Go to content

Dlaczego słoń boi się myszy? Biurowi donosiciele, czyli „dajcie człowieka, a coś się na niego znajdzie”

fot. skynesher/iStock

Czy zdarzyło Wam się, że w pracy ktoś nagle zaczyna was spychać ze stanowiska lub wręcz wyrzucać z pracy? Kiedy nagle wokół Was robi się burza, jeśli nie tornado, a Wy nie wiecie o co chodzi? Jesteście zalewani falą pomówień, jakiś „krzywych” argumentów, zaczepek? Pojawia się skierowane na Was jakieś skumulowane oko Saurona, że aż brakuje tchu?

To „parcie” to kontrola tego, co robicie, jakie macie wyniki, sukcesy, z kim współpracujecie i po co tutaj jesteście? Taka szybka weryfikacja, która czasem może się okazać podstawą do rozwoju i awansu, a czasem do zwolnienia. Jeśli pierwszy wariant, to wspaniale i gratulacje, trzeba wierzyć w dobrą stronę medalu i sobie, że to będzie właśnie to. Jeśli jednak jest to drugi wariant, to nagle czujemy, że ktoś chce nas wpuścić w maliny. Zaczyna się oskarżanie, szukanie haków, zaczepek, pretekstów – od nieumytego widelca we wspólnej kuchni lub zapomnianego, spleśniałego jedzenia w lodówce, po tłumaczenie się z anonimowych donosów.

To dzisiaj właśnie o tym.

Skąd się bierze tak głęboka wiedza przełożonego o nas, kto za nami chodzi i czemu to służy? Czyli o kontroli, zawiści w pracy, zazdrości i mechanizmach eliminowania pracownika. Często bardzo dobrego. Generalnie i na zdrowy rozum ludzi, którzy „ciągną” firmę, są jej frontmenami, przynoszą sukcesy, należy chronić, dbać i chuchać, dmuchać, aby nie odeszli. Jednak są takie firmy, a może nie od firmy to zależy, co od ludzi którzy nią kierują, że zarządzanie odbywa się przez zastraszanie, plotkę, donosy i haki. Każdy ma coś na kogoś. „Dajcie mi człowieka, a paragraf się znajdzie”.

Na świecie ceni się talenty i w nie inwestuje. Pozwala się wzrastać i rozwijać. Dobry pracownik, zdolny i kreatywny to chluba firmy. Niestety są i takie firmy, gdzie menadżerami, czy to wyższego czy niższego szczebla, są ludzie, którzy dostali się na te stanowiska dzięki znajomościom i nieuczciwym gierkom. Ich styl życia i pracy w firmie zaczyna się wtedy przekładać na pracowników. Brak zaufania do siebie przechodzi na pracowników i otoczenie. Poczucie życia w zagrożeniu sprawia, że to samo serwuje się innym. Nikt przy nich nie może czuć się pewnie.

Opowiem o pewnym prezesie, pracowałam dla niego. Typ macho, co to kobiety drżą przed jego męskością – przynajmniej tak mówił – niezwykle szarmancki, bardzo mądry i nie liczący się z nikim. Nie było dla niego świętości, nie było autorytetów. Był ON. Bardzo go początkowo podziwiałam, jego odwagę. Zawsze mówił, że nikogo i niczego się nie boi. Ale zastanawiający byli jego ludzie, ci, którymi się otaczał. Donosiciele. Siedzieli w sekretariacie godzinami i czekali na audiencję. Czy w sprawach ważnych? Może. Interesy i interesiki. Jedno było pewne. Po tych wizytach karuzela plotek i pomówień w firmie huczała. Prezes osobiście wzywał do siebie i przepytywał, a jeśli komuś było to nie w smak, do zarządu trafiał donos, najczęściej od strony związkowej lub innego „życzliwie donoszącego”. Nie było to przyjemne. Czy ludzie byli zwalniani? Nie. To był taki straszak, aby trzymać wszystkich w garści, a pan PREZES z politowaniem, wyrozumiałością tłumaczył, że tak postępować się nie powinno i … wybaczał. Firma pracowała i działała dalej, a delikwent raczej już nie był taki pewny siebie i co chwilę spoglądał za siebie, czy kogoś nie ma za plecami. Następca PREZESA próbował robić to samo, natomiast mniej subtelnie. Imponowały mu podsłuchy i monitoring wizyjny. Gdyby mógł, to w pokoju każdego pracownika coś by zamontował.

Inną metodą jest przekupstwo. Czyli oferowanie stanowisk, premii za usłużne donoszenie na temat danego delikwenta. Ma to być dowód na okazanie lojalności i złożenie hołdów lennych. O co chodzi? A na przykład szefa interesują jakieś smaczki z czyjegoś życia prywatnego, albo czy jest powiązany w jakikolwiek sposób z byłymi zarządzającymi, z czego żyje, z kim jeździ na wakacje, czy ma jakieś zobowiązania? Jesteście zdziwieni? Nie. To powszechna praktyka.

Niektórzy odmówią takim usługom, ale inni wykorzystają to jako trampolinę do odbicia się wyżej, a już na pewno w bliższą relację z przełożonym. Zasłużą się. Tyle, że obietnice „złotych gór”, składane przez przełożonego nie zawsze zostaną spełnione. Lub, jeśli już się tak stanie, to w perspektywie czasowej i tak można TO stracić, bo „pryncypał” będzie chciał się pozbyć swojego „życzliwego” bo za dużo wie. No cóż. Ciężki jest los posłańców „dobrych wiadomości”😉. Donosić doniesie, ale zostaje niesmak w ustach i brak moralnego kręgosłupa, a na dodatek może nic z tego nie mieć. Pytanie, komu taki człowiek służy – sobie czy innym?

Dlaczego nasi przełożeni to robią? Po co im te informacje? Najczęściej takie praktyki wynikają ze strachu. Strachu o swoją posadę, że ktoś może być lepszy, sprawniejszy, bardziej lubiany. Z lęku, że ktoś może im w czymś zagrozić, a nie że my coś robimy źle. Takie manipulacje przełożonych wzbudzają w nas strach i niepewność, i to jest dla nich najlepsza pożywka, że jesteśmy od nich uzależnieni i zrobimy wszystko czego od nas chcą. Wpuszczanie w poczucie winy jest świetną rozrywką i biczykiem na pracowników.

Ze strachu i niepewności o swoje jutro, posadę i byt ludzie są w stanie posunąć się do wszystkiego i zgodzić się na najbardziej upokarzające warunki. Są w stanie utopić innych, aby tylko utrzymać się na powierzchni. Raz służą jednym i nie odstępują ich na krok, mówią im same ciepłe, miłe słówka, aby być nadal w kręgu najbliższych współpracowników. Jeśli jednak patron się zmienia, to potrafią sobie odrąbać przysłowiową rękę i zmienić chorągiew. W imię pozostania na stanowisku wyrzekną się wszystkiego i wszystkich. Zaprzeczą słowom, które powiedzieli, złamią moralny kręgosłup, aby tylko zdobyć przychylność nowego patrona. Ma to coś wspólnego z syndromem niewolnika i usługiwania na wszelkich warunkach. Jedni nie zgodzą się na takie postępowanie i odejdą, inni będą uważać, że tak trzeba i wykorzystają wszystkie znane im narzędzia i ścieżki aby utrzymać się na powierzchni. Zaprzedadzą samych siebie i pogrążą innych.  Nie ma ceny, której nie zapłacą za wejście w orbitę przełożonych.

Menadżerowie, którzy znają te mechanizmy i wiedzą, jak grać na ludzkich emocjach, chętnie to wykorzystują. Doskonale wiedzą, że na ich „dworze” są donosiciele, którzy dopuszczą się każdego świństwa. Czy ich cenią? Nie. Takie osoby są zawsze na „czarnej liście”. W korpo grupa „swoich ludzi” jest bardzo istotna. Jednak to osoby, które od lat są w zaufanym teamie. To fachowcy i doradcy. To oni dostarczają sukcesy, pocieszają w chwilach zwątpienia, są jak satelity przynoszące informacje z zewnątrz.

„Plankton” plotkowy jest na chwilę, po to, aby poznać pewne mechanizmy, których na początku się nie zna, lub chce się mieć „oko” na szczególnie wrażliwy obszar. Jeśli intencje są dobre i służy to współpracy i rozwojowi ludzi i organizacji, to dobrze. Gorzej, jeśli jest to wykorzystywane przeciwko pracownikom, w celu grożenia im, zastraszania i trzymania w szachu.

Znam takich menadżerów, którzy specjalnie poszli na studia psychologiczne lub kursy, które pomogą im w „zarzadzaniu duszami”. Szukali wiedzy i inspiracji, do tego, aby być ponad innymi, móc manipulować i nadal trzymać władzę. Jeśli jesteśmy nieświadomi takich mechanizmów i intencji, możemy sobie zrobić sporo krzywdy. Jeśli się temu poddamy, to jesteśmy doskonałym pokarmem, który i tak kiedyś się znudzi zostanie z czasem „wyrzygany”. Praca i lojalność dla innych, zamiast sobie, nigdy się dobrze nie kończy.