Jeszcze kila tygodni temu media społecznościowe zalały hasztagi z metoo. Ja też byłam molestowana, mnie też to spotkało. Kobiety jednym głosem solidaryzowały się w akcji #metoo, a jej zasięg przerósł najśmielsze oczekiwania.
Akcja minęła, jej echo odbija się gdzieś w oddali. Co zdołaliśmy wyciągnąć z tego wydobytego na światło dziennie tematu, który dotychczas byłe jedynie tabu? Smutne jest to, że niewiele… Pokrzyczałyśmy, pokiwałyśmy palcem i wróciłyśmy do biur, gdzie szef nadal rzuca niedwuznacznymi propozycjami, gdzie kolega za biurkiem komplementuje nasz biust, gdzie gość na ulicy gwiżdże za tobą, a ty żadnemu z nich nie zwrócisz uwagi, ba – przejdziesz niby obojętnie obok kalendarza z gołymi kobietami powieszonego w warsztacie u twojego mechanika samochodowego.
Podmiotowość – na to godzimy się wszystkie. Umniejszamy, bagatelizujemy, mówimy: „nie róbmy sprawy z tego, że facet się spojrzy na twój tyłek”. Jasne, nie róbmy. Nie róbmy też, gdy na kolacji służbowej szef łapie cię za kolano, a jakiś facet na imprezie próbuje cię obmacywać. Schowajmy to wszystko głęboko do szafy licząc na to, że trup nigdy z niej wypadnie.
Miesiąc po akcji Neurohme, na zlecenie Onetu, przeprowadził badania na temat #metoo. Wyniki niosą za sobą smutną refleksję – nie potrafimy określić, jakie zachowanie jest dla nas molestowaniem – z jednej strony, a z drugiej próbujemy sobie wmówić, co nim jest. Bo jak inaczej wytłumaczyć, że kobiety odpowiadają twierdząco uznając patrzenie na ich dekolt za molestowanie, ale wcale nie są tego pewne? Dlaczego, choć ponad 60% z nas deklaruje, że o molestowaniu powinniśmy mówić głośno, to tylko 22% jest tego pewnych?
Przy okazji #metoo wiele razy usłyszałam od facetów: „Serio? To, że mówię, że masz fajny tyłek, można odebrać jako molestowanie?”. Zdziwieni, a my jeszcze bardziej, bo jak oni mogą nie być tego świadomi. Jak mogą myśleć, że sprawia nam przyjemność, gdy całują nas w usta na powitanie, jak mogą mieć czelność uważać, że patrzenie na nasz biust, nas nie krępuje i jest dla nas czymś miłym?
Daleka jestem od usprawiedliwiania facetów, tak samo daleko od szukania winnych tej sytuacji. Akcja #metoo dla mnie powinna prowadzić do jednej zasadniczej refleksji: „Co dla mnie jest molestowaniem. Gdzie ja stawiam granicę? Co sprawia, że czuję się źle w obecności mężczyzn?”. Która z nas zadała sobie to pytanie nie sugerując się opowieściami innych – o tym, że dla jednej strzelanie z biustonosza do dzisiaj jest traumą, a dla innej łapanie za kolano to nic takiego? Która z nas hasztagując akcję spytała samej siebie, dlaczego to mnie dotyka, w jaki sposób, co mogę zrobić, żeby tak się nie działo, żeby nie dotyczyło to mnie, a w konsekwencji także mojej córki, przyjaciółki, sąsiadki, którą inny nachalny sąsiad puszcza przodem na schodach, bo otwarcie mówi, że chce pooglądać jej tyłek.
Nie chodzi mi o to, żebyśmy mówiły jednym głosem, już dawno przestałam się łudzić, że jako kobiety to potrafimy. Zawsze rozmawiamy w kontrze do czegoś: „Głupia, bo strzelanie ze stanika to dla niej molestowanie”, „Idiotka, to co facet ma się nie patrzeć na nią wcale?”, „Masakra, że ona pozwala sobie na takie żarty”. Może zamiast oceniać i analizować, co dla innej znaczy molestowanie, skupić się na sobie? To, że dla mnie łapanie za kolano jest nadużyciem, nie znaczy, że ta, która na to pozwala jest dziwką i przez łóżko buduje swoją zawodową karierę. Każda z nas została inaczej wychowana, każda ma inne doświadczenia, inny światopogląd, inne podejście do swojej seksualności i kobiecości. I to jest świetne, że tak się różnimy, ale dlaczego od razu musimy oceniać siebie nawzajem? Dlaczego z akcji #metoo nie potrafimy zbudować jednej wspólnej myśli, dodać sobie odwagi w mówieniu: „Stary, przeginasz”, kiedy opowiada szowinistyczne żarty, czy kiedy patrzy się na nasz tyłek. Obojętnie. Ważne, by pokazać: „Nie pasuje mnie to”, a sąsiadowi na klatce powiedzieć: „Tym razem ja sobie popatrzę na pana tyłek”. Każde „nie”, każdy sprzeciw, każde zwrócenie uwagi na niestosowne dla nas zachowanie, to krok do tego, by nasza siostra, córka czy córka naszej przyjaciółki, nie usłyszała: „Ale fajna dupa z ciebie”. To też szansa, żeby nasi synowie, partnerze, koledzy, przyjaciele wiedzieli, gdzie stawiamy im granicę – każda z nas indywidualnie. Oni nie są głupi, ale nie czytają w naszych myślach. A jeśli któraś z was myśli w tym momencie: „Co to da, on i tak się zmieni”, to ja się spytam: „Serio? A próbowałaś? Czy wychodzisz z założenia, że zawsze tak się zachowywał?”. Wszystko będzie na zawsze bez słowa nigdy, jeśli nie spróbujemy tego zmienić. A tylko my możemy to zrobić. Nie chować się za hasztagiem, za wpisem bez podawania szczegółów, tylko realnie, a nie wirtualnie sprzeciwić się zachowaniom, które pogłębiają stereotypy, które traktują nas podmiotowo. Wspierajmy się, nie oceniajmy. Tę lekcję wynieśmy z #metoo, by nie stała się jedynie wirtualną akcją odgrzewaną przy okazji wspomnień, które serwuje nam Facebook.