Pisałam już o dziecięcych pokojach. To ważne miejsce w domu, tak oczywiste jak kuchnia czy łazienka. Jeżeli mamy dzieci lub tylko plany, aby je mieć, to kupując dom, mieszkanie planujemy też przestrzeń dla nich, to naturalne, że nasze dzieci muszą mieć swój pokój, swój świat. Idźmy dalej. Staramy się, aby rodzeństwo miało osobne pokoje, tak przecież „powinno być”. Potrzebne jest biurko, fotel, łóżko, szafa – własne, nienaruszalne. Znajoma będąca w trzeciej ciąży zadzwoniła do mnie i z paniką w głosie pytała „no i jak my to teraz przeorganizujemy ?! Gdzie będzie jej pokój?” No właśnie, gdzie?
A gdzie jest dziś TWÓJ pokój, moja czytelniczko? Gdzie jest Twój fotel? Twoja sofa? Twoje biurko? Czy dorastając, zakładając rodzinę, budując wspólny dom nie zapominamy trochę o potrzebie własnej przestrzeni? Czy nie jest z nami trochę tak, że wyrastając z dziecięcego pokoju zatrzaskujemy za sobą te magiczne drzwi i już nigdy do tego świata nie wracamy?
Pisząc z perspektywy jedynej kobiety w domu (nie licząc kocicy) rozglądam się dookoła i wszędzie widzę klocki, skarpety, kabelki, autka, książki o rycerzach i detektywach, DVD z supermanem. Na kanapie leżą branżowe pisma techniczne ,w sypialni stoi namiot z koca, w łazience jest krem do golenia i szampon dla dzieci, w holu głównie korki treningowe i szkolne worki z kapciami. Pokoje dzieci należą do dzieci, mąż ma warsztat w garażu i własne biuro, reszta domu to taka komunalna wspólnota. Pewnego dnia, kiedy zabrałam się za tapicerowanie starego krzesła, zorientowałam się, że nie mam gdzie tego zrobić, mam dom, ale nie ma w nim MOJEGO miejsca. Taka zwykła, samolubna refleksja weszła mi do głowy i już nie chciała wyjść. Niby dlaczego tak jest? Dlaczego ma tak być nadal? Jest przestrzeń dla nas wszystkich, ale nie ma mojej do cholery?!? Chcę chociaż fotel w kolorze fuksji!
Chcesz mieć własne miejsce? Zadbaj o to sama. Ja tak zrobiłam. Zaproponowałam moim synom wspólny pokój, przecież i tak wspólnie odrabiają lekcje, bawią się. Często też razem zasypiają, kiedy czytamy książki. Zaskoczył mnie ich entuzjazm, zgodzili się chętnie i sami wpadli na pomysł, że pozostawiony pokój może należeć do mnie! „Mamo, będziesz go mogła w końcu pomalować na różowo!” Nie pomalowałam, ale z dziką radością przyjęłam pomysł własnego miejsca.
To tu teraz trzymam maszynę do szycia, papiery ścierne i nici tapicerskie. Są farby i stos pędzli, rozpuszczalniki i nity. Taki mój własny, nietykalny, zaczarowany świat. Czasami tu wchodzę, zamykam za sobą drzwi, jestem u siebie. Rysuję, projektuję, szyję, odnawiam moje stare meble, czytam książki i słucham muzyki. Odpoczywam, kiedy już dość mam odpoczynku „rodzinnego”. Tu jestem zawsze sobą, w piżamie, bez makijażu, z mokrymi włosami, czy zapomnianą depilacją nóg, tutaj to nieistotne. Istotne, że nie wdeptuję bosą nogą na klocek, nie skrobię zaschniętej czekolady z kanapy, nie poprawiam po nikim narzuty…. Nie, nie ma tu sterylnego porządku ale jestem cała JA.
Dlaczego wciąż najłatwiej zapomnieć nam o sobie, o własnych pragnieniach i własnych potrzebach? Pilnujcie tego bardzo, dbajcie o siebie, o swój kawałek pokoju, podłogi czy choćby swój fotel w kolorze fuksji do czytania. Absolutnie konieczny, babski kawałek rodzinnego świata. Polecam!