– Jak często czegoś od niego oczekujesz? – spytała mnie ostatnio przyjaciółka. Byliśmy na wspólnym wyjeździe, kilka par, biegające dzieci, misz masz ludzi, którzy dobrze się znają, ale też różnią. Dobre miejsce do obserwacji.
– Kiedyś oczekiwałam codziennie. Żeby sam z siebie zrobił mi kawę, dał buziaka na dzień dobry, zadzwonił w ciągu dnia, napisał SMS-a, a wieczorem zamiast zalec przed telewizorem poszedł ze mną na spacer, pobawił się z dziećmi, ugotował obiad.
– A teraz?
– Teraz już nie oczekuję niczego.
– I co?
– I w końcu jest nam ze sobą dobrze.
– Tak można?
– Dzisiaj myślę, że tak powinno być.
Myślę sobie, że zazwyczaj na co dzień jesteśmy jednym wielkim oczekiwaniem. Zobaczcie, jak to jest – wiążemy się z facetem, bo czujemy, ba – wiemy, że to ten jedyny, że z nim chcemy żyć, założyć rodzinę, a nawet się zestarzeć. To on jest ideałem i jesteśmy przekonane, że takim pozostanie.
Pamiętam, jak mój mąż pierwszy raz złapał mnie za rękę, a ja poczułam, że chcę mieć z nim dzieci. To było tak silne, że samą mnie zaskoczyło. Ale nim urodziły się dzieci, przeszliśmy kilka lat burzliwego związku, rozstawaliśmy się i wracaliśmy do siebie. Ba – nawet jak już pojawiły się dzieci przeżyliśmy kilka ciężkich momentów, kryzysów, z których wydawało się, że już nie ma wyjścia. Że już nigdy do siebie nie wrócimy, że rozminęliśmy się w naszych… oczekiwaniach. Słowo klucz. Oczekiwania.
Jesteśmy nimi przepełnieni. Snujemy swoje wizje, mamy wyobrażenia, jak wszystko ma wyglądać. Bardzo często nie zdając sobie z tego sprawy, planujemy w szczegółach swoje życie. Wiesz, co byś chciała zjeść na obiad jutro, w co dzieci powinny zostać ubrane do przedszkola, jak chciałbyś spędzić wieczór. Tymczasem on robi zakupy i tym samym na obiad jest spaghetti, a nie ryba. Odbierasz córkę, a ona w leginsach, zamiast w przygotowanej przez ciebie czerwonej spódniczce, i jeszcze mówi, że umówił się z kumplem na tenisa wieczorem. A chciałaś, żeby zaprosił cię do kina, przecież nawet podesłałaś mu repertuar.
Rozczarowanie. W zdecydowane większości związków przychodzi taki moment, kiedy jesteśmy rozczarowani – nim, sobą nawzajem, związkiem, który nie tak miał wyglądać. Przecież byliście dla siebie stworzeni. On zabawny, towarzyski, ty lekko wycofana, wyciągał cię do ludzi – świetnie się uzupełnialiście. Albo ty mająca wielu przyjaciół i on trochę mruk, zamknięty w sobie – miałaś go otworzyć, intrygował cię. Może oboje lubiliście imprezować? Może wspólnie podróżować? Kiedy to wszystko się zmieniło, kiedy to, co tak cię w nim pociągało, zaczęło irytować? Dlaczego on nie dorósł, nie widzi, że wasze życie składa się nie tylko z przyjemności i zabawy, ale też, a raczej przede wszystkim, z obowiązków. Śmieszne, on tobie zarzuca, że się zmieniłaś, że wszystko traktujesz zbyt poważnie. Kiedy on nadal do wszystkiego podchodzi zbyt beztrosko.
Bardzo często obserwuję kobiety, które stają matronami – poważnymi, których czas wypełniony jest tym, co muszą, a nie co chcą. To uważają za swoją misję – udowodnić światu, jak się poświęcają, jak wiele dają innym, jak są odpowiedzialne i zdyscyplinowane, jak dostosowują się do presji społecznej.
Zaczynamy rzadziej uśmiechać się do naszych partnerów, rzadziej do nich przytulać, stają się oni ucieleśnieniem całej niesprawiedliwości naszego poświęcenia. Bo my gotujemy obiad pięć razy w tygodniu, a on szóstego jak gdyby nigdy nic zabiera dzieci na pizzę. Bo my planujemy każdy wyjazd tak, by był bezpieczny dla całej rodziny, a on w ostatniej chwili zmienia w nim wszystko. Bo choć tego nie cierpimy, idziemy w niedzielę do jego matki. Bo mamy poczucie, że nie traktuje nas poważnie, a jego „wyluzuj” sprawia, że chcemy przegryźć mu tętnicę.
Nieustannie chcemy mu udowodnić, że jest nieodpowiedzialny, że to my jesteśmy lepsze, że lepiej się organizujemy, więcej rzeczy mamy na głowie. Aż w końcu dochodzimy do wniosku – po co nam on? On, który się wycofuje, który nie pomaga, który chce życie traktować jak błahostkę. Można się w tym zapętlić, ale można wyjść poza schemat swojego myślenia, zawalczyć o swój związek i spojrzeć na samych siebie i siebie nawzajem trochę inaczej.
Bo co jest złego w sobotniej pizzy? W końcu ty nie musiałaś stać w kuchni? Co jest nie tak, gdy on chce z dziećmi pooglądać wieczorem bajki? Co jest złego w tym, że wychodzi pobiegać, na rower, czy trening koszykówki? Czego się boisz? Dlaczego to cię wkurza, co ta złość mówi o tobie?
Może zamiast oczekiwać od niego, by był taki jak ty, by życie traktował równie poważnie, pozwól mu być sobą i czerp od niego tę radość i beztroskę, którą nadal w sobie ma. Zamiast oczekiwać, że coś powie, czy zrobi, po prostu mu o tym powiedz. „Chcę, żeby odkurzył mieszkanie”, „Chcę iść z tobą jutro do kina”, „Chcę, żebyś wieczorem zajął się dziećmi”. Nie lepiej tak, niż po raz kolejny wyrzucać, że znowu się nie domyślił? Może poddać się trochę jemu, pozwolić sobie pożyć jego rytmem, nie fochować, nie rywalizować, tylko odpuścić i skupić się na tym, co ty chcesz?
Chcesz mieć czyste mieszkanie – okej, ale nie wymagaj, że on zrozumie mycie podłogi trzy razy dziennie – bo po co? Chcesz z dziećmi pograć w planszówki wieczorem – proszę bardzo, ale nim wyrzucisz, że znowu ty to robisz, spytaj siebie, czy akurat dzisiaj naprawdę tego chcesz. Może lepiej poleżeć wspólnie na kanapie i pośmiać się przy jakieś bajce?
Wyluzuj – tak powtórzę za nim – wyluzuj, odpuść, pomyśl, na czym ci zależy – tak uczciwie. Chcesz być męczennicą, każdego dnia pokazując mu, że cię rozczarowuje, bo za mało cię podziwia, nie docenia, bo nie pomaga? Czy chcesz być szczęśliwą kobietą w związku, w którym jesteście partnerami, a nie walczącymi na rodzinnym ringu bokserami? Boisz się, że on temu nie sprosta? To jego problem. Ty dzisiaj pomyśl o sobie, a on – jeśli jest dojrzałym i kochającym cię facetem, zrozumie, doceni i uwierz – odnajdziecie się na nowo. Spójrz na niego tak jak kiedyś. Roześmiej się. I powiedz mu, że fajnie, że jest. I że z tobą wytrzymuje. 😉