Go to content

Małgorzata Ohme: Pokolenie traumy

Fot. Krzysztof Wójcik

Coraz częściej myślę o tym, że będziemy pokoleniem traumy. Większość z nas urodzona po wojnie – nie żyła nigdy w doświadczeniu przewlekłego lęku, niepewności, utrat. Jeśli ktoś bliski odchodził, to dlatego że medycyna bywa jeszcze bezradna wobec niektórych chorób. Umierali nam bliscy także z powodu starości.

Nowa rzeczywistość COVID’owa trwa od ponad pół roku i na razie nie wiemy kiedy i jak uda nam się pokonać wirusa. Na naszych oczach zmienia się świat. Nie tylko wizualnie, bo widzimy na ulicach ludzi poukrywanych w maskach, ale też na poziomie społecznych obyczajów, stylu życiu i jego psychologicznych aspektów.

Skutki wirusa zaczynają coraz częściej przenikać do naszego życia. Ofiarami COVID’a są już nie tylko anonimowi Janusz 60l. czy Bożena 63l., ale nasi sąsiedzi, rodzice znajomych, niekiedy ktoś znacznie bliższy. Jesteśmy o krok od osobistego doświadczenia straty. W tym pokoleniu wielu z nas utraci przez COVID-19 kogoś z rodziny. Większość z nas zachoruje. Niemal wszyscy będziemy obawiać się o życie chorujących mam, ojców czy partnerów. Wirus nie omija nawet dzieci, które lepiej sobie radzą, ale niepewność zostaje. Poza tym wszystkim prawie każdy z nas ma w rodzinie kogoś kto przewlekle choruje, kogo wirus może zabić nie tylko przez swoje działanie, ale także przez brak miejsc w szpitalach i możliwości pomocy medycznej. Jednym słowem wszyscy żyjemy w strachu, a jego oddech czujemy coraz mocniej i bliżej aorty.

Jeszcze kilka miesięcy temu wypuszczeni na słońce doświadczyliśmy czegoś w rodzaju lata. Przyjęliśmy, że COVID’u nie ma. Uśpiliśmy go. Wszystkie psychologiczne mechanizmy, które jak w wojsku zwarły szeregi w pierwszym lockdownie- odpuściły. Wystawiliśmy uwolnioną z obowiązku maski buzię na promienie słońca i wyparliśmy poprzednie złe momenty. W głowie działało to jak efekt xanaxu. Napięcie powoli schodziło, najpierw z palców u nóg i rąk, potem kark, ramiona i klatka piersiowa. Wyłączyła nam się poznawcza broń- czujność i uwaga. Wewnątrz nas rozpływało się przyjemne uczucie błogości. Jedni na słonecznych wyspach, inni nad polskim morzem, na działce czy w kawiarence na mieście- wszyscy upajaliśmy się naszym dobrym stanem psychicznym. Nic bardziej mylnego. I nic bardziej groźnego, gdy wróg nie śpi. COVID zaatakował kolejny raz, a mechanizmy wyparcia nie potrafią już oprzeć się przerażającym rosnącym słupkom zachorowalności. Kompletnie bezbronni zostaliśmy zaatakowani z jeszcze większą siłą.

Zabawne, powiedziałby kronikarz- przecież wiedzieliśmy, przecież eksperci ostrzegali, przecież to było…oczywiste. Ale tak działa umysł ludzki, drodzy Państwo, wybiera sobie tylko to, co jest mu w danej chwili potrzebne. Blokuje ścieżki dostępu dla zagrażających treści, negatywnych emocji – czegoś, co przeszkadza mu trwać w zagrażającej sytuacji w najbardziej efektywny sposób. Niektórzy z nas, mniejszość- pozostała w innej świadomości, bo ich lęk był silniejszy niż wszystkie wypracowane mechanizmy umysłowe (nie mówcie więc, że lęk nie jest elementem rozsądku). To oni stali nad naszymi głowami jak nudni „starzy” i mówili „nie idź tam”, „noś maseczkę”, „myj ręce”. Ble ble ble. Oni się bali, a teraz boją się z nami jeszcze bardziej.

I co się dzieje teraz? Wracamy na wojnę, ale paradoksalnie mniej uzbrojeni. Niby znamy wirusa i wiemy jak z nim żyć, ale jednocześnie trudniej jest nam zmobilizować się po raz kolejny. Dopiero co zużyliśmy całą swoją amunicję, a zamiast ją gromadzić na kolejne starcie- grzaliśmy się w słońcu i piliśmy piwko na starówce. Jesteśmy zmęczeni, jesteśmy rozczarowani, jesteśmy wypaleni. Ale tak jak wirus zaatakował agresywniej, podobnie nasz dobrostan psychiczny jest bardziej zagrożony. Bo COVID naciska na spust i odpala: depresję, lęki, panikę, uzależnienia, agresję oraz wiele innych zaburzeń. Jak nigdy przedtem zagraża naszemu zdrowiu…psychicznemu.

Przyjrzyjmy się temu jak funkcjonuje dziś przeciętny człowiek. Bo przecież jego lęk nie wypływa tylko z powodu obawy przed zachorowaniem. Z jednej strony, fakt, boimy się o zdrowie najbliższych i swoje, ale z drugiej doświadczamy stresu związanego z izolacją społeczną, odcięciem od przyjaciół, nierzadko starszych członków rodziny, stresu wynikającego z obawy lub rzeczywistą utratą pracy, troski o zachwiane poczucie bezpieczeństwa finansowego, braku dostępu do rozrywki, która mogłaby zredukować napięcie i odciąć nieprzyjemne myśli. Wielu z nas nie może odwiedzić bliskich w szpitalach, w kryzysowych momentach- pożegnać się. To wzbudza w nas rozpacz i wielkie cierpienie. Oraz strach, że my albo bliscy moglibyśmy znaleźć się w podobnej sytuacji. Słuchamy mało optymistycznych doniesień w mediach, oprócz sytuacji zdrowotnej kraju często martwi nas też aspekt polityczny, zagrożenie swobód obywatelskich, utrata praw. Obserwujemy coraz częściej upadające biznesy i ludzi szukających jakiejkolwiek pracy, by przeżyć. Tak naprawdę nasze życie zaczyna przypominać film science-fiction, w którym ludzie walczą z tzw. „obcym”. Patrzylibyśmy na to z ciekawością ale też dystansem, bo jak to możliwe, żeby podobna rzecz zdarzyła się we współczesnym świecie?

A jednak się dzieje. I to nie na krańcu świata, ale tuż za drzwiami naszego domu. Ba, coraz częściej przenika do naszych mieszkań, pokoi- nigdzie nie czujemy się już bezpieczni. Nie mam na celu pokazania katastroficznej wizji świata tylko przybliżenie nam doświadczenia przeciętnej osoby wokół nas. Jak wiele stresorów wpływa na nas dziś… Za dużo, by nie myśleć o psychicznych konsekwencjach, zarówno tych teraz, jak i tych, które ujawnią się gdy pokonamy COVID’a. Bo nie mam wątpliwości, że tak się stanie.

Myślę tylko o tym, co potem. Jakie psychologiczne jego żniwo będziemy zbierać. Z typowym dla traumy odroczeniem reakcji- mogą pojawić się za jakiś czas, często w najmniej oczekiwanym momencie- uporczywe myśli, lękowe reakcje, uzależnienia czy epizody głębokiego smutku. Ilu z nas zacznie „wariować”, nie wiedząc czemu teraz i z jakiego powodu. Wtedy właśnie, gdy już nie będziemy musieli trwać w pełnej mobilizacji, gdy COVID minie-  będziemy przerabiać skutki przewlekłego stresu. Najmłodsi znów będą uczyć się relacji rówieśniczych, młodzież będzie szukać swojej tożsamości, a starsi będą adaptować się do nowego świata.

Bo nie mam też wątpliwości, że ten świat już będzie inny. I my w nim. Nie wierzę w zbiorowe transformacje, jako społeczeństwo nie staniemy się nagle lepsi i mądrzejsi, ale dla każdego z nas, i w to wierzę głęboko, ta dzisiejsza sytuacja będzie szansą na zmianę. Na większą wrażliwość, na głębsze relacje, na dbanie o bliskich i świadomość kruchości ich życia, na jego afirmację, na niemarnowanie czasu dla rzeczy i ludzi niewartych tego, niemarnowanie w ogóle czasu, na prawdziwe bycie ze sobą, szczególnie ze Sobą, na świadome przeżywanie, na wiele jeszcze ważnych spraw, które każdy sam sobie dopowie.

Jest taka przypowieść o maku Czesława Miłosza, której początek brzmi tak: „Na ziarnku maku stoi mały dom/ Psy szczekają na księżyc makowy /I nigdy jeszcze tym makowym psom,/ Że jest świat większy – nie przyszło do głowy…”. Nie przyszłoby nam do głowy, że w listopadzie 2020 w ciągu kilku miesięcy tak zmieni się świat, prawa? Że jest jakaś głębsza perspektywa, która wykracza poza nasze życia, granice? Zaczynamy rozumieć, a nawet doświadczać tego, że świat jest ogromny, a to powoduje, że jest milion zagrożeń, na które nie mamy wpływu. Naprawdę nie mamy wpływu. Możemy tylko starać się dobrze żyć. W naszym małym domu, gdzie szczekają psy lub kot pręży się w słońcu. Kochać uczciwie. Dbać o siebie nawzajem. Nie zapominać o słabszych, starszych, chorych. Czuć w sercu wdzięczność za życie, które nadal jest naszym udziałem.

Czego sobie i Państwu życzę.

Uważajcie na Siebie.