Kiedy kilka miesięcy temu spotkałam się z Wiolą po raz pierwszy w gliwickim Kafo to przecież od razu wiedziałam, że to nie będzie łatwa opowieść. Zresztą spora część z kobiecych opowieści, których wysłuchuję nie jest łatwa. Wiola przyszła wtedy na spotkanie ze swoją córeczką Zosią – śliczną i rezolutną małą dziewczynką. To był deszczowy dzień lipca.
W kwietniu tego samego roku zmarł najstarszy syn Wioli – Janek.
– Chyba napisałam do Ciebie za wcześnie. Nie, nie jestem silna – po pierwszym łyku kawy Wiola patrzy mi prosto w oczy.
Nie pamiętam, czy coś odpowiedziałam, ale długo potem myślałam o tym czy da się w ogóle uchwycić i zamknąć w jakieś trwałe ramy pojęcie kobiecej siły. Szczerze? Nic mądrego nie wymyśliłam.
Tydzień temu w samym środku śnieżnego piątku znowu siedzimy w Kafo. Wiola wygląda jakoś inaczej.
– Kupiłam sobie nowe spodnie, hmm dość obcisłe i odważne. (Ach, to może dlatego – myślę sobie… )
Jest w tej kobiecie jakaś niezwykła energia. Coś co delikatnie pulsuje na samym dnie przykryte łzami, bolesnymi wspomnieniami i traumatycznymi przeżyciami. Ale jednak jest!
Wiola przyniosła cały plik zdjęć.
– Kasia! Moja córka ostatnio oglądała te zdjęcia i zapytała mnie: mamo a dlaczego Ty jesteś na tych zdjęciach taka zła? Bo Ty się nigdy nie uśmiechasz..? To prawda, nigdy się nie uśmiechałam. Ale teraz już bardziej się uśmiecham niż kiedyś – dodaje Wiola
Zaczynamy od zdjęcia pod tytułem „Najsmutniejsza Wigilia świata czyli tuż po diagnozie Janka”.
– Tak, tak myślałam wtedy, że to będzie najsmutniejsza nasza Wigilia ale… o tu Janek zakłada czubek na choinkę.
– A to? – Wyciągam z pliku zdjęć takie na którym Wiola uśmiecha się promiennie (a jednak! uśmiecha się!)
– To ja w czasach biznesowych przed dziećmi – wyjaśnia mi Wiola. A ja myślę sobie – o kurcze jak ona cudnie i seksownie wygląda.
Łyk kawy i pytam:
– Wiolu, co chcesz opowiedzieć o Janku?
– A co chcesz wiedzieć? Bo wiesz, Janek to była miłość mojego życia. Był strasznie fajnym człowiekiem. Kiedy Janek się urodził to ja miałam wrażenie, że unoszę się nad ziemią. Jakbym lewitowała. (W tle słychać gwar kawiarni a ja przypominam sobie jak rodził się mój syn. I zapach tej chwili. Tak, tak ja wiem o czym mówi Wiola.)
– Wyobraź sobie, że Janek kolekcjonował scyzoryki i noże. Ale marzył też o psie, którego nie mogliśmy niestety mieć ze względu na jego chorobę – kontynuuje Wiola.
– Pięknie rysował. Na początku to była seria „fugonoj”, potem rysował jaskółki. Rozdawał te swoje obrazki wszystkim dookoła. Niestety po drugiej chemoterapii przestał rysować ale przeczytał za to całą serię Tytusa Romek i Atomka. (Chciałabym zobaczyć jakieś rysunki Janka ale wyobrażam sobie, że leżą pewnie skrupulatnie przechowywane w pudełeczku na dnie szafy).
– Wiesz, że to ja zdiagnozowałam chorobę Janka? (ach, ta cholerna kobieca intuicja – myślę). Tydzień przed oficjalną diagnozą. Czułam to.
Wiola opowiada, że kiedy dostali skierowanie do szpitalu na hematologię to pojechali tam całą rodziną.
– Paweł, trzeba pójść z Jankiem do fryzjera – mówię do męża. Paweł odpowiada, że pójdą ale po powrocie ze szpitala.
– Kasia, a ja przecież wiedziałam, że zostaniemy tam dłużej.
To był październik, padał jak zwykle deszcz.
12.10.2009, pobranie szpiku i diagnoza. Ostra białaczka limfo blastyczna.
Ma być normalnie!
Przez te wszystkie lata od diagnozy życie rodzinne toczyło się prawie normalnie. Dzięki pomocy rodziny i sąsiadów reszta dzieci chodziła do szkoły, wyjeżdżali razem na wakacje, przyjmowali w miarę możliwości gości w domu.
– Ma być normalnie. Bo wiesz, ja byłam przekonana, że to jest długa, ale tylko chwila. Musimy zatem Janka traktować tak, żeby jak to wszystko minie mógł żyć normalnie.
Janek grał na gitarze, miał dodatkowe lekcje z języka angielskiego. Oczywiście nie chodził do szkoły, uczył się w domu ale jeździł na rowerze i biegał jak każde dziecko. W szpitalach w których przez te wszystkie lata spędzali mnóstwo czasu też starali się organizować normalne życie. Gotowali, przychodziło rodzeństwo. Obiad rodzinny na oddziale to norma przecież!
Bywały też ciężkie chwile. Wiola opowiada o tym jak tydzień przed świętami Janek wyszedł na przepustkę ze szpitala. Młodszy syn Maciek miał zapalenie płuc i musiał zostać w szpitalu a mąż zachorował na anginę.
– Jakim sposobem ja wtedy nie zwariowałam? A może zwariowałam ale o tym nie wiem (mimo wszystko uśmiechamy się)…
Na ten temat płaczemy razem…
Janek przeszedł przez ten czas dwie próby przeszczepu szpiku. Niestety nie udane. Dawcą był Paweł, tato Janka.
– Na ten temat płaczemy z mężem razem. Wierz mi lepiej się płacze z kimś. Łatwiej się można wypłakać tak, że już nie masz łez. Na chwilkę ich nie masz, potem znowu wracają – dodaje Wiola.
Parę dni przed śmiercią Janek leżał na oddziale intensywnej terapii.
– Wiesz ja jestem legalistką, poddaję się zasadom, miał izolatkę a my mogliśmy być z nim na zmianę. Zmienialiśmy się z Pawłem co godzinę. Czytaliśmy mu książki (myślę sobie czy kiedykolwiek potrafiłabym wrócić po latach do książki, która była ostatnią książką czytaną mojemu dziecku)
– Ale jak umierał to byliśmy razem. Zadzwonili do nas, że jest przesilenie a ja głupia myślałam, że to jest przesilenie w dobrą stronę. Skąd się u mnie wzięło coś takiego? Może chodziło o te, żebym nie płakała z nim? Była dzielna? Silna? Dla niego?
To była godzina 9:30. Janek się uśmiecha.
Ile to trzeba mieć… wiesz sama nie wiem czego? (siły? mój dopisek)
Wiola w zeszłym miesiącu zaczęła razem z dziećmi chodzić na zajęcia grupy wsparcia organizowane przez hospicjum. Powiedziała dzieciom, że idą tam po to żeby spotkać osoby takie których nie spotkają na co dzień w szkole. Czyli takie, które niedawno straciły kogoś bardzo bliskiego.
Siła od ludzi
Wiola opowiada o rodzinie, sąsiadach i znajomych, którzy pomagali i pomagają. I o przyjaciółce. Tej samej od 35 lat.
Tyle było jasnych chwil przecież!
Kiedy Janek miał dziesiąte urodziny to zorganizowali dla klasy Janka garden party. Przyszły wtedy wszystkie dzieciaki. Albo szkolne mikołajki na których cała klasa łącznie z panią ubrała maski medyczne żeby Janek mógł być bezpieczny.
– Janek dzięki nam był taki jaki był. To nie tylko geny. Chodzi o tą siłę, którą miał w sobie. I pogodę ducha.
Na zdjęciach z ostatnich ferii jest cała rodzina. Dzieci szaleją na sankach i nartach.
– To był ostatni czas nadziei. Po feriach Janek trafił do szpitala.
– Mam poczucie, że rodzic powinien potrafić obronić swoje dziecko. – mówi Wiola – tak jak kiedyś w prehistorycznych czasach bronił swoje dziecko przed mamutem. To taki atawizm jest. Ale się nie udało. Pieprzony mamut!
Długo się zbierałam do spisania tego wywiadu.
Wiola ma w telefonie nagrany śmiech Janka. Słuchamy go w tą i z powrotem. Jak zaczarowane. Przed oczami mam radosnego chłopca – blondyna w okularach i widzę go jak wygłupia się na szpitalnym łóżku, ogląda swoje ulubione filmiki o Koniu Rafale albo przekomarza się z młodszym bratem.
Wiola. Mama trójki dzieci. Janka, Maćka i Zosi.
– Czego ja teraz miałabym się bać? Latania samolotem? Groźnego psa?
Bo już się wszystko wydarzyło. Chyba niczego się nie boję.
PS: Wiola będzie jedną z bohaterek naszej książki o sile kobiet. Dziękuję Ci Wiolu za zaufanie.
Katarzyna Szota-Eksner prowadzi szkołę jogi Yogasana , mocno zaangażowana w projekt Sunday is Monday – nawołujący do dbania o siebie. Jak Polska długa i szeroka namawia kobiety do szukania (mimo wszystko!) siły w sobie! Współtwórczyni (razem z Emilią Kołowacik) niezwykłego Kalendarza 2017 Zadbaj o Siebie. Dziewczyna ze Śląska.