”Proszę zrozumieć – pandemia niczego nowego nie pokazała. Pokazała problemy, które są w szkole od dziesięciu, czy piętnastu lat. Ta niecodzienna sytuacja tylko niektóre problemy uwypukliła.” O tym, jak system edukacji radzi sobie z pandemią porozmawiałam z Marcinem Korczycem – nauczycielem, wychowawcą i jednym z liderów ruchu Ja, Nauczyciel’ka. Swoimi spostrzeżeniami podzieliła się z nami również Iwona Chmura-Rutkowska – pedagożka, przewodnicząca rady Fundacji Ja, Nauczyciel’ka. Czy faktycznie ponieśliśmy klęskę?
Klaudia Kierzkowska: Pandemia z dnia na dzień zmieniła nasze życie. W marcu miało miejsce zawieszenie zajęć dydaktyczno-wychowawczych w szkołach, przedszkolach i placówkach oświatowych. Jak wówczas wyglądała sytuacja nauczycieli?
Marcin Korczyc: Nastał kompletny chaos. Nie mieliśmy żadnych procedur komunikacji, wszyscy siedzieliśmy w domach i czekaliśmy na jakąkolwiek informację. Nauczyciele, którzy z definicji nie potrafią spać do godziny 11, od rana zaczęli się organizować – włączać laptopy, sprawdzać co i jak można zrobić, jak zadziałać.
Zostaliśmy w domach z koniecznością przeorganizowania całego warsztatu pracy, kompletnie bez żadnego wsparcia ze strony systemu – chociaż trudno powiedzieć, w czym mógłby pomóc minister nauczycielowi na wsi. Na przygotowania było już za późno, takowe trzeba było rozpocząć 10 lat temu. Zostaliśmy również bez wsparcia ze strony szkół – jednak pamiętajmy, dyrektorzy siłą rzeczy są tylko nauczycielami. Oni także nie mieli narzędzi.
Ten pierwszy moment dla nikogo nie był łatwy, dla młodzieży, która z dnia na dzień została zarzucona ogromem pracy. Na szczęście po pierwszych dwóch tygodniach wszyscy się otrząsnęliśmy, przestaliśmy panikować i zaczęliśmy się zastanawiać, o co tak naprawdę chodzi. A chodziło o to, aby za wszelką cenę, jak najlepiej można, zapewnić ciągłość procesu edukacyjnego dla jak największej grupy uczniów.
Co pokazał, uświadomił nam okres pandemii?
Proszę zrozumieć – pandemia niczego nowego nie pokazała. Pokazała problemy, które są w szkole od dziesięciu, czy piętnastu lat. Ta niecodzienna sytuacja tylko niektóre problemy uwypukliła. Podlegamy systemowi awansu zawodowego, w którym musimy spełnić szereg kryteriów i wymagań, a tymczasem nie byliśmy w ogóle przygotowani na to, co się wydarzyło. System awansu i dokształcania nauczycieli w tym aspekcie nie dał nam żadnych szans, możliwości i żadnej dodatkowej wiedzy.
Po kilku tygodniach było już całkiem nieźle, co nie oznacza jednak, że 100% nauczycieli odnalazło się w tej nowej sytuacji. Nauczyciele są zróżnicowaną grupą zawodową – około 85% z nich to kobiety, których średnia wieku wynosi 45 lat.
Młodszemu pokoleniu nauczycieli z pewnością było zdecydowanie łatwiej. A najłatwiej było uczniom, bo przez moment otrzymali wolność. Dzieci bardzo szybko się przeorganizowały, odnalazły i co się okazało? Taki sposób nauczania bardzo im odpowiada, a my, nauczyciele, weszliśmy do świata, w którym dzieci są już od dawna.
Relacje w szkołach ucierpiały – niestety. Przeprowadzone badania nastrojów nauczycieli dowodzą, że nauczyciele są przestraszeni, obawiają się o bezpieczeństwo – o zdrowie swoje i bliskich.
Nie ukrywajmy, poszliśmy trochę na pierwszą linię frontu, co niestety bardzo determinuje to, jak wyglądają obecnie relacje w szkole – jak wygląda dzień, jak ludzie zachowują się w stosunku do siebie. Nie zapominajmy o uczniach, którzy do szkoły także przychodzą wystraszeni i pełni obaw. Niewielu nauczycieli odważyło się z nimi porozmawiać, bardzo wielu na pierwszej lekcji, w nowym roku szkolnym, podało kryteria ocen. Smutne i niezrozumiałe – przynajmniej dla mnie.
Czyli powrót do normalności w obecnej sytuacji nie jest możliwy?
Zależy co postrzegamy jako normalność w szkole… Kiedy słuchamy ministra i polityków dowiadujemy się, że mamy sukces – przecież 95% szkół pracuje „normalnie”. Piszemy regulaminy do regulaminu, zamykamy drzwi i nie wpuszczamy rodziców na teren placówki. Czy to jest normalność? Dla mnie normalność to rozwój i zrozumienie, że kluczem w szkole jest relacja. Do normalności naprawdę nam jeszcze daleko…
Do rozmowy zaprosiłam również Iwonę Chmurę-Rutkowską, pedagożkę, przewodniczącą rady Fundacji Ja, Nauczyciel’ka
Klaudia Kierzkowska: Jak w czasach pandemii, czyli w pewnego rodzaju sytuacji kryzysowej, wygląda życie nauczycieli i uczniów „od kuchni”?
Iwona Chmura – Rutkowska: Poza lękiem przed chorobą i zakażeniem bliskich, który towarzyszy dużej części społeczeństwa, kadra pedagogiczna szkół mierzy się ze wieloma innymi specyficznymi trudnościami. Zatłoczone korytarze i sale – to mówiąc wprost – realna i bolesna weryfikacja zaprojektowanych przez MEN standardów bezpieczeństwa szkole. Brak podstawowych środków ochrony i wciąż zmieniające się rozporządzenia dotyczące organizacji szkoły, wpływają na atmosferę niepewności i braku poczucia bezpieczeństwa. Przeciążenie dodatkowymi godzinami, które wynika z faktu, że wiele nauczycielek i nauczycieli w tym roku zrezygnowało z pracy lub wzięło urlop. W ciągu dnia realny brak przerw na odpoczynek, bo zamiast nich czeka na nas dyżur na korytarzu.
Wiele dzieci ze specjalnymi potrzebami, które do tej pory uzyskiwały wsparcie psychologiczne i terapeutyczne w innych instytucjach oświatowych i medycznych – nie ma obecnie możliwości w pełnym wymiarze otrzymywać pomocy. Do tego dochodzi ciągłe napięcie związane z wizją szybkiego, z dnia na dzień, przejścia na edukację zdalną …. w sytuacji gdy MEN przez ostatnie pół roku nie wykonało żadnej pracy by zbudować system, na którym bezpiecznie można prowadzić zajęcia.
Oczywiście, jak w każdej sytuacji kryzysowej pojawiają się też napięcia międzyludzkie, zarówno w pokoju nauczycielskim, pomiędzy rodzicami, na linii dyrekcja – pracownicy, nauczyciele- rodzice, itd. To dodatkowe źródło stresu i okoliczność zaburzająca balans i dobrostan. Jest też dojmujące poczucie braku uznania i szacunku dla ludzi pracujących w szkole, co oczywiście nie jest nowym problemem, ale w trudnych czasach jeszcze bardziej podcina skrzydła.
Klaudia Kierzkowska: Wiem, że od lat bacznie przygląda się pan powstającej platformie do nauczania hybrydowego, o którym w ostatnich miesiącach słyszymy coraz więcej. Czym tak naprawdę jest nauczanie hybrydowe, na czym polega?
Marcin Korczyc: Pojęcie edukacji hybrydowej w ostatnim roku zrobiło ogromną karierę. Używają go wszyscy, ale nikt tak naprawdę nie wie o czym jest mowa. Edukacja hybrydowa to edukacja, w której ja jako nauczyciel mogę zmaksymalizować stopę zwrotu. Przykładowo, teraz w szkole, uczę grupę dwudziestu uczniów przez 45 minut. Czy istnieje taka możliwość, abym poświęcił kwadrans, ale żeby uczyło się pięćdziesięcioro dzieci? Istnieje! Do tego służą właśnie platformy do edukacji hybrydowej. Jako nauczyciel tworzę materiał – quiz, prezentację i zadaniuję go uczniom, którzy logują się na platformie i uczą w dogodnym dla siebie czasie. To działa na platformie jak pewnego rodzaju edukacyjny facebook. Uczeń widzi, że jego kumpel zdobył więcej punktów, szybciej wykonał zadanie – i on też tak chce pracować wydajniej.
Hybryda pozwala trochę wyjść ze szkoły, trochę przenieść się w chmurę czyli wejść do internetu, gdzie skala narzędzi tego jak ułożymy proces edukacji jest tylko kwestią wyobraźni wizjonera, który stworzył tę platformę. To jest edukacyjny XXI wiek.
Komentarza dotyczącego edukacji hybrydowej udzielił mi Dariusz Sochacki z Fundacji Ja, Nauczyciel – twórca innowacyjnej platformy do edukacji hybrydowej eurudyta.pl
Dariusz Sochacki: Nauczanie hybrydowe to konsekwentne i systemowe wykorzystanie technologii informatycznych w celu wielokrotnego zwiększenia skuteczności nauczania i uczenia się.
Niestety przedstawiciele MEN używając pojęcia „nauczanie hybrydowe” najczęściej mają na myśli tradycyjne lekcje prowadzone w trybie mieszanym – część stacjonarnie, część zdalnie. Z prawdziwą hybrydą nie ma to wiele wspólnego, a co gorsza, podawany w ten sposób termin wzbudza w nauczycielach nieuzasadniony lęk, czy niechęć – kojarzy się jedynie z komplikacją i chaosem. Prawdziwe nauczanie hybrydowe, należy rozumieć podobnie jak hybrydowe samochody.
Porównanie nauczania hybrydowego z samochodem hybrydowym wydaje się dość ryzykowne. Jak powiązać ze sobą te dwa pojęcia?
W samochodach hybrydowych wykorzystywane są dwa rodzaje napędu – spalinowy i elektryczny. Każdy z nich pracuje wtedy, gdy jest to optymalne z punktu widzenia użytkownika – w zależności od potrzeb jeden pozwala nam oszczędzać paliwo, a drugi zapewnia moc wtedy, gdy jej potrzebujemy. Jeden silnik przejmuje te funkcje drugiego, których on nie spełni w sposób optymalny, przy okazji przedłużając jego żywotność poprzez zmniejszenie jego obciążenia.
Podobnie jest w nauczaniu hybrydowym. Jednym rodzajem napędu jest człowiek – nauczyciel – ze swoim umysłem, uczuciami, intuicją, empatią i mądrością życiową, a drugim jest zestaw narzędzi informatycznych – komputer, tablet, smartfon, platforma edukacyjna – ze swoją szybkością, dostępnością, umiejętnością przetwarzania ogromnej liczby danych, i nie ma co ukrywać, atrakcyjnością audio-wizualną czy interaktywnością.
Silnik informatyczny nie jest w stanie zrobić rzeczy, które potrafi myślący i czujący człowiek, za to doskonale sprawdzi się w wyręczaniu przepracowanego nauczyciela w wykonywaniu powtarzalnych czynności biurokratycznych, bezustannym kopiowaniu materiałów, które po jednorazowym wykorzystaniu wylądują w koszu czy też w mechanicznym poprawianiu kartkówek i klasówek oraz odpytywaniu ze słówek czy faktów.
Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że nauczanie hybrydowe niesie wiele korzyści dla nauczycieli. A co z uczniami?
I tych jest całe mnóstwo. Platforma hybrydowa jest w stanie nieraz bardziej zaciekawić i zaabsorbować ucznia, niż liniowy przekaz lekcyjny, często obciążony brakiem interaktywności (pomimo uczestnictwa żywych ludzi), niedostosowaniem do różnych stylów i tempa nauki odbiorcy – ucznia, wykonywany na czas, ciągle tymi samymi metodami. To szansa na zindywidualizowanie materiałów i stylu pracy w zależności od potrzeb uczniów i uczennic oraz pozostawanie z nimi w kontakcie niezależnie od ramy planu lekcji. Hybrydowe podejście do nauczania jest więc korzystne dla obu stron procesu – oszczędza uczniom stresu a nauczycielom pracy. I to właśnie jest przyszłość edukacji.
Niestety, tę właśnie szansę wydaje się zaprzepaszczać MEN, spłaszczając pojęcie „nauczanie hybrydowe” do naprzemiennego powielania przestarzałego pruskiego modelu edukacji w trybie stacjonarnym i zdalnym.
Najgorsze jest to, że pomimo obietnic składanych środowisku nauczycieli dotyczących nowoczesnej platformy edukacyjnej, cały aparat ministerstwa był w stanie stworzyć jedynie listę polecanych narzędzi dostępnych już na rynku (są to głównie rozwiązania zagranicznych firm), które ciężko jest w sposób spójny przystosować do potrzeb polskich uczniów i nauczycieli, podczas gdy sami zainteresowani „na dole” budują własne rozwiązania własnymi siłami i środkami, nie mogąc liczyć na pomoc z góry.