Aaaaa LITOŚCI. Ile można? Ile można słuchać o tym, że kobieta musi dbać o swój rozwój, musi myśleć o sobie, może w siedmiu krokach uszczęśliwić samą z siebie i jeszcze do orgazmu nie raz się doprowadzić, też sama.
Myślę sobie – biedne my. No biedne. Bo mamy się uśmiechać, carpediemać, i pogodzić się z tym co nas spotyka. Co z tego, że facet nas zdradził, że porzucił, ale: wyciągnijmy wnioski, stańmy się dzięki temu mocniejsze, nic lepszego przecież nie mogło nas spotkać.
A co, jak mi się tak nie chce. Jak chcę ryczeć i tęsknić, chcę zapaść się w czarną czarność, czy tam ciemność, wpaść do dziury i już nigdy z niej nie wyjść? To co? To moje życie jest beznadziejne, bo nie uczę się na błędach, bo tkwię tam, gdzie tkwić nie powinnam?
I wiecie, mam ochotę wykrzyczeć: „A wsadźcie wy sobie to wasze szczęście w cztery litery”. Bo niczego nie da się tak łatwo, ot tak zrobić. Uśmiechaj się do siebie, mów sobie, jaka jesteś cudowna. A ja patrzę rano w lustro i ryczeć mi się chce. Bo skóra pod okiem zwiotczała. Bo włosy znowu ch*jowo obcięte i paznokieć na spłuczce od toalety odpadł. Wrrrr i gdzie tu szczęście. I z czego się cieszyć? Jeszcze psu na ogon stanęłam i dziurę w rajstopach mi zrobił.
Więc ja nie będę szczęśliwa. Będę wk*wiona. Na siebie, na świat i na to szczęście, co to niby w zasięgu ręki jest. I na opak, będę sobie nieszczęśliwa. Bo tak chcę. Bo tak mi się podoba.
Będę analizować przeszłość bez końca
Wracać do rzeczy, które były, które minęły, o których właściwie nikt nie pamięta. Ale ja pamiętam. Doskonale. Pamiętam, jak moja sąsiadka w ósmej klasie podstawówki zeszyt zachlapała mi mlekiem i jak przyjaciółka w ogólniaku poszła do kina z chłopakiem, który mi się podobał. Że nie wiedziała, że mi się podobał – akurat, domyśleć się mogła. I pamiętam, jak koleżanka z pracy w pierwszym dniu skrytykowała ciasto, które przyniosłam. Pamiętam, zapisałam głęboko w mojej głowie i w odpowiednim momencie nie zawaham się użyć tego wspomnienia.
Będę wchodzić w toksyczne relacje
Bo tak. Bo kto mi zabroni. Bo ktoś w końcu musi. Będę pozwalać szantażować się emocjonalnie, będę ulegać emocjom. Będę brać na siebie winę, za wszystko i wszystkich. Za każdy szczegół, który nie będzie miał właściciela. Pozwolę się wykorzystywać, przestanę myśleć o sobie i bez reszty pogrzebię własną wartość. Zwątpię we wszystko, co myślałam, i czego byłam pewna. Niech ktoś inny myśli za mnie, niech on kieruje moim życiem, podejmuje decyzje, dokonuje wyborów. Po co mi cały ten stres z tym związany?
Będę robić to, na co kompletnie nie mam ochoty
Znajdę pracę nie dającą mi żadnej satysfakcji, w końcu na coś człowiek narzekać musi, a praca, szef i koleżanki z pracy to taki wdzięczny temat. Będę chodzić na boks, choć brzydzę się przemocą i pozwolę, by ktoś inny obijał mi twarz. Pojadę łazić po górach, choć marzę o wakacjach nad morzem i leniwym wylegiwaniem się między parawanami i tłustymi panami. O i na dietę pójdę. Choć kocham jeść, i wegetarianką zostanę, pożegnam ukochanego schabowego i już nigdy nie posmakuję zraza i śląskich klusek (bo dieta, nie że wege). Bo czemu nie. Bo ktoś mi powie, że to zły wybór?
Będę wszystkich podejrzewać, że knują przeciwko mnie
Bo na pewno knują, jak tylko rozmawiają beze mnie, to na pewno o mnie. Obrabiają mi tyłek, zazdroszczą, kombinują, jak mi zaszkodzić. Mam ochotę być pępkiem świata, chcę czuć, że świat kręci się tylko wokół mnie. I właśnie dlatego wszyscy o mnie mówią, za moim plecami, szeptem, przerywają, gdy wchodzę. Przecież wiem, że zazdroszczą mi tych nowych butów. I koloru włosów zazdroszczą – ta farba naprawdę wyjątkowo złapała. I gdy się śmieją, to też ze mnie. Świnie. To z zawiści, z zazdrości. Nikomu nie można ufać, bo wszyscy mi źle życzą.
Będę przejmować się tym, co mówią inni
To ich opinia na mój temat, a nie moja własna będzie dla mnie istotna. Przecież ja mogę być nieobiektywna, mogę nie zauważać jakiś niuansów, myśleć o sobie zbyt dobrze, być zanadto pewna siebie. Inni sprowadzą mnie zawsze na ziemię. Powiedzą: „Hola, mała, przeginasz, zadzierasz nosa, nie na za dużo sobie pozwalasz”. I już złapię pion, to nic, że poniżej poziomu własnego morza, ale zawsze pion. Przynajmniej inni będą mnie lubić, nie będę im solą w oku z moją determinacją, ambicją i wiarą w to, że wiele mogę. „Nie możesz” – powiedzą. I sprawa będzie jasna. Co się będę wychylać przed szereg. Lepiej spokojnie i z szara masą, niż pod prąd grać wariata, którego nikt nie rozumie.
O tak. Tak właśnie zrobię. Będzie łatwiej!