Frances McDormand. Szczęśliwa żona, matka. Genialna aktorka. Zdobywczyni tegorocznego Oskara za najlepszą główną rolę kobiecą („Nomadland” reż. Chloe Zhao). W czerwcu tego roku kończy 64 lata.
Jest dowodem na to, że w życiu trzeba postawić na to, co dla nas ważne, mieć cierpliwość, nie poddawać się. I wierzyć, że kiedyś przyjdzie czas na sukces.
Za co ją uwielbiamy?
Jest sobą i na tym zbudowała markę
Nawet jeśli „bycie sobą” oznacza niepokazywanie się na okładkach magazynów, nieudzielanie wywiadów, nieposiadanie mediów społecznościowych, brak makijażu, nieidealne zęby, ubranie, włosy. A to wszystko w świecie, gdzie pokazywanie się i piękny wygląd wydają się koniecznością.
Królowa normalności. Kocha dżinsy i koszule, lubi gotować, robić zakupy, razem z mężem przez wiele lat mieszkała w apartamencie na Manhatanie, gdzie zamiast modnych dodatków pełno było książek. Potem przeniosła się do niedużej miejscowości pod San Francisco. Jeszcze do niedawna nie miała smartfona, a gdy przyjeżdżała do Europy wolała przemierzać trasy piechotą niż taksówką czy zamówionym samochodem.
Mówi, że nie musi się karmić adoracją i uwielbieniem, bo jest nakarmiona. Nie jest narcystyczna. W wielu wywiadach wspomina, że kiedyś zakładała sztuczny biust na castingi i bardzo przejmowała się, gdy słyszała: za młoda, za chuda, za wysoka, za niska, za blond, za ciemna. Ale też wtedy postanowiła, że jej siłą będzie bycie inną. Nie jest pięknością? Nie ma potrzeby z tym walczyć, zostanie aktorką charakterystyczną.
Nigdy nie dała się namówić na operację plastyczną. Ponoć namawiał ją na to Ridley Scott, reżyser „Thelmy i Louise”, który zastanawiał się, czy nie wybrać ją do jednej z głównych ról. Ostatecznie postawił na „ładniejsze” aktorki.
Jest dowodem na to, że nawet w Hollywood można mieć szczęśliwe małżeństwo
Ona i Joel Coen prawie 40 lat razem, choć związek aktorki i znanego filmowca, reżysera i scenarzysty mógł przecież się nie udać. Poznali się w 1984, ona, polecana przez koleżankę, przyszła na jego casting do debiutanckiego filmu „Śmiertelnie proste”.
Co po latach jest ich siłą? Przyjaźń i zrozumienie. Ona twierdzi, że mąż jest jej inspiracją, on wszędzie jej towarzyszy i często popycha do przodu. Do roli 60-letniej Fern z „Nomadland” też ją namówił. „Zawsze chciałaś ruszyć w podróż, zobaczysz jak to jest” powiedział.
Ma charakter i pewność siebie
Co widać na każdym kroku.
W pracy często bezkompromisowa. Podobno aktorzy i niektórzy reżyserzy boją się z nią współpracować. Taka była już na początku kariery, to też zauroczyło jej męża. Na castingu do „Śmiertelnie proste” wypadła bardzo dobrze, Coen poprosił, by przyszła na kolejną próbę: „Wtedy nie mogę, będę oglądać serial z moim chłopakiem” odrzekła.
Nie traci dystansu
Zastanówmy się, która kobieta ucieszyłaby się, gdyby jej partner, przyszły mąż wręczyłby jej obrączkę swojej byłej?
Tak właśnie zrobił Joel Coen, gdy oświadczał się Frances. Na palec włożył jej obrączkę, którą jego była żona zostawiła wyprowadzając się z domu. „E, to bardzo praktyczne” miała powiedzieć Frances. Zawsze twierdziła, że najważniejsze jest uczucie, nie gesty.
Trudne doświadczenia są jej siłą
Była dzieckiem samotnej kobiety, która nie potrafiła udźwignąć roli matki. Gdy miała rok, adoptowało ją małżeństwo Mc Dormands, pastor i pielęgniarka. Przez wiele lat Frances (bo tak nazwali ją rodzice) nie wiedziała, że jest adoptowana. Gdy prawda wyszła na jaw, z pomocą rodziców skontaktowała się z biologiczną matką, napisała do niej list.
Później tego żałowała, nigdy też nie utrzymywały kontaktów. Była wdzięczna adopcyjnym rodzicom, nieraz powtarzała, że dzięki nim miała szczęśliwe dzieciństwo.
W 1994 roku wspólnie z mężem też zdecydowali się na adopcję Pedro, półrocznego chłopca z Paragwaju. Pedro został ich jedynym dzieckiem, para bezskutecznie starała się o dziecko.
Z dojrzałości i przemijania zrobiła atut
Nie wstydzi się zmarszczek, czasu, który mija. Gdy skończyła 60 lat, powiedziała, że to nawet zabawne, bo już nie musi się przejmować żadnymi konwenansami. Przez lata grała drugoplanowe bohaterki i choć pierwszego Oscara dostała w 1997 za rolę w filmach „Fargo” braci Coen, kolejna dwa już jako dojrzała aktorka: za rolę Mildret Hayes z „Trzy bilbordy za Ebbing, Missouri” (w reż. Martina McDonagha). I teraz za „Nomadland”.
Pokazuje nam charyzmatyczne, silne bohaterki. Matka, która po tragicznej śmierci córki walczy o sprawiedliwość, czy kobieta, która w wieku 60 lat traci pracę w fabryce płyt gipsowych w Nevadzie, pakuje się do starego vana i poznaje życie pozbawione nowoczesnych wygód, to tylko niektóre z nich.
Po roli Olive Kittergide (2014 rok) oznajmiła na festiwalu w Wenecji, że już nie szuka postaci kobiecych, które są odbiciem mężczyzn. Chce ról kobiet niezależnych i świadomych. Takie też dostała.