„Młynarska popłynęła, nie wytrzymała z żadnym z czterech mężów, to teraz będzie się na facetach odgrywać do końca życia” – takie komentarze na pewno pojawią się po wejściu na rynek nowej książki Pauliny Młynarskiej „Jeszcze czego!”. Ją samą te opinie niewiele będą obchodzić, bo pisze przede wszystkim dla kobiet, by pokazać, że ich szczęście nie jest zależne od chrapiącego obok nich faceta.
Ewa Raczyńska: Lubi Pani mężczyzn?
Paulina Młynarska: Oczywiście, że lubię. Znam wielu fantastycznych facetów.
To dlaczego nie pisze Pani o tych, których lubi, tylko tych najgorszych typach, którzy stają na naszej drodze?
Pewnie dlatego, że o rozedrganiu, romantycznej miłości i rozdartej sośnie już naprawdę wiele zostało napisane. Ile w końcu można? O tym już było, tego już zostałyśmy nauczone, że prawdziwa miłość i szczęśliwe życie, spotka nas tylko przy boku mężczyzny. Książka „Jeszcze czego!” (premiera 12. kwietnia – przypis red.) powstała z potrzeby pokazania kobietom, z jakimi mężczyznami żyjemy na co dzień, z jakimi typami facetów przychodzi nam się mierzyć, że daleko im do ideału. A co więcej – my wcale nie musimy się z nimi męczyć.
Nie są to historie wyssane z palca. Wszystko, co zostało napisane w tej książce przepuszczam przez własne doświadczenia, te życiowe jak i zawodowe. Od lat w swojej pracy słucham kobiet i proszę mi wierzyć, źródłem ich utrapienia najczęściej bywają właśnie mężczyźni. Mnie samej wiele lat zajęło zrozumienie, jak bardzo pozwalamy sobie na bycie zależną od mężczyzn, na jak wiele złego się zgadzamy, jak zatracamy też siebie budując swój świat wokół mężczyzny.
Należę do tych osób, które muszą się sobie przyglądać, lubią grzebać i analizować. Przeszłam świadomą i głęboką terapię, co pozwoliło mi uwolnić się od myślenia o mężczyznach w stereotypowy dla nas sposób, przekazywany nam przez matki i babcie.
Pewnie mój warsztat pisarski pozwoliłby mi spokojnie napisać powieść, w której mogłabym schować się za bohaterką, ale nie o to tu chodzi. Choć uważam za skandal, że w XXI wieku musimy nadal kobietom drukowanymi literami pokazywać do czego mają prawo i jak mogą żyć.
Bo my jednak nadal czekamy na tego księcia na białym koniu.
Bo tak zostałyśmy wychowane. Ja sama powielałam ten schemat. Wierzyłam, że tylko przy boku mężczyzny znajdę szczęście, że będę spełniona jako kobieta. Przez wiele lat wstydziłam się, że nie umiem ułożyć sobie życia, czyli według naszej kultury – wytrwać w małżeństwie, dlatego z jednego pakowałam się w kolejne. A to wszystko w wyniku społecznego przymusu, ucieczki przed oceną, że jak sama to wybrakowana i z pewnością nieszczęśliwa.
Nie jest to trochę walka z wiatrakami? Mówi się kobietom: macie prawo do szczęścia, do zadbania o własne potrzeby, do bycia sobą. A jednak my nadal przy tym facecie trwamy kurczowo, bo on jest jednak miarą naszej wartości – tak wciąż nam się wydaje.
Gdybym uważała, że to walka z wiatrakami, to pewnie ta książka nigdy by nie powstała. Okazuje się, że kobiety potrzebują pokazania im, że można żyć inaczej. Że bycie samodzielną, czy – jak niektórzy lubią nam dokopać – „samotną”, nie musi czynić ich nieszczęśliwymi. Po książce „Kalendarzyk niemałżeński” napisanej z Dorotą Wellman otrzymałam mnóstwo maili od kobiet, które tę książkę przeczytały. Pisały, że dzięki w końcu coś zrobiły ze swoim życiem, że poszły na terapię, otworzyły się na siebie, że w końcu zadbały o siebie, a nie o tego typa rozłożonego na kanapie. Dlatego nie uważam, by takie książki nic nie zmieniały, wręcz przeciwnie – reakcja czytelniczek pokazuje, jak są potrzebne.
Jednak często zdarza się, że mówimy: „chcemy niezależności”, ale nie mamy odwagi nie ugotować obiadu mężowi.
Ale to jest jakieś kuriozum.
Z pewnością, ale niestety dość powszechne. Taki schemat powielają moje znajome, bohaterki, z którymi rozmawiam.
Ma Pani rację, sama mam takie koleżanki, które nie mają odwagi powiedzieć, że nie mają ochoty na seks, bo czują się zmęczone. Obserwuję związki, dla których jedyną racją bytu jest kredyt wzięty we frankach. I nawet gdy ona myśli, żeby się rozwieść, to zaraz pojawia się myśl, czy sobie poradzę, jak dam radę z takim finansowym obciążeniem. To jest straszne. To też pozwala mężczyznom traktować kobiety przedmiotowo. W małżeństwie płacimy za to nasze często iluzoryczne szczęście twardą monetą bitą z kawałków naszej duszy. O tym nikt nie mówi głośno, a ile razy ja słyszę: „Dobra, dla świętego spokoju nastawię mu się, nie będzie marudził”, „Pojęczę chwilę i po sprawie”. Dopóki kobiety będą godzić się na takie traktowanie, takie myślenie o sobie, poniżanie się, to nic się nie zmieni.
Ciężko nam idą te zmiany, bo brak nam odwagi, pewności siebie, bo czujemy się gorsze od mężczyzn.
I tu dotykamy sedna. Mamy głęboko zakorzenione w sobie przekonanie, że mężczyźni są od nas lepsi. Że to oni są stworzeni do wyższych celów, a kobiety do sprzątania, gotowania i usługiwania. Władza deprawuje, a panowie są święcie przekonani, że mają wadzę nad kobietami. Już trzylatek jest uczony pogardy wobec kobiet, pokazuje mu się, że kobieta niewiele się różni od przedmiotu, że można, na przykład, pokazywać fragmenty jej ciała, aby sprzedać opony , albo klej do tapet.
Mam dwóch synów i zastanawiam się, w którym momencie tę pogardę mogliby zobaczyć. Angażuję ich w domowe obowiązki, sprzątają odkurzają, wieszają pranie…
I świetnie, choć umówmy się, że wieszanie prania nie jest jakimś wielkim osiągnięciem. Każdy powinien to robić bez względu na płeć, nie jest to żaden wyczyn. Ale z tą pogardą, o której mówiłam, chłopcy spotykają się na co dzień, często poza domem. Ona jest we wzruszeniu ramiom, w przewracaniu oczami, w pomniejszaniu ważności tego, co mówią, czy robią dziewczynki. W odzywkach mężczyzn, które przecież oni też słyszą.
To można zmienić, ale trzeba o tym rozmawiać. Kwestionować zastaną rzeczywistość, a nie ją bezmyślnie powielać. Mówić: to zachowanie jest seksistowskie, i tłumaczyć, co takim zachowaniem jest, a nie rechotać przy stole z niewybrednych żartów wujka na temat kobiet i kobiecości w ogóle. Zmiana w traktowaniu kobiet przez mężczyzn to także niegodzenie się na taki sposób rozmawiania o kobietach. W naszym kraju brakuje edukacji seksualnej, w niewielu domach rozmawia się otwarcie z dziećmi o seksie. I nastolatkowie wiedzę o seksie i o tym, do czego i jak użyć kobietę czerpią z filmów pornograficznych oglądanych w sieci przyjmując pokazane w nich traktowanie kobiet za zupełnie naturalne.
A później jesteśmy oburzone, że to mężczyźni decydują o sprawach, które przecież nas dotyczą – trudno nie zahaczyć o dyskusję wokół aborcji.
Nie do końca się z tym zgadzam. Bo temat aborcji w równym stopniu dotyczy zarówno kobiet jak i mężczyzn. Nie lubię tego uogólnienia, że to tylko sprawa kobiety. Uważam, że skoro ktoś chce podjąć decyzję o karaniu kobiety za aborcję, to karę powinien ponieść także sprawca ciąży, bo dlaczego nie? Dlaczego tylko kobieta ma być karana?
W książce napisanej raczej w żartobliwym tonie, jest jednak bardzo ważny i poważny rozdział o ofiarach gwałtu.
To jak przez setki lat kobiety są krzywdzone zostało zapisane w czarnej księdze dziejów. Mam nadzieję, że przyjdzie czas, kiedy tę księgę będzie można zamknąć i odstawić na półkę w archiwum dziejów, jak to się stało z publicznymi egzekucjami i paleniem na stosie. W czasie mojej pracy spotkałam setki ofiar gwałtu. Były to kobiety zgwałcone w parku, w domu przez swoich mężów, wujków, ojców, byli mężczyźni zgwałceni jako chłopcy przez księży, bo musimy pamiętać, że ofiarami gwałtu są nie tylko kobiety. Temat gwałtu wracał do nas w „Mieście Kobiet” jak bumerang… Uważam, że jest to bardzo ważny temat i nie ma we mnie absolutnie żadnej zgody na to, by go zamiatać go pod dywan.
Przywołuje Pani przykłady wyroków kompletnie niewspółmiernych do czynów, jakich dopuścili się gwałciciele.
No tak, i znowu wracamy do rozmowy o tym, jak kobiety są traktowane. W książce przytaczam rozmowę z „Miasta Kobiet” dotyczącą skandalicznie niskich wyroków za gwałt, w której to sędzia z wieloletnim stażem zapytany o to dlaczego kobietom – ofiarom gwałtu, każe się opisywać, w co były ubrane, odpowiadał, że tak ustalane są okoliczności zajścia. Przyciśnięty do muru, kiedy pytałam, dlaczego ofiary napadu, czy wypadku samochodowego nie pyta się, jakiej długości miały spódniczkę, przyznał, że tak – strój ofiary gwałtu może być brany pod uwagę przy złagodzeniu kary sprawcy. Tymczasem mężczyzna za udział w gwałcie zbiorowym na dziewięciolatce dostaje wyrok w zawieszeniu, bo ofiara po zgwałceniu przed dwóch innych mężczyzn zdołała uciec, więc on tylko usiłował ją zgwałcić…
Pisze Pani, że najbardziej na tym świecie rozczarowali Panią mężczyźni. Musiała Pani więc też nosić w sobie przekonanie, że istnieją mężczyźni idealni.
Oczywiście, proszę pamiętać, że wychowałam się w domu głęboko katolickim. Mój tata był silnym mężczyzną, piekielnie inteligentnym, dowcipnym i przystojnym. Kiedy byłam mała uważałam, że nie ma piękniejszego mężczyzny od niego. W naszym domu spotykała się śmietanka tworząca polską kulturę i byli to niemal wyłącznie mężczyźni. Gdzieś przez ten męski świat przebijały się Kalina Jędrusik i Ewa Wiśniewska. Ale to mój tata i jego koledzy byli postrzegani jak półbogowie. I ja też na nich tak patrzyłam.
Zakładając, że ojciec to wzorzec naszego ideału mężczyzny, to miała Pani z czym się mierzyć…
Z pewnością. Myślałam, że wszyscy faceci tacy powinni być – wybitni. I że podział ról w małżeństwie powinien wyglądać tak, jak wyglądał w moim domu – silny mężczyzna i kobiety krzątające się wokół niego. Na własnej skórze przekonałam się jednak, bywało, że dość boleśnie, że to nieprawda. Z czasem przestałam też idealizować mojego ojca. Zajęło mi to jednak bardzo dużo czasu.
Problem polega na tym, że oprócz poczucia władzy, mężczyźni zostają uzbrojeni od najmłodszych lat w przekonanie o swojej mądrości….
To dziewczynkom się mówi, że są śliczne, a chłopcom, że są mądrzy.
Proszę zauważyć, że nie ma żeńskiego odpowiednika słowa mędrzec.
Mędrczyni?
To brzmi nienaturalnie. A przecież takie jest znaczenie słowa „ wiedźma” – ta która wie! To słowo zostało przez kulturę zabarwione pejoratywnie i przesunięte do kategorii bytów baśniowych! W szkole dzieciom się wpaja, że nauki ścisłe to domena chłopców. W końcu Kopernik nie był kobietą. Gdyby jednak założyć, że był, to pomimo swojej inteligencji, zdolności i talentu „Kopernika” nie miałaby szans podzielić się ze światem swoją wiedzą z tej prostej przyczyny, że gdyby miała brata, choćby ten był przygłupem, to i tak rodzice właśnie jego wysłaliby do szkoły, a nie mądrą Kopernikę. Kobiety nie miały wstępu na uniwersytety. One były od rodzenia dzieci, zajmowania się domem, to mężczyźni mieli być „mądrzy”.
Mnie samej wiele czasu zajęło uporanie się z takim myśleniem o sobie, że skoro nie mam matury, nie mam żadnego dyplomu w ręce, to nie jestem dość mądra. A przynajmniej nie taka mądra jak mężczyźni, których spotykałam. Ale kiedy przyjrzałam się sobie, przeanalizowałam swoje życie: w końcu pracowałam w wielu miejscach, zajmowałam się reklamą, byłam aktorką, dziennikarką radiową, telewizyjną, wydaję siódmą książkę, poradziłam sobie na emigracji, samotnie wychowałam córkę, to pomyślałam: „Cholera w końcu nie mogę być gorsza, i na pewno nie jestem”. Zawsze wolałam zarabiać kasę, żeby być niezależną i żyć na odpowiednim poziomie, niż kończyć szkołę, która w wielu przypadkach okazała mi się kompletnie niepotrzebna. Owszem, przez brak wykształcenia niektóre stanowiska są dla mnie dzisiaj nieosiągalne, ale to tylko zmusza mnie do jeszcze większej kreatywności. Okazuje się, że mądrość nie jest zależna od płci. Znam wiele mądrych i głupich kobiet. Ale znam też wielu mądrych i głupich mężczyzn.
Zdarza się niestety, że z rozmawiam z ważnymi mężczyznami, profesorami, politykami, wśród których jest wielu baranów. Zamiast mózgu mają dwie kulki, które jak się już w końcu stukną ze sobą, to wynika z tego ustawka na piwo z kolegami z ław sejmowych, gdzie podczas niezbyt inteligentnych rozmów podejmują decyzję o tym, czy nastolatka, która w wyniku zbiorowego gwałtu zaszła w ciążę, ma urodzić dziecko!
A może my teraz tylko się zacietrzewiamy, bo rząd uderza w kobiety podejmowaniem za nas decyzji o stosowaniu antykoncepcji, prawie do in vitro czy aborcji, a za tym nie idą żadne realne działania?
Ja myślę, że już sama dyskusja, która została wywołana, to duży krok do przodu. To, że my rozmawiamy o aborcji, o antykoncepcji, to nie jest nic! To, że kobiety wychodzą z kościoła, że piszą listy do Pani Premier, że solidaryzują się w walce o własne prawa uwalnia nową energię.
Tylko czy nie jest to jedynie chwilowy zryw? Obawiam się, że my teraz sobie pokrzyczymy, a większość z nas i tak wróci do gotowania tego przywołanego wcześniej obiadu.
Dlatego ja uważam, że każda kobieta, która dzisiaj włącza się w dyskusję, która się oburza, protestuje, powinna zapisać sobie w kalendarzu datę kolejnych wyborów. I nie szukać wtedy wymówki, że akurat wyjeżdża na wakacje lub, że nie może zagłosować, bo coś jej wypadło. Osobiście, mam nadzieję, że taki właśnie skutek przyniesie obecna dyskusja wokół spraw tak bardzo związanych z kobietami. Głęboko wierzę, że wszystkie pójdziemy do kolejnych wyborów.
Ja jeszcze przed ostatnimi wyborami pisałam o tym, ze PiS to partia, która nienawidzi kobiet. Moi konserwatywni znajomi mówili, że przesadzam. Serio? Jak partia, którą popiera kościół ma szanować prawa kobiet? Przecież kościół to instytucja, w której kobiety nie mają nic do powiedzenia, nie mają żadnej władzy, ani dostępu do pieniędzy. W moim rodzinnym domu katolickie wartości były bardzo silnie zakorzenione, więc dla mnie oderwanie się od tych wartości, wyjścia poza to, co zostało mi wpojone, było trudnym procesem. Mam nadzieję, że więcej kobiet zacznie krytycznie patrzeć na to, co kościół im proponuje.
I mam nadzieję, że to co się dzieje nareszcie „oczyści” słowo feminizm z fałszywych znaczeń, które do niego w Polsce przyrosły.
Zdumiewa mnie, kiedy słyszę od dziennikarki, która jest od wielu lat związana z prasą kobiecą: „Powiedz, czym dla ciebie jest, ten taki, wiesz… no taki, spokojny, mądry feminizm?”. Co to za pytanie? Nie ma mądrego czy głupiego feminizmu, są ewentualnie mądre i głupie feministki, bo i takie się trafiają. Od innej kobiety – bardzo ważnej i wysoko postawionej w mediach kobiecych słyszę: „Wiesz, sorry, ale przeciętne Polki hejtują prawa kobiet.”. Na miłość boską, nawet jeśli ona tak myśli, to nie powinna tego w ogóle mówić głośno. To nie do wyobrażenia w żadnym kraju na zachód od Warty, by osoby pełniące ważne stanowiska w mediach wygłaszały takie rzeczy.
A ja? Dzisiaj rozmawiamy – jestem w moim warszawskim mieszkaniu, jutro jadę do domu w górach. Jest mi dobrze ze sobą. Jestem szczęśliwa. Dużo pracuję, kocham swoją robotę i mam z czego żyć. Choć straszono mnie, że będę nikim, że będę zerem, że będę zdychać pod mostem, że zostanę zniszczona i skompromitowana. Jak widać żadna z tych gróźb się nie sprawdziła. A tym, którzy mówią kobietom, że już dość osiągnęły, że wystarczy, że powinny przyhamować mówię:„JESZCZE CZEGO!”.