli i ekstrakcji. Misją „Omyu” jest pomaganie, więc uznałyśmy za nasz obowiązek wybór najlepszych składników i badanie naszych produktów. Bezpieczeństwo ich wpływu sprawdzałyśmy na sobie i naszej najbliższej rodzinie.    

M: Chyba najlepszym przykładem pozytywnego wpływu grzybów funkcjonalnych na zdrowie, będzie historia mojego dziadka, który parę lat temu miał udar. Po chorobie miał bardzo obniżone funkcje poznawcze i trudno było się z nim nawet komunikować. Z trudnością mówił, a po 5 tygodniach suplementacji soplówką jeżowatą stał się gadatliwy ( śmiech).
Młodniał niemal z dnia na dzień, opowiadał żarty, rozwiązywał sudoku, krzyżówki. Wrócił w krótkim czasie do normalnego życia, czym zadziwił nawet swoją lekarkę! 

A: Oczywiście poza przykładami działania grzybów na naszej rodzinie czy klientach,  jest cała gama badań naukowych i publikacji w renomowanych czasopismach , które opisują pozytywne działania grzybów funkcjonalnych. I to jest również gwarancja bezpieczeństwa i skuteczności ich stosowania.

Wasza działalność jest wielowymiarowa. Chcecie „dzielić się dobrem”. Co to dla Was
oznacza w praktyce?

A: Oferujemy przebadane produkty i skupiamy się na szerzeniu metod relaksacyjnych, wspierających w pracy ze stresem. Na naszej stronie polecamy techniki, których skuteczność potwierdzają liczne badania, dodatkowo sprawdzone przez nas. Część zysków ze sprzedaży produktów „Omyu”, przeznaczamy na rozwój autorskiego programu psychologicznego, który chcemy potem udostępniać bezpłatnie, aby jeszcze szerzej wspierać ludzi w samoopiece. 

M: Chcemy wypracować program, który będzie swego rodzaju przewodnikiem, „prowadzącym za rękę” osoby potrzebujące wsparcia i wyjścia ze stanu „leżenia pod murem”, a najlepiej pomagał uniknięcia tego stanu. Będzie opierał się o podejście terapii akceptacji i zaangażowania, zamieścimy też konkretne ćwiczenia do samodzielnego wykonania. Parametrami naszego sukcesu, w sposób równoważny, są wymiar pomocowy i wskaźniki finansowe. Obie sprawy są dla nas równie ważne i uzupełniają się. W ten sposób możemy pomagać ludziom, realizując misję „Omyu”, a zarazem utrzymywać się z tej działalności. To jest etyczny wymiar biznesu, zgodny z nami i satysfakcjonujący, a zarazem nie odbywający się naszym kosztem.

Dlaczego nie wolno lekceważyć zbyt intensywnego lub długotrwałego stresu?

M: Niesamowite jest jak wiele badań naukowych pokazuje konkretne powiązanie stresu z naszym zdrowiem. Długotrwały stres może rozregulować cały organizm, ma wpływ na wszystkie niemal organy, a pewne zmiany są niestety nieodwracalne. Ciało daje nam sygnały i nie należy ich lekceważyć. Stany lękowe, duszności, bóle brzucha, kłopoty ze snem to wszystko świadczy o problemach, których przyczyną może być stres. Od nas zależy, czy przyjrzymy się temu, zaopiekujemy się sobą, czy zlekceważymy te „czerwone lampki”. Ciało pokazuje nam, czy postępujemy w zgodzie z sobą, czy raczej nie jesteśmy autentyczni.   

Jakie zaproszenie do świata „Omyu” skierowałybyście w stronę naszych czytelniczek i czytelników, aby zechcieli otworzyć te drzwi?

M: Mamy coraz więcej klientów, którzy do nas wracają i dziękują nam, że jesteśmy. Za każdym razem mam łzy w oczach, gdy czytam takie wiadomości. Myślę sobie, że dokładnie o taki efekt nam chodziło. Historie naszych klientów są różnorodne, ale łączy je wspólny mianownik, jakim jest odzyskanie równowagi.

A: Jeżeli komuś możemy jeszcze pomóc- to zapraszamy! Warto spróbować, jeśli ktoś szuka ratunku, bo czuje, że zbliża się do tego symbolicznego muru. Zapraszamy do świata „Omyu”, aby móc zobaczyć, co natura i nauka mają do zaoferowania.