Go to content

Ballada o Sylwii 

Fot. iStock/kitzcorner

Historia, w której wszystko co złe, brudne i pospolite z biegiem czasu staje się coraz bardziej wynaturzone i przerażające. Sylwia balansuje pomiędzy realnym a wymyślonym, pogrąża się w chaosie swojej głowy. Dziewczyna jest przebiegła, infantylna i zawistna. Ma plany i marzenia, ale brakuje jej predyspozycji i perspektyw na ich zrealizowanie. Popada w obłęd, a szary świat widziany jej oczami zmienia się w fantastyczną, chociaż groźną krainę.

Książka jest opowieścią o konfrontacji nadwrażliwej jednostki z bezkompromisowym światem, który usiłuje zwalczać każdą inność.

W świecie umysłu Sylwii słowa, przedmioty, osoby przeplatają się ze sobą, powracając jak refren, rymując się ze sobą, wchodząc w interakcje, może przede wszystkim słowne. Bo język jest w tej opowieści jednym z najważniejszych budulców przestrzeni i fabuły – tyle tylko zobaczymy, ile zechce nam powiedzieć bohaterka, tylko tak to zobaczymy, jak widzi to ona i jak zechce, lub zdoła nam przekazać.

Nie sposób nie docenić przy tym kunsztu autorki, która nawet na moment nie odpuszcza, nawet jednym zdaniem nie wycofuje się z tej formy opowieści, jaką narzuca nam od początku – to powieść skonstruowana i napisana perfekcyjnie, w której zapominamy, że czytamy fikcję, zdaje się nam raczej, że to zapis prawdziwego monologu osoby intelektualnie innej od nas, fascynującej, ale i chwilami przerażającej.   
Przemysław Poznański, Zupełnie inna opowieść

Katarzyna Kubicka pisze gęstą, przerażającą chwilami powieść o autodestrukcji i rozmaitych odcieniach strachu przed życiem. Świeży jest styl i stałe zacieranie granic między tym, co rzeczywiście przeżyte, a tym, co wyobrażone. Mroczna wizyjność tej powieści każe zastanawiać się także nad tym, co może być dla bohaterki synonimem spokoju i końca udręki.

(…) proza Kubickiej nie określa wprost modelu funkcjonowania w małej społeczności, ona ten model dekonstruuje – nikt nie jest tym, kim się wydaje, nikt nie jest na miejscu i w porządku. A główna bohaterka bardzo sugestywnie wyraża wstyd. Wstydzimy się siebie, przerzucając wstyd na innych.
Jarosław Czechowicz, Krytycznym Okiem

Ballada o Sylwii to powieść szalenie sugestywna. Oddziałuje tak mocno na czytelnika za sprawą swej sfery stylistycznej i językowej. Wywołuje dezorientację. Niepokój. I każe zastanowić się nad tym, w jak bardzo opresyjnym świecie na co dzień żyjemy, jak – nieświadomie – agresywne zachowania czasami przejawiamy. To bardzo mocny, wyrazisty, ambitny – choć niełatwy pod względem formy – debiut.
Sławomir Krempa, Granice.pl

Katarzyna Kubicka – ur. w 1988 roku w Białej Podlaskiej. Ukończyła filologię polską na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Mieszka na warszawskiej Ochocie. Debiutantka.

 

Fragmenty

1.

Ciało Sylwii się wzdryga. A co się pytali? No przecież wiesz. Sylwii głowa puchnie. A co im powiedziała? Nic. Przecież mama wie. Ja nic nie wiem, bo ty nigdy nic mi nie mówisz. Ja już kierownika podgadywałam, on nie będzie robił problemów. Byłby skłonny, mówi mama. Czemu nie chcesz? Praca w fabryce to pewne pieniądze. Nie wiem.

Zobaczysz, inni cię prześcigną i będzie nieszczęście. Będzie nieszczęście. Zobaczysz, że tak będzie. A ja i ojciec nie młodniejemy. Nie młodniejecie. Nie młodniejemy. I co wtedy będzie? Co z toba będzie? A co ma być? Coś z tobą musi być. Co ma być, to będzie. Pomóc nam musisz. My nie młodniejemy… Nie młodniejecie. Ty nam musisz przynieść radość na starość. Ja? A kto inny? Ty jesteś naszą jedyną córką. Najpierw ja dbałam o ciebie, teraz ty musisz dbać o mnie.

Zapadła głucha cisza. Masło, chleb, sól wypakowane z torby, ustawione w rzędzie na stole, stoją równo, w równym rzędzie. Sylwia nie wie, gdzie podziać ręce. Patrzy w dół na ręce, czyste, białe ręce, niespracowane ręce, odpoczywające, swoje własne ręce. Wzięła sól. Wysypała się krzta soli na stół.

Będzie nieszczęście.

Sól na nieszczęście.

2.

Dzidzia układa usta w dziób, mimo wad, jest przecież jego ukochanym pieszczoszkiem. Może nie? Smętnie jej siedzieć na kanapce, trudno cokolwiek powiedzieć, skubie strupa na kolanie, jakoś jest markotno, brzydko, na łapu-capu, patrzy na zielone firanki, ona chce się poprowadzać, spragniona wiaterku, spacerku, a tu parno i gwarno od jęków z kasety wideo, której taśma wije się jak węgorz w odtwarzaczu. Niby są we dwoje, ale tamta na ekranie kołysze się na dwóch szczudłach w białych rajstopach, których zdejmować nie potrzebuje, bo wszystko przez nie widać gołym okiem. Kołysze się aż do złudzenia, że zaraz stamtąd wyjdzie i siądzie na kanapce obok Sylwii okrakiem. Tamta inna, nie Sylwia, wkłada zgarbiony palec pod rajstopy i wydaje z siebie głośne O jak w słowie oliwa, Sylwia siedzi za to do ekranu bokiem, mości się kościstym tyłkiem na niebieskiej kanapce, ale wylizała rzuconą kość, widzi, jak tamta przewraca oczami, jak na tle czarnej ściany błyskają jej białka. Ładna kobietka obróciła się i jeszcze raz się obróciła, wygięła plecy, wygląda jak półksiężyc w nocy, jest włochata i piękna.

Suka, beczy Sylwia, skąd ją wytrzasnęli, jęczy schowana pod stołem, czepia się nogi, sprawdza drętwiejącymi palcami, dokąd prowadzą kable ciągnące się od telewizora, ale one, głupia, po prostu znikają w ścianie, bo to jest magia, i Sylwia otwiera oczy w zdumieniu, nie chce wyjść spod stołu, nigdy już stamtąd nie wyjdzie, bo wie, że gdzieś tam żyje piękność włochata, nikt jej sobie nie wymyślił.

Ballada o Sylwii