Świąteczne prezenty – dla jednych problem, który spędza sen z powiek, dla drugich okazja, by wyrazić swoją sympatię, miłość czy wdzięczność. O tym, jak szukać i kupować prezenty, żeby sprawiły radość nie tylko obdarowanemu, ale także darczyńcy, opowiada Karolina Malinowska, z którą rozmawiałyśmy na inauguracji Akademii 5 10 15. Polska topmodelka i prezenterka zdradza również, jakie prezenty czekają na jej dzieci i wspomina najbardziej nietrafiony prezent, który otrzymała od… męża.
Ewelina Celejewska: Na myśl o zakupach świątecznych większość z nas dostaje dreszczy. Ty też?
Karolina Malinowska: Nie. I już tłumaczę, dlaczego. Gdy nadchodzi gorączka zakupów, najpierw tych mikołajkowych, a później tych pod choinkę, ja jestem już absolutnie przygotowana. Nie lubię robić żadnych zakupów na ostatnią chwilę i choć może zabrzmieć to schizofrenicznie, ja naprawdę kupuję prezenty dużo wcześniej, ponieważ wiem, jak to później wygląda. Jeżeli chodzę po sklepach, coś mi się spodoba i jednocześnie wiem, że spodoba się to również bliskiej mi osobie, po prostu to kupuję i chowam. Dzięki temu prezenty mam zapewnione dużo wcześniej.
No dobrze, tylko jak się powstrzymać, żeby nie wręczyć ich wcześniej? Podekscytowanie i chęć sprawienia komuś radości mogą wziąć górę.
Mam na to prosty sposób. Tuż po zakupie pakuję upominek w świąteczny papier. Jeśli zapakujesz, na pewno nie dasz go wcześniej. Ja tak robię i przysięgam, że działa.
Najlepszy prezent, jaki kiedykolwiek dostałaś?
Ostrzegam, to może wydać się dziwne. Pochodzę z domu, w którym się nie przelewało. Moja mama wychowywała mnie i mojego młodszego brata sama. Doskonale pamiętam takie momenty, kiedy po wieczerzy wigilijnej chodziliśmy we trójkę na spacer z psem. To były te zamierzchłe czasy, kiedy jeszcze w Święta padał śnieg. Pamiętam, że nigdy nie mogliśmy z bratem pojąć, jak to się dzieje, że my wychodzimy wszyscy razem na spacer, a po powrocie czekają na nas prezenty. To nie były nigdy jakieś spektakularne rzeczy, ponieważ moja mama nigdy nie miała pieniędzy. Ale pracowała w drukarni w Łodzi i tam dawano na Święta paczki pracownicze. Można było w nich znaleźć ananasa i brzoskwinie w puszkach, jakieś cukierki, szynkę konserwową. Najważniejsze jednak dla mnie były pomarańcze – wówczas towar deficytowy. Pamiętam, że zawsze najbardziej cieszyłam się z tych pomarańczy.
Cieszą nas najprostsze rzeczy?
Tak, tylko zdajemy sobie z tego sprawę dopiero po jakimś czasie.
W dzieciństwie najbardziej przecież zależy nam na zabawkach. Co kupujecie waszym dzieciom?
Nasi synowie zawsze robią listy marzeń. Oczywiście zmienia się ona co 5 minut, w zależności od tego, jaka reklama leci akurat w telewizji lub co mają koledzy z klasy. Dlatego też listę marzeń musimy weryfikować. Ostatecznie znajdują się na niej trzy pozycje. Potem dzieci piszą listy do Świętego Mikołaja, ponieważ kultywujemy tę tradycję. Staram się kupić to, o czym marzą. Oczywiście nie wszystko, o co poprosili, ale przynajmniej jedną rzecz z listy kupujemy.
I są zadowoleni?
Na szczęście moje dzieci ze wszystkiego się cieszą. Czasem, gdy idziemy razem do sklepu z zabawkami i mówię, że mogą coś sobie wybrać, że decydują się na… paczkę żelków, które leżą przy kasie.
A mój 4,5-letni syn ostatnio powiedział, że chciałby w tym roku dostać od Świętego Mikołaja dmuchany zamek…
To jeszcze nie jest tak źle. Jak ja ostatnio zapytałam mojego Julka, który jest w tym samym wieku, co chciałby znaleźć pod choinką, to powiedział mi, że on chciałby dostać taką świnkę, która jest w tęczowym kolorze, będzie za nim chodziła jak piesek i będzie z nim codziennie jadła watę cukrową. Więc dopytuję, czy to jest jakaś zabawka, czy gdzieś już taką świnkę widział. Co usłyszałam? Że nie, on to sobie wymyślił, ale przecież jaki to problem, skoro Święty Mikołaj wszystko potrafi przynieść. Więc mnie by chyba dmuchany zamek ucieszył.
Fakt. Czasem trudno spełnić czyjeś marzenia. Pamiętasz najbardziej nietrafiony prezent, jaki otrzymałaś?
Pamiętam dwa takie prezenty. Jeden to robot kuchenny, taki blender, ale najgorsze jest to, że dostałam go od męża i moja mina mówiła jedynie: „ale o co chodzi?”. Drugi – też od męża – to taki obraz, przedstawiający jakąś przerażającą postać, przypominającą Matkę Boską. W dodatku namalowany był czarnym węglem. Ten obraz był tak straszny, że bałam się powiesić go na ścianie. Mój mąż chyba uważał, że jest to kawałek naprawdę dobrej sztuki. Zapewne kupił, bo mu się spodobało, ale dlaczego dał mi to w prezencie? Poza tymi wtopami, niczego więcej sobie nie przypominam. Jestem takim typem człowieka, który ucieszy się nawet z tych przysłowiowych skarpet. Ale blender? I to na pierwsze nasze Święta? Błagam.
Obraz chyba gorszy! Ale prawda jest taka, że często kupujemy na prezent coś, co nam się podoba, niekoniecznie patrząc na potrzeby i pragnienia osoby, którą chcemy obdarować. Jak wybrać ten idealny prezent?
Najbardziej widać to w momencie, gdy kupujemy prezent dla dzieci. Każdy rodzic dostaje dreszczy, na widok tych wszystkich grających, świecących, gadających i ruszających się zabawek, a właśnie tego dzieciaki pragną. Uważam, że Święta to jest właśnie taki czas, kiedy należy to dziecięce marzenie spełnić. Trafione prezenty to takie, które są naprawdę przemyślane i wybrane w celu sprawienia radości drugiej osobie. Kompletnie nie rozumiem ludzi, którzy kupują prezenty w dniu Wigilii. Po pierwsze, jest to trudne logistycznie i znacznie obciąża budżet. Lepiej przecież takie wydatki rozłożyć na kilka miesięcy. Po drugie, nie da się w biegu wybrać czegoś, co ucieszy naszych bliskich. Co więcej, ten prezent wcale nie musi nam się podobać. On ma sprawić radość tej drugiej osobie.
Nawet jeśli zaczęłaś rozglądać się dużo wcześniej, to czy zakup jakiegoś prezentu dla konkretnej osoby sprawił ci szczególny kłopot?
Zawsze mam problem z wyborem prezentu dla mojego męża. Co kupić osobie, która ma wszystko? A jak coś chce, to idzie i sobie kupuje? To mnie denerwuje. Ale nie zniechęcam się i zawsze udaje mi się znaleźć coś, co mu się spodoba.
Gdzie szukasz upominków?
Generalnie nie ograniczam się tylko do tego, co jest dostępne w galeriach handlowych. W zeszłym roku moja babcia dostała ode mnie pod choinkę modlitewnik. Taki ołtarz, który był bardzo popularny w okresie II Wojny Światowej. Gdy palono kościoły, ludzie woleli modlić się w domu. Taki modlitewnik robiony był na przykład ze starych drzwi. Miał naklejone różne święte obrazki i funkcjonował jako mały, przenośny ołtarzyk. I mi udało się znaleźć w zeszłym roku dwa takie modlitewniki. Jeden, z 1943 podarowałam mojej przyjaciółce. A drugi, z 1939, dostała moja babcia. To było coś więcej niż prezent. Moja babcia bardzo się ucieszyła, bo w okresie wojny była małą dziewczynką i niewiele pamięta z tego okresu.
Wyszukiwanie takich perełek wymaga dużo czasu i zaangażowania?
A skąd! Trafiłam na nie przypadkiem w jakimś sklepie ze starociami. I w dodatku kosztowało grosze, bo sprzedawca w ogóle nie zdawał sobie sprawy z tego, co u siebie ma. Pamiętam, jak mówił „Pani to kupuje? To już u mnie tyle czasu leży”. Wzięłam oba.
Wyjątkowo niebanalny prezent. A własnoręcznie wykonane upominki?
Bardzo często dajemy je znajomym, gdy przychodzimy z wizytą. Mogą to być na przykład własnoręcznie wykonane pierniczki w jakimś ładnym opakowaniu lub słoju. Wiadomo, że najłatwiej zawsze jest pójść i kupić. Dlatego też prezenty, które zrobimy sami, sprawiają innym tyle radości.
Lepiej prezenty dostawać czy dawać?
Mam takie wrażenie, że my w ogóle nie potrafimy przyjmować prezentów. Że czujemy się zakłopotani i zobligowani do odwdzięczenia się. Nam, dorosłym łatwiej jest dawać prezenty niż je otrzymywać. Małgosia Ohme na konferencji Akademii 5.10.15 powiedziała coś fajnego. Że powinniśmy cieszyć się z prezentów, ponieważ na nie zasługujemy. A skoro ktoś nam go wręcza, to znaczy, że jesteśmy dla tej osoby ważni. Lubimy dawać prezenty, ponieważ widzimy czyjąś radość. Odwdzięczmy się tym samym. Po prostu.