Go to content

Dlaczego już nie przeszkadza mi gderanie mojej mamy. Pandemiczna lekcja miłości

Dlaczego już nie przeszkadza mi gderanie mojej mamy. Pandemiczna lekcja miłości
fot.istock

– Oczywiście wszystko na mojej głowie – mruknęła mama. Chciała, żebym jej nie usłyszała, ale jednak szept był zbyt sceniczny. Usłyszałam.

– Przecież mówiłam, żebyśmy podzieliły się pracą! Zapewniałam, że przyjadę pomóc! Ugotować, upiec, sprzątnąć.

Stałam na środku ulicy i krzyczałam w telefon.

– Ale czy ja muszę mówić!– mama westchnęła.

Zamarłam. Najpierw poczułam się winna, mała, strofowana dziewczynka. Po chwili pojawiła się złość, miałam ochotę zrobić, to co zrobiłabym jeszcze pięć lat temu, jako osoba po terapii, która nauczyła się, że istnieje coś tak magicznego, jak granice.

Chciałam powiedzieć: „Mamo, to jest manipulacja, nie dam się w to wkręcić. Jeśli chcesz, żebym jeszcze coś zrobiła– mów wprost”. 

Teraz jednak zamilkłam. 

Znacie to? Nasi kochani rodzice, ciotki, babcia (jeśli mamy szczęście ją jeszcze mieć) i święta z nimi, które nawet w szczęśliwych domach nie są pozbawione drobnych docinek, zbędnej troski (czyt. wtrącania się). Wszyscy to znamy, powstało o tym mnóstwo tekstów. Sama napisałam ich z kilkanaście. Jak asertywnie powiedzieć rodzicom, że nie chcemy dziecka, jak nie zwariować w święta, co zrobić, żeby męcząca ciotka dała nam spokój, a jowialny wujek nie męczył historiami z życia, jak uciec w Bieszczady, jak, jak, jak… (Czytaj: jak ich wszystkich odsunąć na bezpieczną odległość i przeżyć te kilka dni).

No cóż, pandemia dała nam to wszystko. Odsunęła naszych bliskich. Rozdzieliła nas. W różnych wariantach. 

Co kilka dni słyszę, że ktoś umarł na covid (albo umarł na inną chorobę, bo nie mógł liczyć na pomoc, bo nie ma karetek, bo lekarze niedostępni). Nie tylko więc nie widujemy się z ludźmi, ale też tracimy ich na zawsze.

Jedna z moich przyjaciółek już nie spędzi świąt z tatą (ale ją denerwował, za każdym razem, gdy do niej przyjeżdżał, uciekała do łazienki i dzwoniła do mnie, jak nastolatka. „Zaraz go uduszę” mówiła). Inna z ciotką, która doprowadzała ją do szaleństwa pytaniem o dziecko i prawieniem morałów o małżeństwie. Jeszcze inna nie usiądzie do stołu z teściową. Też na nią narzekała. Ale dziś płacze za nią podobnie jak jej mąż. Bo teściowa się wtrącała, ale była złotym człowiekiem, zresztą jak to? Tak nagle? Przecież nam się wydaje, że zawsze mamy tyle czasu. 

Ostatni rok przećwiczył nas z utraty. 

Karolina Korwin Piotrowska, dziennikarka powiedziała mi wiele lat temu, że rodziców trzeba doceniać, jacy by nie byli. Nie pamiętam w jakim kontekście, bo wtedy byłam młoda i rodzice bardziej mnie irytowali. Kochałam ich, ale przeżywałam cudowny okres uwolnienia się. Od oczekiwań, przywar, męczących nawyków, gderania. Rozbierałam na terapii swój gniew na czynniki pierwsze, byłam najgorszym sędzią z możliwych.

Potem jeszcze nieraz słyszałam podobne słowa: doceniać. Czasem aż się wzdrygałam na to słowo. Ale potem zrozumiałam, nie chodzi o to, że mamy wybaczać wielkie krzywdy. Nie mówię więc o rodzicach patologicznych, mówię o rodzicach z mnóstwem wad, ale też z zaletami. 

Większość z nas przechodzi te wszystkie etapy, pojawia się naturalny bunt wobec rodziców i rodziny, musimy odejść, by potem wrócić.

Przypomina mi się czasem moja ciocia, uwielbiałam do niej przychodzić. Miała piękne mieszkanie w kamienicy, robiła przepyszne zupy, piekła szarlotki rozpływające się w ustach, a w jej głębokim, pomarańczowym fotelu czułam się najbezpieczniej na świecie. Ciotka była twarda i nieraz podnosiła mnie z moich słabości.

Ale była męcząca: jezu, jak ty tę zupę nalewasz, jak ty to dziecko przewijasz…. Parę razy tak mnie zirytowała, że zerwałam z nią kontakt. W zeszłym roku miała udar. Żyje, ale jakby jej nie było.

Dziś już nie pamiętam jej wad, pamiętam tylko to bezpieczeństwo i żałuję, że nie miałam do niej więcej cierpliwości.

Żałuję, że nie byłam milsza dla chorego wujka i za mało z nim rozmawiałam, choć bardzo tego chciał.

Żałuję. 

Zresztą na pewno nie tylko ja, bo każdy z nas żałuje rzeczy, których nie zrobił. A dziś już nie ma szans ich zrobić.

Ale już kończę z ciemną stroną tego tekstu….

Byłam z siebie dumna, że nie zachowałam się asertywnie wobec mojej mamy. Ma 75 lat, czy mogę ją zmienić? Czy przestanie brać wszystko na siebie? Nie, bo kobiety z jej pokolenia takie właśnie były, nie zmienię jej. Nie zmienię też taty, który załamuje ręce, że nie jestem idealną żoną i ciągle mi mówi, że jak taka będę, to mąż mnie w końcu zostawi.

Albo moja ciotka, która musi powiedzieć, że jestem za mało oszczędna.

Kiedyś czułam się obrażona, urażona, wytrącało mnie to z równowagi. Musiałam wytyczać granice i czułam się, jak po wejściu na Monte Everest. Moich znajomych też rodzina wytrącała z równowagi. Każdy miał gdzieś tam, wśród krewnych małego wampirka energetycznego (Śmialiśmy się: „No z rodziną to naprawdę najlepiej na zdjęciu”). Leczyliśmy się po świętach, działała tylko terapia grupowa. Plotkowaliśmy o tych naszych bliskich, mówiliśmy sobie wzajemnie, jacy jesteśmy cudowni. I było nam lepiej, do następnego razu. 

A potem zaczęliśmy zauważać, że nasi rodzice się starzeją. Jeśli tego jeszcze nie przeżywacie, macie ogromne szczęście. To są drobiazgi, nagle dostrzegasz, że dłonie mamy są utkane ze zmarszczek, że wolniej idzie, tata zapomina, choć do niedawna był najbardziej ogarniętą osobą na świecie. Ciotkę boli wciąż kręgosłup, wolniej mówi i już nie chce jej się wyjeżdżać na narty. To są drobiazgi, których nie chcesz zauważać, a potem jest już trochę tak, że udajesz, ze nie widzisz słonia w pokoju. 

I wtedy zaczyna się tkliwość. 

Widzisz te dobre rzeczy, wspominasz i czerpiesz z każdego momentu. 

Oczywiście, nie zawsze tak się dzieje. Ale często tak. 

I zaczynasz rozumieć. Że za każdym gderaniem, wtrącaniem się stoi człowiek i jego historia. I to nie Twoja, ale ich– my nie mamy nic wspólnego z oczekiwaniami innych. Z ich opiniami na nasz temat.

Ciotka, która gderała, że nie masz dziecka, może sama go nie miała? Albo może wokół macierzyństwa zbudowała swoją wartość? Ta, która mówiła, że mało gotujesz może nauczyła się uosabiać związek z tradycyjnym podziałem ról i do głowy jej nie przychodziło, że można inaczej. Albo sama miała nieudany związek i podwyższa swoją wartość dogadując tobie. A może robi to z dziwnie pojętej troski.

Nie chcę upraszczać, interpretować, każdy ma swoją rodzinną historię. Ale gdy zaczynamy widzieć człowieka z jego historią, łatwiej nam nie brać tego do siebie. 

Nie powiedziałam mamie nic o manipulacji

Byłam miła dla taty i trzech – trochę męczących – ciotek. I nie dlatego, że jestem ofiarą, ale dlatego, że wreszcie mam naprawdę granice i nie muszę na każdym kroku tego podkreślać. 

To nasze pierwsze wspólne święta od czasu pandemii. Moja mama mieszka sama, w innym mieście. Jest otoczona przyjaciółkami, ale to jednak nie rodzina. Ostatnio gorzej się czuje, nieraz mówiła, że to smutne, że ostatnie lata życia spędza w ten sposób.

Więc jadę do zaszczepionych ludzi, którzy powoli chcą wracać do codzienności. 

Nie mam wyrzutów sumienia, bo potrzebuję przytulić się do kobiety, która mnie urodziła. A przede wszystkim – ona tego potrzebuje. 

Dziś moja koleżanka powiedziała, że tak tęskni za rodzinnymi świętami. I że dziś już wie, że z rodziną niekoniecznie najlepiej na zdjęciach. Ale przy stole, tyle że z odpowiednim dystansem (nie tylko fizycznym).

Banał, wiem, ale czas naprawdę szybko mija. Szybciej niż nam się wydaje. 

I im jesteśmy starsi, bardziej to rozumiemy.

Lepiej nie żałować, tylko czerpać z tych kontaktów, co tylko możemy.

Kiedyś terapeutka Ewa Woydyłło, powiedziała: Czy chcemy, czy nie i tak jesteśmy historią swojej rodziny. Lepiej się jej cierpliwie przyjrzeć, również dla siebie.